Pełna afrontów wizyta chińskiego prezydenta
Głośny protest działaczki
zakazanej w Chinach sekty Falungong w ogrodzie Białego Domu nie
był jedynym zgrzytem dyplomatycznym, jaki zdarzył się w czasie
wizyty chińskiego prezydenta Hu Jintao w Waszyngtonie. Ze strony
amerykańskiej spotkała go tam cała seria afrontów.
21.04.2006 | aktual.: 21.04.2006 18:34
W czasie uroczystości powitania Hu w Białym Domu w czwartek prowadzący ceremonię zamiast hymnu Chińskiej Republiki Ludowej zapowiedział "hymn narodowy Republiki Chińskiej" - tak brzmi oficjalna nazwa Tajwanu, prowincji, która według rządu w Pekinie nielegalnie oderwała się od macierzy.
Kiedy po przemówieniach na uroczystości Hu przez pomyłkę zaczął schodzić z mównicy po nieodpowiednich schodach, Bush chwycił go za rękaw marynarki i pociągnął we właściwym kierunku. Prezydent Hu - jak widać na zdjęciach - miał w tym momencie wyraźnie zdegustowaną minę.
Na dodatek uczestniczący w ceremonii wiceprezydent Dick Cheney nosił ciemne okulary przeciwsłoneczne.
Niezamierzone zniewagi dołożyły się do innych, które spotkały prezydenta Hu za sprawą administracji Busha, która wbrew życzeniom Pekinu nie zgodziła się na podniesienie rangi jego wizyty do pełnej "oficjalnej wizyty państwowej".
Amerykański protokół dyplomatyczny rozróżnia między wizytą roboczą, wizytą oficjalną (official visit) i wizytą państwową (official state visit). Ta ostatnia przewiduje zawsze nie tylko formalną ceremonię powitalną z 21 salutami armatnimi, którą uhonorowano Hu, lecz także wieczorny raut w Białym Domu, którego mu odmówiono (obaj przywódcy zjedli tylko wspólny lunch).
Chińczycy - jak podkreślają znawcy kultury tego kraju - przywiązują szczególną wagę do form i etykiety dyplomatycznej, i afronty, które spotkały prezydenta Hu, musiały być dla nich bardzo dotkliwe.
Niektórzy komentatorzy sugerują nawet, że dyplomatyczne zgrzyty mogły dodatkowo zniechęcić Hu do poczynienia jakichkolwiek koncesji w spornych sprawach, jak deficyt w handlu USA z Chinami, związany ze sztucznie niskim kursem juana, czy konflikt z Iranem.
Obserwatorzy w USA są też zdumieni, w jaki sposób związana z Falungong lekarka z Nowego Jorku Wang Wenyi mogła dostać się na teren Białego Domu mając akredytację prasową i przez trzy minuty mówić przekrzykując prezydenta Hu.
Akredytację wystawiło pismo "Epoch Times", wydawane - co można było łatwo sprawdzić w internecie - przez działaczy Falungong, chińskiego ruchu religijno-medytacyjnego, prześladowanego przez władze komunistyczne.
Dr Wang już raz zakłóciła podobną ceremonię. W 2001 r., w czasie wizyty ówczesnego prezydenta Chin Jiang Zemina na Malcie, przedostała się przez kordon jego ochrony i wdała się z nim w potyczkę słowną.
Falungong oskarża władze chińskie o mordowanie członków sekty, m.in. przez amputowanie ich wewnętrznych organów i używanie ich do przeszczepów.