Patryk Vega dla WP.PL: dziennikarze dostali embargo na mój film. To zasługa służb
- Telewizyjni dziennikarze polityczni dostali embargo na mój film. Kilka stacji TV w ciągu jednego dnia odwołało wszystkie wcześniej umówione rozmowy. Jeden z dziennikarzy bał się nawet rozmawiać przez telefon. Oficjalna wersja jest taka, że w związku z sytuacją w Rosji stacje mają unikać tematów, które mogłyby budzić wewnętrzne niepokoje. A ten film w ich mniemaniu może je wywoływać - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Patryk Vega. Jego najnowszy film "Służby specjalne" właśnie wszedł na ekrany kin. Reżyser tłumaczy, że wiele materiałów dziennikarskich o Amber Gold też nie mogło ukazać światła dziennego.
WP: Joanna Stanisławska: Szykuje się niezła burza.
Patryk Vega: Film podzieli społeczeństwo. Budzi albo ekstatyczne opinie, że to najbardziej profetyczny film o naszej rzeczywistości od czasu „Psów”, albo wywołuje agresywne reakcje. Dla mnie ważne jest to, że przez wszystkich jest oglądany w skupieniu. Ludzie przychodzą rozgadani na seans, a po trzech minutach zapada absolutna cisza, która trwa aż do napisów końcowych.
WP: To będzie twoja przepustka na szczyt?
- Po długich duchowych poszukiwaniach powróciłem do Kościoła katolickiego. Nie patrzę na życie w takich kategoriach, że ja mam jakiś plan, ale traktuję je jako część większego, Boskiego zamysłu. Cieszę się z dobrze wykonanej pracy, nie przebieram nogami, ilu przyjdzie widzów.
WP: Po długiej podróży prowadzącej przez filmy „Ciacho” i „Last Minute” wracasz do mocnego kina.
- Po raz pierwszy od czasów „Pitbulla” mam poczucie, że zrobiłem film taki, jaki chciałem. Michelangelo Antonioni powiedział, kiedyś, że jeśli nakręci kiedyś taki film, w którym nie będzie chciał zmienić jakiejś sceny, przestanie być reżyserem. Wiadomo, że zawsze mógłbym coś podkręcić, ale czuję, że jestem na właściwym kursie.
WP: Na jakim etapie drogi po upragnionego Oscara jesteś?
- Przestałem myśleć o nagrodach. Najważniejsze jest to, czy dana historia „drze mnie po nerkach”. Wcześniej szukając swojego charakteru pisma bałem się zaszufladkowania w konkretnym gatunku, nie chciałem być specjalistą wyłącznie od kina policyjnego. Teraz zrozumiałem, że to, co mnie najbardziej kręci w kinie, to dokumentacja. Mój następny film również będzie oparty całkowicie na dokumentacji, którą przeprowadzam w kilku krajach. Chciałbym, żeby to był film europejski.
WP: „Służby specjalne” są bardzo mocno zanurzone w politykę i politycznie będą też odbierane.
- Nie da się zrobić filmów o służbach specjalnych we współczesnej Polsce, nie pokazując ich funkcjonowania na styku świata polityki, mediów, biznesu i przestępczości. Dla mnie to przede wszystkim opowieść o naturze człowieka. O tym, czy charakter jest naszym przeznaczeniem. Wszystkie wątki, które się pojawiają dotyczą dawania bądź odbierania życia. Ci, którzy mordują, są przekonani, że robią to w szczytnym celu. Sam raz w życiu byłem na wyborach, dlatego nie chciałbym, żeby sprowadzać „Służby specjalne” do polityki. Obecna w nim polityka to odprysk, ale w Polsce to szokuje. W USA po „Fahrenheicie 9/11” Michaela Moore’a czy „Wrogu Numer Jeden” Kathryn Bigelow o Bin Ladenie nie budziłoby to aż takich kontrowersji.
WP: Tamte filmy skupiają się na jednej głośnej sprawie, ty opowiadasz o kilkunastu: są nawiązania i do samobójstwa Barbary Blidy, i tajemniczej śmierci wiceministra transportu w rządzie PiS Eugeniusza Wróbla, poćwiartowanego przez własnego syna, wreszcie samobójstwa Andrzeja Leppera. Wszystko razem tworzy mix, który budzi grozę. Wyłania się obraz kraju, którym rządzą bliżej niezidentyfikowane ciemne siły.
