Pluskwy pogryzły turystów w Bieszczadach. Kobieta trafiła na SOR
Turyści chcieli spokojnie wypocząć w Bieszczadach. Zostali natomiast pogryzieni przez pluskwy. Kiedy od właścicieli domagali się rekompensaty, to usłyszeli, że powinni zostać obciążeni fakturą za dezynsekcję.
28.08.2024 14:01
Turyści z Kujaw pojechali na wakacje w Bieszczady, gdzie wynajęli domek na 10 dni. Pierwsze dni przebiegały bezproblemowo.
Po trzech dniach pojawiły się u nich małe ślady ukąszeń. Zbagatelizowali je. W kolejnych dniach problem zaczął się nasilać. Turyści postanowili sprawdzić materace.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- W łóżku, w którym spałem z partnerką, znaleźliśmy 3-4 małe pluskwy - opisuje turysta "Gazecie Wyborczej". Zawiadomili recepcję i wkrótce dostali nowy materac. Ale stary pozostał w ich pokoju - tłumaczono, że musi się nim zająć firma dezynsekcyjna.
Turyści otrzymali propozycję przeniesienia się do innego apartamentu. Ale ponieważ ich wakacje miały się wkrótce kończyć, to nie chcieli robić sobie problemu i zostali. Potem okazało się, że firma dezynsekcyjna przyjedzie dzień później, a pokoju zastępczego dla nich nie ma.
Dezynsektorzy rozpoczęli w końcu pracę około południa, choć mieli to robić z samego rana. Mieli wszystko skończyć w 5-6 godzin, ale finalnie wyszli po blisko 10 godzinach.
Pluskwy leżały na podłodze
Kiedy turyści weszli do domku, okazało się, że nadal w nim śmierdzi, a na dodatek wszystko było wywrócone do góry nogami.
- Pan z obsługi chciał nam zniwelować nieprzyjemny zapach chemicznym odświeżaczem powietrza o zapachu pomarańczy z marketu. Na dole na środku leżał materac, w którym wcześniej znaleźliśmy pluskwy, a który został zabrany z domu, w związku z tym, że przyjazd firmy opóźnił się o kolejny dzień. Nasze czyste ubrania, pomieszane były z brudnymi. Jedzenie, które zostawiliśmy na wierzchu było do wyrzucenia. Nikt nas nie uprzedził, jak wygląda taki proces, jak powinniśmy się do niego przygotować, co zrobić po. Firma przyjechała, zrobiła swoje, wystawiła fakturę na 500 zł i wyjechała - opisuje.
Na podłodze leżały pluskwy. Część z nich była martwa, ale niektóre były żywe. Turyści poprosili, by ktoś z obsługi to odkurzył.
- Po ciągnących się długo w noc perypetiach na koniec okazało się, że w całym domku nie ma pościeli, kołder, poduszek, które przed dezynsekcją zostały zabrane, a czyste nie zostały przyniesione. Trzeba było znowu dzwonić i dopraszać się. Poprosiliśmy także o wymianę stelaża łóżka, bo okazało się, że to właśnie w nim jest siedlisko insektów. Byliśmy bardzo zdenerwowani i bardzo trudno nam było się dogadać - relacjonuje turysta.
"Usłyszałem, że robię sobie jaja"
Przyjezdni chcieli od firmy rekompensaty, gdyż nie mogli używać apartamentu niemal cały dzień. - Usłyszałem, że robię sobie jaja. On do lasu jeździ i nie takie przygody miał, nie takie zwierzęta widział, a my robimy aferę z niczego. Na tym rozmowa się skończyła - opisuje.
Złożył reklamację przez portal Booking, jednak właściciel obiektu odpowiedział na nią negatywnie. Rekompensaty więc nie było. Co więcej - właściciel stwierdził, że to on powinien obciążyć gości ośrodka fakturą 500 zł za dezynsekcję i zarzucał, że to oni przywieźli pluskwy.
Jak podaje "GW" jedna z turystek została tak przez pluskwy pogryziona, że musiała zgłosić się na SOR, gdzie otrzymała zastrzyk sterydowy i leki.
Właściciel: może chcą wyłudzić odszkodowanie
Właściciel ośrodka przekazał, że w apartamencie faktycznie był pluskwy, jednak był to drugi raz w historii funkcjonowania obiektu.
- Ludzie jeżdżą po całym świecie i je przywożą. Apartament był wynajmowany cały czas. Zareagowaliśmy od razu, nie zbagatelizowaliśmy tego. Wezwaliśmy firmę, która przyjechała najszybciej, jak mogła - przekazał właściciel "Gazecie Wyborczej".
- W apartamencie było osiem osób, a tylko jedna została pogryziona. Nie wiem, dlaczego tak się stało. Dopiero siódmego dnia pobytu problem został nam zgłoszony. Może to ta osoba przywiozła, a kiedy zaczęły ją gryźć, to nam zgłosiła? Może chodziło o niepłacenie za pobyt? Może ten człowiek chce wyłudzić odszkodowanie? - pyta.
Goście obiektu zgłosili sprawę do stacji sanitarnej w Ustrzykach Dolnych oraz rzecznika praw konsumenta. Chcą od niego zwrotu 5 tys. zł - tyle bowiem grupa zapłaciła za wyjazd.
Czytaj więcej:
Źródło: "Gazeta Wyborcza"