PO bez prawej nogi
Liderzy Platformy Obywatelskiej mają nowych przyjaciół. Usunięcie z list wyborczych konserwatywnych działaczy partii to rzucenie się w ramiona Aleksandra Kwaśniewskiego.
18.09.2007 09:04
Kamionka, niewielka śląska miejscowość leżąca na trasie Gliwice–Mikołów. Tuż przy głównej szosie stoi popularny góralski zajazd. Kilkudziesięcioosobowa grupa gości doskonale bawi się przy piwie i zakąskach. To radni Platformy Obywatelskiej zacieśniają towarzyskie więzi ze swoimi nowymi kolegami postkomunistami. Przy jednym stole siedzą dawny opozycjonista z lat 80. Piotr Zienc i były minister w rządzie Mieczysława Rakowskiego Michał Czarski. Atmosfera jest wyśmienita. Panowie dzielą stanowiska w śląskim sejmiku.
Liczą, że uda im się odwołać marszałka województwa. O tym, że Czarski mógłby zostać przewodniczącym sejmiku, mówiło się głośno już podczas Rady Regionalnej PO w marcu. Niestety konserwatywni działacze zrobili wówczas zbyt wiele szumu. Od tego czasu minęło pół roku. Dziś nie ma ich już w partii. Nie ma ludzi, którzy przypominaliby o „solidarnościowych” wartościach. Są za to wspólne interesy z LiD.
Liczy się biznes
Sytuacja podobna do tej, z którą mamy obecnie do czynienia na Śląsku, może już niedługo powtórzyć się na szczeblu krajowym. Kierownictwo Platformy Obywatelskiej po ostatecznym wycięciu konserwatywnego skrzydła partii zawrze koalicję z postkomunistyczną lewicą.
Przyczyna ta sama – zdominowanie kierownictwa PO przez tzw. środowisko biznesowe. Pojawiło się ono w 2005 r. za sprawą sekretarza generalnego PO Grzegorza Schetyny. Tuż przed wyborami parlamentarnymi Schetyna jeździł po kraju i układał listy, wyrzucając z nich ludzi Jana Rokity. Na ich miejscu umieszczał swoich, często miernych, lecz zaufanych. Zazwyczaj lokalnych biznesmenów lub urzędników mocno osadzonych w realiach kapitalizmu politycznego. Stąd w Platformie można dziś częściej spotkać ludzi pokroju Janusza Palikota niż Liliany Sonik, byłej opozycjonistki wykreślonej swego czasu z krakowskiej listy PO. Dlaczego to środowisko pozbywa się konserwatywnego skrzydła partii i dąży do układu z lewicą? Ekipa Schetyny nie ma ani wrogów, ani przyjaciół, ona ma interesy – komentuje jeden z wielkopolskich radnych PO.
Kontakty biznesowe polityków Platformy z lewicą nie są niczym nowym. O interesach Grzegorza Schetyny z posłem SLD Janem Chaładajem i Jerzym Szmajdzińskim we Wrocławiu krążą od lat legendy.
Robienie wspólnych interesów w polityce będzie więc naturalną konsekwencją ich obecności w biznesie. Szczególnie że obydwa środowiska preferują gospodarczy system III RP. Konserwatystom z Platformy nie uśmiecha się flirt z postkomunistami. Oni zdecydowanie woleliby doprowadzić do powstania POPiS. Tego jednak nie chce środowisko Schetyny. To właśnie ono miało doprowadzić do ostatecznego fiaska rozmów koalicyjnych między PO i PiS. Nie zgadzało się bowiem na objęcie przez Prawo i Sprawiedliwość Ministerstwa Sprawiedliwości oraz Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji. Politycy Platformy podczas negocjacji mieli twierdzić, że wynika to z ich obawy o własne bezpieczeństwo. Czego mogli się obawiać? Można tylko domniemywać.
Rokosz Pławnowicki
Faktem jest, że skrzydło konserwatywne stało się ofiarą POPiS. Z jednej strony – bliskie ideowo PiS zmuszone było uczestniczyć w antypisowskim spektaklu nienawiści, z drugiej zaś wymagano od niego, by biernie przyglądało się otwieraniu na sojusz z postkomunistami. Gdy doszło do oficjalnej koalicji PO z LiD w warszawskim samorządzie, głośno protestowało. Gdy do analogicznego mariażu jak ten w Warszawie zaczęły się szykować wojewódzkie władze PO na Śląsku, wznieciło bunt. Marszałek województwa Janusz Moszyński i jego polityczny patron, prezydent Gliwic Zygmunt Frankiewicz zdecydowali się bez zgody władz krajowych zorganizować w Pławnowicach konwencję programową PO. Główną rolę miał tam odgrywać Jan Rokita, a jej przedmiotem miały być różnice programowe wewnątrz ugrupowania. Nieoficjalnie mówiło się, że pławnowickie spotkanie ma być przyczynkiem do głębokiej krytyki polityki Donalda Tuska. Przewidziane na 23 marca nigdy jednak nie doszło do skutku. Władze partii kategorycznie zabroniły jego organizacji.
Moszyńskiego i Frankiewicza zawieszono w prawach członkowskich.
