Śpiewano o niej ballady i pisano wiersze. Przodownicy pracy śrubowali przy jej budowie kolejne rekordy. Dziś Nowa Huta musi nauczyć się żyć bez huty, której zawdzięcza swój rozwój.
Kiedyś działało ich pięć, do tego roku dotrwał jeden. Pod koniec listopada i on został wygaszony. Według właściciela zakładu - tylko na jakiś czas. Wielu mieszkańców Nowej Huty ma jednak nadzieję, że wielki piec kombinatu metalurgicznego już nigdy nie ruszy. Inni przekonują, że zwijanie produkcji stali z Krakowa to ogromny błąd.
Jaka jest prawda o Nowej Hucie? Według Ryszarda Kapuścińskiego wyglądała ona tak: to dzielnica "krzywd, draństwa, bezduszności, zakłamania". Tak legenda polskiego reportażu opisywała Hutę w 1955 roku, niedługo po włączeniu jej w granice Krakowa.
W swoim tekście dziennikarz zauważał, że dla 80 tysięcy mieszkańców przygotowano tylko dwa kina, za to mordownia jest na każdym rogu, i że robotnicy zasługują na więcej. Mniej więcej w tym samym czasie hutnicy rozpalali piec martenowski, z którego otrzymano pierwszą stal.
W 2019 roku w Nowej Hucie nie działa już żaden piec. Zakład, od którego dzielnica wzięła swoją nazwę, pracuje już jedynie na pół gwizdka. Coraz głośniej mówi się, że może w ogóle przestać istnieć.
"Mój drugi dom? Huta im. Lenina"
O Nowej to Hucie piosenka, o Nowej to Hucie melodia, _
_A taka jest prosta i piękna, i taka najmilsza z melodii
Stanisław Chruślicki, "Piosenka o Nowej Hucie"
W Nowej Hucie nie ma też już dwóch kin, o których pisał Kapuściński. Do budynku jednego z nich wprowadziło się Tesco. Drugie przemianowano najpierw na Muzeum PRL-u, a potem na Muzeum Nowej Huty. Dawny "Światowid" od lat czeka na porządny remont, miasto planuje w środku multimedialną ekspozycję.
Muzeum na razie radzi sobie bez tabletów i wirtualnej rzeczywistości. Jego gmaszysko uderza monumentalną, socrealistyczną bryłą. Robi wrażenie, choć tu i ówdzie od ścian odchodzi tynk. Wchodząc do środka słyszę gwar wycieczki szkolnej.
Dzieciaki przyjechały zobaczyć najnowszą wystawę muzeum: "Mój drugi dom? Huta im. Lenina". Tak kiedyś nazywał się wielki zakład produkujący stal. W demokratycznej Polsce jego patronem stał się inżynier Tadeusz Sendzimir. Wreszcie, po zmianie właściciela, huta przyjęła obecną nazwę: ArcelorMittal Poland Oddział w Krakowie.
Kiedyś huta rzeczywiście zasługiwała na miano "drugiego domu". W szczytowym momencie, czyli w latach 70., wytwarzała prawie siedem milionów ton stali rocznie (dla porównania: w 2018 roku 5,2 milionów ton stali wyprodukowały wszystkie trzy polskie zakłady należące do ArcelorMittal).
Pracowało na to ponad 40 tysięcy osób, dla których kombinat był nie tylko miejscem zatrudnienia. Zakład wyznaczał rytm życia dzielnicy. Organizował festyny, wczasy pracownicze, zbliżał do siebie ludzi, którzy dojeżdżali do pracy tymi samymi tramwajami.
Mówi mi o tym Maciej Miezian, z którym spotykam się w dawnym "Światowidzie". Jaka jest według niego prawda o Nowej Hucie?
Historyk specjalizujący się w dziejach najmłodszej krakowskiej dzielnicy nie ma wątpliwości: teraz produkcja jest wygaszana, ale niedługo trzeba będzie ją wznowić. Stal jest nam potrzebna. Przecież czołgi, wiatraki, mosty nie są z papieru.
