Paweł Lisicki: na co musi uważać Andrzej Duda?
Prezydent nie spada do Polski z Marsa, nie wyłania się z morskiej piany. Jest politykiem, który wygrywa wybory przedstawiając program zmian i zobowiązując się, w razie zwycięstwa, do jego realizacji. Z natury rzeczy zatem, tak w jego interesie, jak w interesie wyborców, jest to, żeby Polską rządziła ta sama formacja, z której wywodzi się głowa państwa – pisze Paweł Lisicki w felietonie dla Wirtualnej Polski.
Słowo „przyłapani”, jakim „Fakt” opatrzył zdjęcie z okładki, przedstawiające wieczorną wizytę prezydenta Andrzeja Dudy u prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, ma dość jednoznaczne konotacje. Przyłapani na gorącym uczynku? Przyłapani in flagranti? Cóż, każdy może je rozumieć jak chce. Trudniej odpowiedzieć na proste skądinąd pytanie, dlaczego to spotkanie głowy państwa i szefa największej partii opozycyjnej wywołało aż takie poruszenie.
Zdaniem premier Ewy Kopacz miało być czytelnym znakiem wskazującym układ sił między oboma politykami. Ba, szefowa rządu stwierdziła nawet, w oparciu o informację „Faktu”, że „prezydent Duda jest zdalnie sterowany”. Podobnie zdaje się sądzić wielu komentatorów, którzy w wieczornej rozmowie Kaczyński-Duda zaczęli dopatrywać się czegoś w rodzaju hołdu i znaku poddaństwa. Nic dziwnego, że całą sytuację postanowił skomentować Jarosław Kaczyński, według którego „ tu próbuje się zupełnie z niczego, nawet nie można powiedzieć z igły widły, bo tu nie ma igły, zrobić jakiś problem. Tu nie ma żadnego problemu”. I dodał: „Prezydent może się spotykać, z kim chce. Ja też mam prawo, jako obywatel Polski spotkać się z kim chcę”.
O ile Kaczyński ma rację, twierdząc, że próbuje się z jego spotkania z Dudą zrobić coś nadzwyczajnego, to słowa, że jako obywatel Polski może spotykać się z kim chce nie brzmią przekonywująco. Ilu obywateli Polski spotyka się z prezydentem w swoim domu? I ilu głowa państwa odwiedza wieczorem? Niezależnie jednak od tej niezbyt szczęśliwej wypowiedzi, wiadomo, że Andrzej Duda jest związany z PiS i że cała jego polityczna pozycja zależy od sukcesu partii, która najpierw wystawiła go w wyborach, a następnie go poparła. Domaganie się od Andrzeja Dudy neutralności, bezstronności, równego dystansu do różnych sił politycznych jest albo przejawem skrajnej naiwności albo hipokryzji.
O tę pierwszą trudno mi podejrzewać wytrwanych polityków i ekspertów, zatem chodzić musi o tę drugą. Prezydent nie spada do Polski z Marsa, nie wyłania się z morskiej piany. Jest politykiem, który wygrywa wybory przedstawiając program zmian i zobowiązując się, w razie zwycięstwa, do jego realizacji. Z natury rzeczy zatem, tak w jego interesie, jak w interesie wyborców, jest to, żeby Polską rządziła ta sama formacja, z której wywodzi się głowa państwa. Skoro już Polacy zafundowali sobie najgłupszą ustawę zasadniczą w Europie i wprowadzili dwójpodział władzy wykonawczej, to najlepszym rozwiązaniem praktycznym, zanim nie zmieni się konstytucji, jest dążenie do tego, żeby tak prezydent jak premier wywodzili się z tego samego obozu politycznego.