SIO z PO
Zygmunt Frankiewicz po kilku tygodniach wrócił skruszony na łono ugrupowania. Janusza Moszyńskiego władze partii skazały natomiast na polityczną banicję. Efektem konfrontacyjnej postawy Moszyńskiego wobec władz PO był złożony 21 maja wniosek radnych Platformy o odwołanie go z funkcji marszałka województwa. Wybroniliśmy marszałka. Jego odwołanie miało bowiem służyć przewodniczącemu śląskiej PO do wpuszczenia postkomunistów na samorządowe salony. Nie mogliśmy do tego dopuścić – tłumaczy przewodniczący klubu PiS w śląskim sejmiku Jacek Świetlicki.
Fraternizowanie się Platformy ze spadkobiercami morderców z „Wujka” budzi w nas głęboki niesmak– dodaje. Gdy pod koniec czerwca Platforma podpisała umowę koalicyjną z LiD, Moszyński wraz z kilkoma radnymi sejmiku opuścił jej szeregi. 27 sierpnia w tym samym pałacyku w Pławnowicach, w którym miała się odbyć marcowa konwencja Platformy, Moszyński powołał do życia Samorządową Inicjatywę Obywatelską. Wśród założycieli tego stowarzyszenia znalazło się prawie 40 prezydentów miast, burmistrzów, starostów, wójtów i radnych z województwa śląskiego. Pośród nich tak znane postacie jak Ludgarda Buzek, prezydent Katowic Piotr Uszok, prezydent Zabrza Małgorzata Szulik, prezydent Rybnika Adam Fudali czy wyrzucony dwa lata wcześniej z PO burmistrz Żywca Antoni Szlagor.
Gościem zebrania założycielskiego był prezydent Gliwic Zygmunt Frankiewicz.
Większość członków SIO to dawni działacze AWS i Platformy Obywatelskiej. Deklarują przywiązanie do wartości centroprawicowych. Pytani, czy SIO może w przyszłości przekształcić się w ogólnopolską partię polityczną, zaprzeczają. Nie ukrywają jednak, że ich środowisko mogłoby stanowić naturalne zaplecze dla nowego ugrupowania politycznego, lokującego się między PiS a PO.
Partia niesamorządna
Mówi się o tym od dłuższego czasu. Często podkreśla się, że nowe ugrupowanie mogłoby powstać z konserwatywnego skrzydła PO oraz liberalnej części PiS. W roli lidera najczęściej stawiany był do tej pory Jan Rokita. Dziś już wiemy, że zadeklarował on wycofanie się z polityki. Czy jest to prawdziwa deklaracja? Być może tak. Łatwiej jednak uwierzyć w to, że Rokita udał się do politycznego czyśćca. Pragnie zrzucić z siebie dotychczasowy kostium Platformy i w aurze niezależności zaangażować się w nowy polityczny projekt. Jan Rokita utożsamiany był dotychczas z konserwatywnym skrzydłem Platformy, był jego symbolem. Niemniej jednak konserwatywne skrzydło PO to nie polityczny singiel Rokita. To przede wszystkim silna grupa samorządowców. Często używa się wobec nich sformułowania „grupa prezydencka”, przewodzą jej bowiem cieszący się olbrzymią popularnością prezydenci dużych i średnich miast. Czołową postacią w tym środowisku jest prezydent Gliwic Zygmunt Frankiewicz, niedoszły organizator pławnowickiej konwencji.
Frankiewicz funkcję prezydenta sprawuje nieprzerwanie od 1993 r. Ostatnie wybory wygrał w pierwszej turze z wynikiem blisko 56 proc. To on budował struktury Platformy na Śląsku. To on był jedną z twarzy jej telewizyjnej kampanii. To od niego niejednokrotnie zależało, kto będzie posłem, radnym, starostą czy marszałkiem województwa. Gdy więc dwa tygodnie temu ogłosił chęć kandydowania do sejmu, wzbudziło to nie lada sensację. Decyzja ta oznaczała bowiem porzucenie roli wpływowego lokalnego barona politycznego na rzecz wątpliwej pozycji parlamentarzysty. Prawdą jest, że moja obecność w parlamencie wzmocniłaby środowisko konserwatywne, a ja dążyłbym bardziej do koalicji z PiS niż z LiD – przyznaje Frankiewicz. 12 września okazało się jednak, że zarząd regionu śląskiego Platformy zadecydował o nieuwzględnianiu kandydatury Frankiewicza na listach wyborczych. Podobnie uczynił z posłanką Ewą Więckowską i Elżbietą Pierzchałą. Obie należały do środowiska kontestującego obecny układ władzy w PO i blisko
współpracowały z Frankiewiczem._ Nie poddamy się bez walki. To śmieszne, aby odrzucać ludzi zaproponowanych przez koła i powiaty, posiadających duże zaplecze samorządowe. To jest wbrew hasłom głoszonym przez PO. To ma być partia samorządna?_ – komentuje swoją sytuację Więckowska. „Środowisko prezydenckie” mogło skutecznie zagrozić rządom Tuska i Schetyny, stanowiło dla nich realną alternatywę. Dlatego jest wypychane z Platformy – tłumaczy politolog dr Marek Migalski.
Wydaje się, że los konserwatystów z PO jest już przesądzony. Wraz z ich odejściem Platforma pozbywa się hamulca, głęboko zarzuconej kotwicy wartości, która nie pozwalała dryfować jej w stronę lewicy. Nie oznacza to wcale, że znikną oni ze sceny politycznej. Mocno zakorzenieni w samorządzie, posiadający zaplecze finansowe i znane nazwiska, będą czekać na swój czas. Platforma natomiast, pozbywając się swojego naturalnego zaplecza i odwracając od trwałych wartości, ma duże szanse podzielić losy Unii Wolności.
Filip Michał Rdesiński