PolskaPacjenci zabijani i "hodowani"

Pacjenci zabijani i "hodowani"

W łódzkim pogotowiu zabijano, a także "hodowano" pacjentów, aby otrzymać pieniądze od zakładów pogrzebowych za informacje o ich zgonach - mówił przed sądem kierowca pogotowia zeznający jako świadek w kolejnym dniu procesu w sprawie afery w łódzkim pogotowiu w latach 2000-2001.

20.05.2005 | aktual.: 20.05.2005 22:35

W procesie toczącym się przed Sądem Okręgowym w Łodzi na ławie oskarżonych zasiada dwóch byłch sanitariuszy i dwóch byłych lekarzy pogotowia.

Roman S., kierowca pracujący w pogotowiu od 16 lat, zeznał, że istniały wówczas dwa procedery związane z handlem informacjami o zgonach i tzw. "skórami" (tak nazywano zwłoki). Według niego, "skóry" można było "ugotować" i "wyhodować". Mówił, że "ugotowanie" było to natychmiastowe zabicie pacjenta - jak zeznał - prawdopodobnie przy pomocy pavulonu, czy też innego leku; mieli się tym zajmować głównie sanitariusze. Kierowca zeznał, że sanitariusz Andrzej N. zrobił mu kiedyś wykład jak można "ugotować babcię"; miał mu opowiadać o stosowanych lekach: embrantilu i skolinie.

"Hodowane warzywka"

Według świadka, "hodowanie skór" było prowadzone przez niektórych lekarzy, którzy - jak zeznał - gdy jechali do osoby w starszym wieku, w bardzo ciężkim stanie odradzali przewiezienie jej do szpitala i zapewniali, że będą ją codziennie odwiedzać. Świadek zeznał, że lekarze nazywali tych pacjentów "swoimi warzywkami". Według niego, lekarze umawiali się z dyspozytorami i jechali do takich pacjentów w ramach normalnej wizyty; kiedy pacjent umierał wtedy za informacje o zgonie pieniądze otrzymywali jedynie lekarze i dyspozytorzy.

Przed sądem kierowca opowiadał o trzech przypadkach zgonów pacjentów. Zeznał, że w trakcie przewożenia chorego psychicznie mężczyzny, Andrzej N. podszedł do niego w czasie jazdy i powiedział, żeby jechał wolniej. Mówił też o przypadku, w którym oskarżony lekarz Janusz K. - według niego - nie ratował pacjentki, stał z boku i nic nie robił. Zeznał, że sanitariusz N., który przeprowadzał reanimację, rurkę do intubacji włożył pacjentce do przewodu pokarmowego i kiedy zaczął robić masaż serca, kobieta zaczęła wymiotować. Opowiadając o tym przypadku mężczyzna rozpłakał się. Mówił, że na jego oczach kobieta umierała, lekarz nie robił nic, a sanitariusz ją zabijał.

Woził, aż umarła

Opisywał też przypadek przewiezienia jeszcze żyjącej pacjentki do szpitalnej chłodni; według niego, lekarz Janusz K. woził pacjentkę po całym mieście, aż kobieta umarła. Z jego zeznań wynika, że drugi z oskarżonych lekarzy - Paweł W. - był najbardziej "chytry" i nieprzyjemny w stosunku do pacjentów.

Świadek mówił przed sądem, że niemal wszyscy w pogotowiu brali pieniądze za informacje o zgonach. Zeznał, że wszystkim rządził dyspozytor Tomasz S. Na początku brali 400 złotych; ostatecznie doszli do kwoty 1800 złotych za informacje. Świadek sam przyznał się do dwóch przypadków brania pieniędzy; prawdopodobnie jego sprawa zostanie wyłączona do odrębnego postępowania. Opowiadał też, że założył Komitet Antykorupcyjny w pogotowiu, chcąc w ten sposób ukrócić ten proceder.

Zeznający również były lekarz pogotowia, który odszedł z niego na własną prośbę, opowiadał, jak pewnego dnia znalazł w karetce, w której jeździł m.in. oskarżony sanitariusz Andrzej N., pustą ampułkę po pavulonie. Według niego, była ona odcięta jak do zastrzyku. Zaniósł ją do zastępcy dyrektora pogotowia, bo był przerażony i zdziwiony skąd ampułka znalazła się w karetce, bowiem on tego leku nigdy nie używał i w pogotowiu tego leku się nie używa.

Opowiadał też o tym jak jechał z chorym psychicznie pacjentem wraz z sanitariuszem N. do szpitala. Pacjent, który sam wsiadał do karetki i siedział na krześle, w trakcie jazdy nagle stracił przytomność, oddech, tętno. Lekarz zeznał, że zachowanie pacjenta, mogło wskazywać, że został użyty pavulon. Andrzej N. w śledztwie przyznał się do podania pavulonu, przed sądem zaś wszystkiemu zaprzeczył.

Nie przyznają się

W toczącym się przed Sądem Okręgowym w Łodzi od ponad półtora miesiąca procesie na ławie oskarżonych zasiada dwóch b. lekarzy i dwóch b. sanitariuszy łódzkiego pogotowia. Byli sanitariusze Andrzej N. i Karol B., oskarżeni o zabójstwa w latach 2000-2001 w sumie pięciu pacjentów poprzez podanie im pavulonu (leku zwiotczającego mięśnie)
, nie przyznają się do popełnienia zbrodni. Przyznali się jedynie do brania pieniędzy od firm pogrzebowych oraz fałszowania recept na pavulon.

Do winy nie przyznają się również lekarze Janusz K. i Paweł W., których prokuratura oskarżyła o narażenie w sumie 14 pacjentów na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia i nieumyślne doprowadzenie do ich śmierci oraz branie łapówek od zakładów pogrzebowych. B. sanitariuszom grozi dożywocie; b. lekarzom, którzy odpowiadają z wolnej stopy - do 10 lat więzienia.

W styczniu 2002 r. "Gazeta Wyborcza" i Radio Łódź ujawniły, że w łódzkim pogotowiu handlowano informacjami o zgonach, a być może też celowo zabijano pacjentów.

Łódzka prokuratura apelacyjna nadal prowadzi śledztwo w tej sprawie i zapowiada kolejne akty oskarżenia. Główne wątki śledztwa dotyczą korupcji, sprawy opóźniania wysyłania karetek do pacjentów oraz pozbawiania życia pacjentów poprzez stosowanie niewłaściwej terapii medycznej lub niewłaściwych leków m.in. chlorku potasu. Prokuratura bada m.in. nadmierną liczbę zgonów w dwóch kolejnych zespołach wyjazdowych.

W wątku korupcyjnym podejrzanych jest dotąd 41 osób - pracowników pogotowia oraz pracowników i właścicieli zakładów pogrzebowych; w drugim wątku - czterech lekarzy, którym dotąd zarzucono popełnienie 26 przestępstw przeciwko życiu i zdrowiu. Prokuratura nie wyklucza postawienia zarzutów kolejnym osobom.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)