Pielęgniarka z córką w przytułku
Pielęgniarka z 25-letnim stażem, zatrudniona w jednym z łódzkich szpitali, i jej dwudziestoletnia córka - studentka Uniwersytetu Łódzkiego trafiły do Schroniska dla Bezdomnych Kobiet. Twierdzą, że nie było ich stać na utrzymanie mieszkania w bloku.
27.10.2004 | aktual.: 27.10.2004 08:28
- Straciłyśmy M-3, ponieważ z pielęgniarskiej pensji mamy nie starczało na czynsz - opowiada córka. - Wyrzucono nas, mimo że uregulowałyśmy prawie połowę zaległości. Do dziś musimy spłacać kredyt w banku, który poszedł na poczet tego długu. Już wiem, że teraz długo nie będzie stać nas na żaden własny kąt.
- Trafiły do naszego schroniska na początku października - mówi Grażyna Kośka, starszy administrator Schroniska Dla Bezdomnych Kobiet przy ul. Gałczyńskiego w Łodzi. - Wcześniej przez pewien czas pomieszkiwały u znajomych. Są schludne, zadbane i bardzo uprzejme.
Pielęgniarka i jej córka w niczym nie przypominają bezdomnych kobiet. Bardzo proszą, by nie ujawniać ich imion, nazwiska oraz szpitala i kierunku studiów. Pielęgniarka z powodu charakterystycznego koloru włosów nie zgadza się nawet tyłem pozować do zdjęcia. Wyjaśniła, że nikt ze znajomych nie wie, iż nocuje w przytułku.
- Gdy ktoś chce nas odwiedzić, kłamiemy, że właśnie zaplanowałyśmy wyjście lub mamy remont - wyznaje pielęgniarka. - Jak ognia unikamy rozmów o urządzaniu domów, meblach, kłopotach z ogrzewaniem albo sąsiadami. A mimo to ciągle myślimy tylko o tym, że zostaniemy zdemaskowane i ludzie będą wytykać nas palcami.
Pielęgniarka i jej córka zajmują kilkumetrowy pokój na pierwszym piętrze schroniska. Jest w nim kilkunastoletni regał, dwie stare wersalki i telewizor. Ani śladu kurzu, wszystko równiutko poukładane. Podłoga lśni z daleka. Kobieta twierdzi, że nie starcza jej na jedzenie.
- Po odliczeniu rat spłaty długów, z mojej pensji zostaje nam na życie 500 złotych - opowiada. - W schronisku mamy tylko bezpłatny dach nad głową, ale jedzenie, środki czystości i odzież musimy kupować za własne pieniądze. Wczoraj właśnie się skończyły i znów będę musiała je pożyczyć od koleżanek. Nie mamy nikogo z rodziny, kto mógłby nam pomóc. Nie możemy korzystać z zapomóg z opieki społecznej, ponieważ mam stały dochód. Z tego samego powodu nie przysługują mi żadne świadczenia rodzinne. Córce nie należy się stypendium, mimo że jest na studiach dziennych.
Córka pielęgniarki jest absolwentką łódzkiego liceum plastycznego. W indeksie ma piątki. Żeby mieć na studenckie wydatki zatrudniła się na pół etatu w hipermarkecie.
- Prosto po zajęciach biegnę do pracy i spędzam tam każdą sobotę i niedzielę. Zarabiam trzysta złotych miesięcznie - mówi. - Wydaję je na dojazdy na uczelnię, zeszyty, książki, ksero i składki. Mój kierunek studiów wymaga, żebym na bieżąco orientowała się w wydarzeniach kulturalnych - nie tylko w naszym mieście. Bez tego na zajęciach jestem coraz gorsza od kolegów, mimo że czytam książki i oglądam telewizję. Ale wstydzę się przyznać, że nie stać mnie na gazety czy bilet do muzeum. Chodzi tylko na wernisaże, bo są bezpłatne. Nie pamięta, kiedy ostatni raz była w kinie czy w teatrze...
- Schronisko coraz bardziej mnie przytłacza. Życie traci sens - wyznaje studentka. - Staram się, pracuję, uczę się po nocach, a mimo to coraz bardziej czuję się gorsza od innych. Koleżanki z mojej grupy mają już własne mieszkania. Jak mam im powiedzieć, że żyję w schronisku i korzystam z łazienki wspólnej dla 36 osób...