- To jest błąd dzisiejszej polityki. Przecież kiedyś huta dymiła gęstym, czarnym dymem, nikt się nie przejmował globalnym ociepleniem, zimą były zaspy. Teraz dymi nieporównywalnie mniej, a wszyscy boją się zmian klimatu - mówi Miezian dwa dni przed wygaszeniem ostatniego z pięciu znajdujących się w hucie wielkich pieców. Zadecydowała o tym należąca do hinduskich właścicieli spółka, dzisiejszy właściciel zakładu.
Wygaszanie pieca - temat w sam raz na FB
Chłopcy idąc śpiewają. Rozdają radość wokół.
Radość mnoży ich pracę. Z pracy ich: Nowa Huta.
Adam Włodek, "Kolegom z 51 Ochotniczej Brygady ZMP"
Kiedyś mieszkańców zbliżał do siebie tramwaj, dziś tę rolę przejął Facebook. Działa na nim kilka grup, na których mogą porozmawiać o sprawach swojej dzielnicy. Wygaszenie wielkiego pieca jest w ostatnich tygodniach jednym z najczęstszych tematów rozmów.
Pan Łukasz pisze, że w Polsce niedługo będzie trzeci świat, bo przecież nawet Stany Zjednoczone stawiają znowu na ciężki przemysł.
Pan Rafał, pewnie z ironią, namawia do postawienia na terenie Kombinatu wielkiej Biedronki albo ciucholandu.
Pani Marta widziałaby tam park rozrywki. Mógłby wyglądać jak Energylandia, czyli największy taki obiekt w Polsce, działający w małopolskim Zatorze.
Pan Piotr twierdzi, że ziemię zajętą przez hutę trzeba oddać "prawowitym dawnym właścicielom, których wywłaszczyli po wojnie!!!!!!"
Pani Gosia pisze, że "przecież huta nierentowna od wielu lat."
Pani Beata chce, by na miejscu zakładu wyrósł las albo biurowce: "Mało w Krakowie tego stoi, oni smogu nie wytworzą, powietrze będzie super."
Pan Marek wieści o wygaszeniu wielkiego pieca przyjął z radością, bo huta smrodzi, przez co ma "jakieś syfy" na balkonie. "Co chwilę awaria pieca w hucie i człowiek to wszystko wdycha. Zamknąć i będzie spokój."
"Jezioro" pełne syfu
Szarpie wnętrzności ziemi, rudy, w płomienie rzuca. Plują wściekłą purpurą hut oszalałe płuca. _
_W piecach lawa szkarłatnym płomieniem się pali - Sta-li! Sta-li! Sta-li!!!
Jan Brzechwa, "Nowa Huta"
Pan Marek pisząc o "syfach" mógł mieć na myśli na przykład grafitowy pył, o którym w dzielnicy głośno było cztery lata temu. Osiadał na parapetach, chodnikach, karoseriach samochodów, a sprawą błyskawicznie zajęli się lokalni dziennikarze.
Okazało się, że w 2015 roku huta zaliczyła serię awarii. "Do atmosfery łącznie dostały się tysiące metrów sześciennych gazu koksowniczego oraz ok. pięć ton dodatkowego pyłu zawierające m.in. związki żelaza" - relacjonował Dziennik Polski.
Sytuacja poprawiła się po remoncie wielkiego pieca. Prace pochłonęły około 175 milionów złotych.
Zanieczyszczenia z kominów zatruwają powietrze, ale mogą zanieczyszczać też glebę. Chodzi o niebezpieczne substancje, które składowane są przez zakład przy ulicy Dymarek: arsen, bar, cynk, chrom, miedź, molibden, nikiel, antymon, selen, żelazo, kadm, ołów i rtęć. Tworzą one gęstą, ciemną ciecz - razem 14 milionów ton.