- To twoja opinia. „Służby specjalne” są tylko filmem fabularnym. Na podstawie kilkudziesięciu rozmów, które przeprowadziłem z oficerami wywiadu cywilnego i wojskowego, mam przeświadczenie, że nie ma w tym filmie sceny, która nie mogłaby się wydarzyć. To oczywiście jakiś wycinek rzeczywistości. Pokazuję ludziom równoległy, niedostępny świat, który funkcjonuje obok naszego i wpływa na najistotniejsze dziedziny życia. To nie jest kino historyczne, ale modus operandi działania służb został w filmie przedstawiony w sposób wiarygodny.
WP: Protoplaści trójki głównych bohaterów istnieją w rzeczywistości?
- Filmowa ppor. Aleksandra Lach, pseudonim „Białko”, którą gra Olga Bołądź, w życiu jest jeszcze bardziej zwichrowana i brutalna. Choć to trudne do uwierzenia, prawdziwą postacią jest też nawrócony esbek, czyli ekranowy płk Marian Bońka, grany przez Janusza Chabiora, który kiedyś tępił księży, a teraz na szyi nosi Jezusa Chrystusem na grubym łańcuchu. Tak samo istnieje pierwowzór kpt. Janusza Cerata, żołnierza, weterana misji w Afganistanie. W życiu prywatnym te osoby się nie znają. Na potrzeby filmu splotłem ich losy.
WP: Zadbałeś o najdrobniejsze szczegóły.
- Walczyłem o to, wiedząc, że „Służby” będą oglądać ludzie z tzw. branży. Dla nich te szczegóły decydują o jakości filmu, dlatego wszystko było ważne, nawet konsystencja krwi, którą rozlewa na podłodze Janusz Chabior w domu jednej z ofiar.
WP: Przy tak skrupulatnym odtworzeniu realiów, łatwo jest jednak uwierzyć, że Andrzejowi Lepperowi naprawdę „zrobiono” samobójstwo.
- Bohater w moim filmie jest mordowany. A wedle powszechnej wiedzy lider popełnił samobójstwo. No, chyba, że masz na temat Leppera jakieś inne informacje? Ja i czytelnicy WP bylibyśmy tym zszokowani.
WP: Możesz się bronić przed tymi pytaniami, ale rzuciłeś granat i nie możesz się teraz po prostu odwrócić. Masowy widz „kupi” tę wersję, którą przedstawiasz.
- Na jednym z forów przeczytałem, że na ekranie widzowie dostrzegli zabijanego Romana Giertycha. A z tego co wiem, pan mecenas żyje i ma się dobrze. To absurd. Nie mogę odpowiadać za opinie innych ludzi.
WP: Dajesz pożywkę zwolennikom różnych teorii spiskowych.
- Nie jestem zwolennikiem teorii spiskowych. Ten film nikogo nie indoktrynuje. Nie trzyma niczyjej strony. Dowalam wszystkim po równo. Pokazuję widzowi tylko pewne mechanizmy. I to sam widz musi ocenić, czy to, co widzi na ekranie jest dla niego prawdziwe.
WP: Nie wiem, czy równowaga została zachowana, ale zgodzę się, że obrywa każda ze stron politycznego sporu. Jest atak na Antoniego Macierewicza…
- Gdzie widzisz Macierewicza? Czy w każdym filmie bohater, który ma siwą brodę, to Macierewicz?
WP: Był tylko jeden likwidator Wojskowych Służb Informacyjnych.
- A gdzie w moim filmie pada, że pan z brodą jest likwidatorem? Być może jesteś zbyt przesiąknięta obrazami z telewizji, dlatego wszystko ci się kojarzy z polityką. Na końcu filmu jest plansza, że wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób i zdarzeń jest przypadkowe.
WP: Powtarzasz to jak mantrę, ale w tym wypadku podobieństwo przypadkowe nie jest. Charakteryzacja aktorów nie pozostawia wątpliwości.
- Jeśli oczekujesz, że przyznam, że to autentyczne historie, to tracisz czas. Mogę jedynie powiedzieć, że w tym filmie jest wiele szczegółów nigdzie dotąd nie publikowanych, które były wiedzą niedostępną.
WP: Rozumiem, że prawnik doradził ci, by odpowiadać w ten sposób. Przejdźmy więc dalej. Jak to się stało, że postanowiłeś zanurzyć się w świat służb?