Nawet to zresztą nie chroni przed napięciami i konfliktami. Głowa państwa i szef gabinetu mają za sobą własnych ludzi i ich ambicje. Jak pokazała przeszłość, choćby szorstkie stosunki Aleksandra Kwaśniewskiego i Leszka Millera, wspólne pochodzenie z jednego obozu jeszcze nie zapewnia dobrego współżycia. Z pewnością jednak dla państwa jest to rozwiązanie lepsze niż wyniszczająca i długotrwałą walka dwóch ośrodków władzy. Domaganie się od Andrzeja Dudy braku zaangażowania i czynienie mu zarzutów, że angażuje się po stronie PiS, jest zatem absurdem.
Pozostaje jednak otwartą kwestią pytanie: jak to zaangażowanie ma wyglądać? Popularność prezydenta to ogromny atut PiS-u. Jednak należy ją wykorzystywać roztropnie. Jeśli Platforma i sprzyjające jej media snują opowieści o słabości i niesuwerenności prezydenta, PiS musi uważać, by nie dostarczać przeciwnikom niepotrzebnie paliwa. Ma to tym większe znaczenie, że prezydent od początku uznał, że nie opłaca mu się spotykać z premier Kopacz. To zapewne wynika z kalkulacji: im bardziej osłabia się lidera, tym mocniej uderza się w pozycję partii. Do tej pory prezydent Duda nie chciał zwoływać Rady Bezpieczeństwa Narodowego, podobnie nie chciał widzieć się z premier przed i po szczycie unijnym w sprawie uchodźców. Zakładam, że nadal tak będzie robił. Andrzej Duda wychodzi ze słusznego założenia, że takie spotkanie tygodnie przed wyborami będzie miało tylko znaczenie propagandowe.
Rzeczywistość pokazała, że premier słucha Donalda Tuska lub, co pewnie bardziej prawdziwe, reaguje na telefon z Berlina. Dzięki spotkaniu z prezydentem Ewa Kopacz mogłaby się zaprezentować jako równorzędny partner Andrzeja Dudy, mogłaby zatem próbować odzyskać mocno nadwyrężony autorytet. Prezydent zatem jak tylko może od takiego spotkania się wykręca. Musi jednak uważać, żeby w oczach wyborców nie wypaść na człowieka kierującego się ambicjami osobistymi, na kogoś, kto przed interesem publicznym stawia własne ego. Stąd zapewne wziął się pomysł, żeby do Pałacu zaprosić minister spraw wewnętrznych – osobę niemal anonimową, bez politycznego znaczenia. Takie spotkanie nie niosło ze sobą dla prezydenta żadnego niebezpieczeństwa. Spotykając się z minister Teresą Piotrowską, mógł pokazać, że troszczy się o przebieg negocjacji w sprawie uchodźców, jednocześnie uniknął przyjmowania na siebie odpowiedzialności nie za swoje decyzje oraz wzmacniania pozycji Ewy Kopacz.
Z punktu widzenia PiS ta strategia, jeśli odwołać się do sondaży, jest wyjątkowo skuteczna. Mimo wysiłków Ewie Kopacz nie udaje się przejść do ofensywy; słaby lider to słaby wynik wyborczy PO. Dodatkowo Kopacz pogrążyła samobójcza decyzja o zgodzie na przyjęcie uchodźców. Jednak z punktu widzenia interesów i pozycji samego prezydenta to strategia ryzykowna. Jak wynika z najnowszego sondażu TNS Polska, prezydenturę Dudy ocenia pozytywnie 36 proc. Polaków. To niezbyt dużo. Co gorsza, tylko 8 proc. respondentów ocenia jego urzędowanie zdecydowanie dobrze.
Prezydent musi uważać na różne gesty i znaki, które mogłyby świadczyć o jego ograniczonej podmiotowości. Wyjazd na spotkanie z Jarosławem Kaczyńskim - rzecz sama w sobie bez większego znaczenia - na pewno dodatkowych punktów mu nie przyniósł.
Paweł Lisicki dla Wirtualnej Polski
Paweł Lisicki - redaktor naczelny tygodnika "Do Rzeczy", stały felietonista Wirtualnej Polski.