"Jezioro" rozciąga się nieopodal pól uprawnych i szklarni. Skażenie wykryli naukowcy UJ i AGH. Problemem, naświetlonym przez dziennikarzy RMF MAXXX i Gazety Krakowskiej, zajął się Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska.
Jego pracownicy potwierdzili obecność metali ciężkich w zbadanej cieczy. Ich ilości według WIOŚ nie przekroczyły jednak dopuszczalnych norm. Mimo to, po wrzawie medialnej i nagłośnieniu sprawy przez miejskich radnych, zbiornikiem odpadów zajmuje się teraz prokuratura.
Ostatni raz huta postraszyła mieszkańców w sierpniu, kiedy nad kominami pojawiły się gęste kłęby czarnego dymu. Płonął koks i guma z taśmociągu służącego do jego transportu. WIOŚ nie stwierdził zagrożenia, a zakład szybko wrócił do pracy.
- Wygaszenie pieca to z pewnością dramat dla zwalnianych pracowników, choć dziś jest ich zdecydowanie mniej niż kilkadziesiąt lat temu. Trzeba na to spojrzeć jednak i z drugiej strony - mówi mi Łukasz Maślona, miejski radny zaangażowany w sprawy działalności kombinatu.
To między innymi on apelował o ponowne zbadanie szlamu z "jeziora" przy ulicy Dymarek. Jaka jest według niego prawda o hucie?
Jak twierdzi, jej ewentualny upadek może być też dla Krakowa szansą - po pierwsze na uwolnienie nowego terenu do zagospodarowania, po drugie na lepsze powietrze. Na miejscu dzisiejszego Kombinatu najchętniej zaplanowałby wielką farmę fotowoltaiczną z parkiem i siedzibami start-upów.
- Podobne rozwiązania widać na Zachodzie. W zagłębiu Ruhry - w Zollverein, w Duisburgu, a także w Dortmundzie. - wylicza radny. - Warunek jest jednak jeden, najpierw cały teren trzeba dokładnie zbadać i zobowiązać właściciela huty do jego oczyszczenia.
Pomysł z zaproszeniem firm technologicznych do Nowej Huty nie jest nowy. Miasto od lat zapowiada, że w dzielnicy powstanie dla nich specjalna strefa. Ma o to zadbać powołana przez magistrat spółka "Nowa Huta Przyszłości".
Jak można przeczytać na oficjalnej stronie internetowej, jej twórcy stawiają sobie za cel "przyspieszenie rozwoju gospodarczego wschodniej części Krakowa na poziomie: infrastrukturalnym, funkcjonalnym i społecznym". Do tej pory spółka podpisała umowę na utworzenie kąpieliska w zbiorniku w Przylasku Rusieckim. Nowych miejsc pracy na razie nie widać.
Tęsknota za wielką hutą
Co noc - mgła iskier wielopiorunna. Silniej żelazo kujcie!
Od północnego wschodu miasto narasta i wrasta w ciało starego miasta.
Jan Kurek, "Z Nowej Huty pocztówka"
- Zresztą co nam po tym. Ja mam przy komputerze siedzieć? Po trzydziestu latach w hucie? - kpi pan Paweł, jeden z kilkuset hutników protestujących przeciwko wygaszeniu pieca przed budynkiem Urzędu Wojewódzkiego. Razem z innymi skanduje: "Huty stali w polskie ręce".
Według niego prawda jest taka, że huta poszła na sprzedaż za czapkę gruszek, o czym zdecydowali komuniści z Kwaśniewskim na czele. - Nie ma innego wyjścia, niż nacjonalizacja. Jeżeli obcy kapitał nam to zamyka, to polski rząd powinien interweniować. Ja tylko mam nadzieję, że produkcja będzie utrzymywana. Wielki piec dawał niewiele stali, w Krakowie mamy głównie przetwórstwo.