- Od oficera wywiadu jednej ze służb dowiedziałem się o pewnym polityku, którego doprowadzono do wylewu, żeby pozbyć się problemu. Uznałem, że skoro coś takiego wydarzyło się raz, to być może dowiem się, że zdarzyło się to więcej razy. Postanowiłem iść tym tropem.
WP: Wsiąkłeś?
- Ten świat zafascynował mnie już, kiedy nieżyjący Sławek Opala opowiedział mi, co spotkało jego kolegę, który prowadził śledztwo ws. kradzieży broni z jednostki wojskowej na Bemowie przez syna kosmonauty H. Ludzie z kontrwywiadu wojskowego, żeby dowiedzieć się, jakie informacje zgromadził, spotkali się z nim i dolali mu coś do wódki. Po 30 minutach ten policjant zadzwonił do Sławka mówiąc, że nie wie, co się dzieje i prosi, żeby go zabrał do domu.
WP: Jak dobierałeś rozmówców?
- Zależało mi na relacjach z pierwszej ręki. Od razu założyłem, że nie będę rozmawiał z generałami, którzy w jakimś sensie są politykami, w związku z czym przedstawiliby mi swoją wersję wydarzeń. Pierwszy z oficerów WSI, do którego dotarłem, powiedział mi, że zajmował się informatyką i miał zbyt małą wiedzę, ale powiedział, że być może jego przełożony mógłby powiedzieć więcej. Po kilku dniach mój znajomy policjant niby przypadkiem spotkał tego przełożonego na ulicy. Po kilkunastu minutach zadzwonił do mnie, żebym przyjechał na spotkanie.
WP: Nie bałeś się?
- Jako 22-latek zacząłem dokumentować świat policji i wydziału zabójstw. Już wtedy, w kamizelce kuloodpornej, uczestniczyłem w wielu ekstremalnych sytuacjach. Brałem udział w przesłuchaniach morderców, jeździłem na rozmowy policji z gangsterami, z kamerą brałem udział w strzelaninie. Obłaskawiłem ten rodzaj strachu dawno temu.
WP: Skąd pewność, że twoi rozmówcy mówili prawdę? Mogłeś zostać zmanipulowany.
- Żeby móc uznać informację za fakt, musi być zweryfikowana w trzech wiarygodnych, niezależnych źródłach. Odbyłem rozmowy z kilkudziesięcioma oficerami różnych służb, niepowiązanych ze sobą. Gdybym usiadł z jednym facetem, który by mi dał streszczenie filmu, wtedy łatwo mógłbym paść ofiarą prowokacji, ale sądzę, że zminimalizowałem takie ryzyko.
WP: Jak skłonić szkolonego wywiadowcę do zwierzeń?
- Profesjonaliści nie tracą kontroli nawet po wódce. Powiedzieli mi tylko tyle, ile chcieli powiedzieć. Wiele czasu zajęło mi przekonanie ich, że robię tylko film fabularny, a nie reportaż dokumentalny. Generalnie ja zaprzyjaźniam się z moimi rozmówcami. Mój mentor Andrzej Fidyk, dzięki któremu w przeszłości mogłem kręcić dokumenty, uświadomił mi, że bohatera trzeba kochać bez względu na to, jaki jest. Nie oceniam ludzi, nie uprzedzam się, staram się stanąć po ich stronie.
WP: Zbudowanie relacji musiało trwać.
- Żeby wydobyć informacje, które nigdy wcześniej nie były podane do publicznej wiadomości, potrzebowałem wielu spotkań i godzin rozmów. Dlatego dokumentacja do tego filmu trwała aż dwa lata (śmiech). Właściwie mam materiały na trzy sezony serialu, a, że film nie jest z gumy, musiałem narzucić sobie pewien rygor.
WP: Wasze spotkania też musiały wyglądać jak sceny z filmu sensacyjnego.
- Wiadomo, że takie rozmowy nie odbywają się w Coffee Heaven (śmiech). Spotykaliśmy się na działkach, w lesie. Także w przystosowanych do takich rozmów pomieszczeniach.
WP: Twoi rozmówcy, udzielając ci informacji, musieli mieć w tym jakiś cel.
- Na pewno nie powiedzieli mi niczego, co uderzało w nich bezpośrednio. Chętniej opowiadali o sytuacjach, które znali z bliska, ale nie brali w nich udziału. Oficerowie WSI mówili o bolączkach likwidacji, która ich zdaniem została przeprowadzona w sposób dyletancki. Oficerowie ABW opowiadali o niedoskonałościach wewnątrz własnej struktury.
