ŚwiatPiS pokazał Unii "gest Kozakiewicza"? Odpowiedź Brukseli może być bolesna

PiS pokazał Unii "gest Kozakiewicza"? Odpowiedź Brukseli może być bolesna

PiS pokazał Unii "gest Kozakiewicza"? Odpowiedź Brukseli może być bolesna
Źródło zdjęć: © PAP | Jacek Turczyk
Oskar Górzyński
15.04.2016 16:56, aktualizacja: 15.04.2016 17:08

• Wybranie przez Sejm nowego sędziego TK to znak sprzeciwu wobec Unii Europejskiej

• Jeśli PiS nie ustąpi, może doprowadzić do eskalacji z Brukselą, a nawet do sankcji
• To nie jest na rękę Brukseli, która boi się, że w ten sposób wzmocni eurosceptyków

Niecałe 24 godziny po rezolucji Parlamentu Europejskiego wzywającej polski rząd do rozwiązania kryzysu konstytucyjnego i zastosowania się do zaleceń Komisji Weneckiej, Sejm podjął krok w całkowicie przeciwnym kierunku. W nieplanowanym, zwołanym godzinę wcześniej głosowaniu większość parlamentarna przyjęła kandydaturę prof. Zbigniewa Jędrzejewskiego na sędziego Trybunału, tym samym zamykając jedną z proponowanych przez opozycję furtek do kompromisu. "Chodzi o to, aby pokazać, gdzie mamy rezolucję Unii" - w ten sposób, przynajmniej według polityków opozycji cytowanych przez "Fakt", miał uzasadniać czwartkowe głosowanie poseł PiS Marek Suski. Być może w grę wchodził jednak inny element: to posiedzenie Sejmu było przedostatnim terminem możliwym do zatwierdzenia kandydatury.

- Niezależnie od intencji efekt był jednoznaczny - uważa dr Jacek Kucharczyk, prezes Instytutu Spraw Publicznych. - To wskazanie, że rząd nie ma zamiaru zmienić swojego postępowania ani w odniesieniu do rekomendacji Komisji Weneckiej, ani wezwania Parlamentu Europejskiego. To wyglądało na pokazanie PE gestu Kozakiewicza - dodaje.

Kurs kolizyjny

To zły prognostyk dla dalszych działań Komisji Europejskiej w ramach toczącej się procedury kontroli rządów prawa. To, że wrogie wobec Brukseli gesty mają znaczenie, pokazała postawa wiceszefa Komisji Fransa Timmermansa, którego do wszczęcia kontroli wobec Polski skłonił m.in. agresywny list ministra Ziobry. Ale problem jest znacznie głębszy niż pojedyncze gesty. Bezkompromisowa postawa ekipy rządzącej może bowiem doprowadzić do sytuacji, w której Komisja będzie zmuszona podejmować kolejne kroki procedury - nawet jeśli zależy jej na tym, by do tego nie doszło.

Co to oznacza? Unijny mechanizm, według którego działa KE, składa się z trzech kroków: Komisja najpierw prowadzi dialog z władzami państwa członkowskiego i po zapoznaniu się z sytuacją i wysłuchaniu uwag strony rządowej - wydaje swoją formalną opinię. Kolejna faza to wydanie rekomendacji z wyznaczonym terminem ich wykonania. KE sprawdza potem, czy państwo członkowskie wprowadziło odpowiednie zalecenia. Jeśli nie, Komisja może użyć tego, co w brukselskim żargonie nazywa się "opcją nuklearną", czyli wnieść o sankcje z artykułu 7. Traktatu o Unii Europejskiej. W grę wchodzi nawet zawieszenie w prawach członka Rady UE, choć to mało prawdopodobny scenariusz, bo wymaga zgody wszystkich państw członkowskich.

W obecnym momencie, procedura znajduje się ciągle w pierwszej fazie, przed formalnym wydaniem opinii. Ta spodziewana jest po kolejnej wizycie w Polsce wiceprzewodniczącego KE Fransa Timmermansa w przyszły czwartek. Od opinii Timmermansa zależy, czy procedura wkroczy w swoją drugą fazę. Przy okazji poprzedniej wizyty, Holender podkreślił, że punktem wyjścia z kryzysu musi być opublikowanie wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 7 marca i przyjęcie przez prezydenta ślubowania trzech sędziów, legalnie wybranych przez poprzedni Sejm. Jak pokazała jednak większość parlamentarna w czwartek, na takie rozwiązanie się nie zanosi. A to oznacza, że obie strony znajdą się na kursie kolizyjnym, na którym mogą ucierpieć zarówno Polska, jak i cała Unia.