- No ale my już schodzimy z rynku pracy. Ja mam już grubo ponad czterdziestkę, a jestem jednym z najmłodszych pracowników. Poza tym nawet, jeśli stracimy etaty w hucie, znajdziemy je gdzie indziej. Lepsze, gorsze, za większe, mniejsze pieniądze. Dadzą nam też jakieś osłony, odprawy. Damy sobie radę - przekonuje mnie pan Artur.
I pyta: - Tylko czy ta Polska da sobie radę? Wyobraźmy sobie kryzys. Co będzie, jak zamkną nam granice, nie będzie stali z Rosji, z Ukrainy? Albo z Meksyku, bo nawet stamtąd importujemy. Nasz kraj musi mieć własną produkcję stali. Czy prywatną, czy państwową, to jest mniej ważne. Ale na pewno musimy się zabezpieczyć.
31 lat wcześniej pracownicy tej samej huty zorganizowali jeden z największych strajków schyłku PRL-u. Hutnicy domagali się podwyżki o 12 tysięcy złotych i ponownego zatrudnienia zwolnionych działaczy "Solidarności". 28 kwietnia 1988 roku nożycowy Andrzej Szewczuwianiec zatrzymał pracę Walcowni Zgniatacz.
Huta stanęła, a w ślad za nią poszły zakłady w Gdańsku i Stalowej Woli. Strajk spacyfikowało ZOMO, jednak po nim w całej Polsce ruszyła lawina innych protestów. Lokalna prasa na jubileusz 30-lecia nowohuckiego kwietnia pisała, że strajkujący "obalili komunizm".
W listopadzie 2019 hutnicy praktycznie całkowicie blokują ruch komunikacji miejskiej w centrum przez około godzinę. Z mównicy słychać apele do polskiego rządu, prośby o zmianę decyzji do prezesa ArcelorMittal, miliardera Lakshmiego Mittala i zapewnienia związkowców o dalszej walce o los huty. Jak okaże się dwa dni później: bez skutku.
Śladami komunizmu
Sto domów wyrosło nad Wisłą, i tysiąc dróg do nich na wprost.
Piosenka murarska wyrosła nad przyszłość i łączy dwa brzegi jak most.
Stanisław Chruślicki, "Piosenka o Nowej Hucie"
Około dwóch kilometrów od bram Kombinatu planiści Nowej Huty zaprojektowali centrum nowego miasta. Na Placu Centralnym (dziś imienia Ronalda Reagana) spotykają się najważniejsze linie tramwajowe, a sąsiadujący z nim deptak Alei Róż (kiedyś stał tam Lenin i rzeczywiście rosły róże) przyciąga mieszkańców lodziarniami i pamiętającą lata 50. restauracją "Stylowa".
Ta po drugiej stronie Placu ma konkurencję - food trucki ustawione obok Nowohuckiego Centrum Kultury. W pobliżu straszy też sporo pustostanów po lokalach, których czasy świetności minęły z poprzednim ustrojem. Ich miejsce powoli zajmują księgarnie, kawiarnie, restauracje i knajpy prowadzone przez osoby, które komunizmu często już nie pamiętają.
Do starych bloków wprowadzają się młodzi ludzie. Huta przyciąga ich swoim kameralnym charakterem, zielenią, ale i niższymi niż bliżej centrum miasta cenami mieszkań. Wielu z nich zapewne przeprowadza się razem ze swoimi samochodami, co widać po zastawionych do ostatniego milimetra krawężnikach chodników.
Właśnie w tej okolicy, na osiedlu Centrum D, spotykam się z Mateuszem Marchockim z Fundacji Promocji Nowej Huty. Jej członkowie organizują wycieczki po dzielnicy. Jedną z oferowanych przez nich atrakcji jest przejażdżka śladem pamiątek po komunizmie.
Do ich malucha chętnie wsiadają zagraniczni turyści. Fundacja oprowadza też po administracyjnej części Kombinatu (konkretnie po Budynku Z) i znajdujących się pod wieloma starszymi blokami schronach, które miały pomagać cywilom przetrwać wybuch wojny.