WP: Oficerowie WSI, dawni esbecy, ludzie szkoleni przez GRU i rządzący Polską „układ”. Już na jednym z portali pojawiły się komentarze, że nakręciłeś dwugodzinny spot wyborczy PiS.
- W Polsce nie ma wolnych mediów politycznych. Telewizyjni dziennikarze polityczni dostali embargo na mój film. Kilka stacji TV w ciągu jednego dnia odwołało wszystkie wcześniej umówione rozmowy. Jeden z dziennikarzy bał się nawet rozmawiać przez telefon. Oficjalna wersja jest taka, że w związku z sytuacją w Rosji stacje mają unikać tematów, które mogłyby budzić wewnętrzne niepokoje. A ten film w ich mniemaniu może je wywoływać.
WP: Kto odpowiada za tę blokadę?
- To było polecenie od państwowych służb. Ten sam mechanizm stosowano wielokrotnie wobec innych nośnych medialnie wydarzeń, które zostały wyciszone. Co się stało np. z aferą Amber Gold? Dziennikarze, którzy się tym tematem zajmowali, opowiadali mi o zrealizowanych materiałach, które nie mogły zostać wyemitowane. Często mają poczucie, że coś jest sterowane, ale nie wiedzą, z czyjej inicjatywy to następuje – szefa, właściciela czy kogoś z zewnątrz. Nie widzą jednej grupy, która tym zawiaduje.
WP: A może wytłumaczenie jest inne: brak zainteresowania odbiorców tematem?
- Uwierzyłbym w to, gdyby nie fakt, że w przypadku mojego filmu, seria odmów była zsynchronizowana. A wielu najbardziej znanych dziennikarzy w tym kraju otwarcie mówi, że boją się, że po wyborach mogą stracić pracę w telewizji z powodu poruszenia niewygodnego dla kogoś tematu. Działają w sposób wyrachowany, zabezpieczają swoje przyszłe interesy.
WP: To chyba nie jest dla ciebie zaskoczenie – przecież taki sposób działania mediów przedstawiłeś w filmie.
- Nie jest, ale to zupełnie inne doznanie, kiedy doświadcza się tego na własnej skórze. Dotąd byłem z boku mediów politycznych, przecież pracuję w rozrywce…
WP: To może lepiej było przy tej rozrywce zostać? W jednym z wywiadów mówiłeś, że chcesz otwierać widzom oczy. Skąd pewność, że tego chcą? O tym, że służby istnieją i działają wiemy, ale często nie chcemy sobie tego uświadamiać.
- Wynaturzenia należy piętnować, bo to wzmaga kontrolę społeczną. Cieszę się, widząc młodych ludzi na pokazach przedpremierowych. Mam nadzieję, że po wyjściu z kina, już nigdy nie będą patrzeć w sposób bezkrytyczny na informacje, którymi karmią ich media. Będę zadowolony, jeśli mój film zmusi ich do refleksji.
WP: Chcesz powiedzieć, że media kłamią, dlatego należy postąpić tak jak ty, wyrzucić telewizor i szukać informacji na własną rękę?
- Pozbyłem się telewizora, żeby sobie nie zaśmiecać głowy. Jak włączałem kanał informacyjny, miałem wrażenie, że zaraz nastąpi koniec świata. Teraz zamiast dawać się zalewać potokiem bzdur, raz w roku wchodzę na amerykańską stronę, która serwuje mi wyselekcjonowaną wiedzę o tym, co się dzieje na świecie.
WP: Jak na zanurzenie w mrocznym świecie służb reagowali aktorzy, dla których z pewnością nie była to taka igraszka jak dla ciebie?
- Ich przede wszystkim interesuje psychologiczne zbudowanie bohatera. Nie patrzą na background i wszystkie odniesienia do rzeczywistości, tylko wiarygodność emocji postaci.
WP: Ale ich spokój też został zburzony, o czym świadczą wypowiedzi Wojciecha Zielińskiego.
- Takie zadanie przed sobą stawiam: wyciągać ludzi z iluzji. Nasz film dopiero wchodzi do kin, więc nie wiadomo, jakie fakty dotyczące naszej rzeczywistości, wyjdą na światło dzienne za miesiąc.
Rozmawiała Joanna Stanisławska, Wirtualna Polska