Jak tłumaczy w rozmowie z WP Agata Gostyńska z Centre for European Reform w Londynie, KE jest w trudnej sytuacji, bo z jednej strony nie chce interweniować, ale wobec braku kroków pojednawczych z Warszawy nie może się ze wszczętej procedury wycofać.

- Komisja jest w niezręcznej sytuacji, bo z jednej strony chciałaby uniknąć konfliktu z jednym z państw członkowskich, w czasie kiedy w innych państwach nastroje społeczne wskazują, że Unia Europejska jest coraz mniej popularna - mówi ekspert. - Ale z drugiej strony, KE nie może sobie pozwolić na bierne zachowanie. Choćby ze względu na to, że ta Komisja bardziej polega na wsparciu Parlamentu Europejskiego, dla którego zasady praworządności są bardzo istotne. Sam fakt, że po raz pierwszy w Komisji mamy wiceprzewodniczącego, który ma wśród swoich zadań nadzór nad zasadami praworządności sygnalizował, że KE Junckera będzie bardziej aktywna w tym obszarze - dodaje.

Innego zdania jest dr Kucharczyk. - Wydaje mi się, że wśród unijnych i europejskich przywódców dominuje jednak pogląd, że z tym rządem trzeba postąpić twardo, że błędem było pozwolenie Orbanowi na uniknięcie reprymendy - mówi ekspert. - Tym bardziej, że różnica jest taka, że Orban jednak działał ostrożniej, a poza tym jego partia nadal jest częścią chadecji, największej i najbardziej wpływowej grupy parlamentarnej w PE. Tymczasem PiS należy do Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, frakcji, która nie cieszy się dobrą opinią wśród unijnego "mainstreamu" - dodaje.

Ktoś musi ustąpić

Teoretycznie, Bruksela mogłaby zakończyć procedurę, gdyby rząd PiS podjął choćby symboliczne kroki w celu rozwiązania kryzysu wokół TK, jak np. zainicjowane przez prezesa Kaczyńskiego rozmowy z opozycją. Problem jednak w tym, że rekomendacje Komisji Weneckiej są jasne: zastosowanie się do nieopublikowanego przez rząd wyroku Trybunału i przyjęcia ślubowania sędziów TK - a to wymagałoby od rządu więcej niż symbolicznych działań. Wobec tego faktu, któraś ze stron musi ustąpić.

Zdaniem Kucharczyka, piłeczka jest po stronie polskiego rządu, dla którego wycofanie się w sprawie Trybunału nie tylko oddaliłoby widmo sankcji, ale i mogło być politycznie korzystne. "Rozbroiłoby" opozycję i wytrąciło z jej rąk najważniejszy polityczny argument.

- Rząd liczy na to, że Unia będzie miała większe problemy na głowie, niż zajmowanie się Trybunałem w Polsce. Ale może się przeliczyć. Między innymi dlatego, że Unia przeżywa kryzys, Komisja Europejska może chcieć pokazać, że panuje nad sytuacją i że zasady zapisane w traktatach są traktowane poważnie - mówi Kucharczyk. - Coraz bardziej wyobrażalny staje się scenariusz, że KE przejdzie przez wszystkie fazy tej procedury, co może się skończyć głosowaniem nad sankcjami - dodaje.

Jak argumentuje Gostyńska, takiego rozwiązania nie chciałaby Komisja Europejska, która boi się, że tak zdecydowany krok wzmocniłby tylko narrację eurosceptyków w całej Unii - w tym tych w Wielkiej Brytanii, która już w czerwcu będzie głosować nad wyjściem z UE. Ale obawy przed narastającym eurosceptycyzmem dotyczą także Polski.

- Początkowo wydawało się, że podejście społeczeństwa polskiego będzie trochę inne niż np. węgierskiego; że komunikaty ze strony KE zostaną odebrane nie jako interwencja w sprawy wewnętrzne, lecz jako świadectwo malejącego wpływu Polski na arenie europejskiej - mówi analityk CER. - Tak się jednak nie stało, o czym świadczy wciąż wysokie poparcie dla partii rządzącej. Komisja z pewnością śledzi te sondaże i może się obawiać, że bardziej zdecydowane działania mogą doprowadzić do rozniecenia nastrojów eurosceptycznych w jednym z najbardziej proeuropejskich społeczeństw. A na to Unia nie może sobie pozwolić - podsumowuje.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (1331)
Zobacz także