Jaka jest prawda o hucie według Marchockiego? Jak mówi, obecnie zakład jest "cieniem" swojej dawnej potęgi, a wielu nowohucian spodziewa się, że jego wygaszenie będzie miało pozytywny wpływ na ich życie - bo kombinat nie będzie szkodził środowisku.
- Chociaż jego wpływ na smog w Krakowie jest mniejszy, niż niektórym się wydaje. Dla nas jako Fundacji najlepiej by było, gdyby ten obiekt stał się w dużej części muzeum. Nie wiem jaka przyszłość stoi przed kombinatem. To są na razie moje prywatne wyobrażenia o tym jaki potencjał ma to olbrzymie terytorium, w sporej części już od dawna nieużytkowane. - mówi Marchocki.
Na razie jego Fundacja stara się, by Budynek Z był przyjazny dla turystów. Po tym samym terenie oprowadza też Stowarzyszenie Miłośników Historii Rawelin.
- Od początku roku do września przez Budynek Z przeszło z Fundacją około 2,5 tysiąca osób, a nie jesteśmy jedynym operatorem turystycznym na budynku. Możemy więc założyć, że Kombinat odwiedza przynajmniej pięć tysięcy turystów rocznie. Z minimalnymi środkami na promocję, głównie dzięki poczcie pantoflowej.
Marchowski wspomina o czeskiej Ostrawie. Tamtejszą, wygaszoną hutę (Dolni Oblast Vitkovice) można swobodnie zwiedzać. Oprowadzają po niej byli pracownicy, a odwiedzający mogą nawet przymierzyć ciężki, ochronny płaszcz hutnika. Wśród turystów popularna jest kawiarnia górująca nad jednym z pieców.
Podczas ostrawskiego mityngu lekkoatletycznego odwiedził ją sam Usain Bolt. Latem na terenie kombinatu odbywa się też festiwal muzyczny Colours of Ostrava. Miasto chwali się, że Vitkovice ogółem co roku odwiedza około miliona osób.
Viki - to jest temat!
Pamięć imiona wasze co dzień notuje słowem zdobytym w podziw,
notuje normy waszej poryw i włącza w piękny plan obliczeń.
Bo to jest pamięć robotnicza służąca klasie robotniczej.
Wisława Szymborska, "Młodzieży budującej Nową Hutę"
Właściciele huty okazali się nieugięci i rękami swoich pracowników wygasili piec dwa dni po proteście przed Urzędem Wojewódzkim. Według ich wypowiedzi - tylko na jakiś czas. Jak tłumaczył prezes ArcelorMittal Poland Gert Verbeeck, wielkie piece przemysłowego giganta do tej pory pracowały w Polsce na minimalnym poziomie. To sprawia, że dalsze ograniczanie wielkości produkcji nie wchodzi w grę.
- Sytuacja rynkowa wciąż się pogarsza, a prognozy nie napawają optymizmem, dlatego nie mamy wyboru – niestety musimy tymczasowo zatrzymać wielki piec w naszej krakowskiej hucie - tłumaczył Verbeeck w oficjalnym komunikacie. Jak wyjaśnia dalej, stali na świecie potrzeba coraz mniej. W samych Niemczech produkcja samochodów spadła o 11 procent.
Ośmiuset z tysiąca stu pracowników, których dotknęło wygaszenie pieca, na razie przeniesiono do pracy w innych częściach huty. Reszta może liczyć na zatrudnienie w Hucie-Dąbrowa lub przejść na emeryturę. Zakładowa "Solidarność" mimo to zapowiada kolejne protesty.
Kilka dni po wygaszeniu wielkiego pieca dyskusje na Facebooku nieco się uspokajają. Mieszkańcy dzielnicy mają już inny, zdecydowanie przyjemniejszy temat do rozmów - zwycięstwo nowohucianki Viki Gabor w Eurowizji Junior.