OZZL alarmuje: sytuacja w służbie zdrowia jest tragiczna
Lekarze z Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy alarmują, że w ciągu najbliższych dni szpitale zaczną pracować w systemie ostrodyżurowym, nie będą wykonywane planowane zabiegi - tak jak podczas strajku. Podkreślają jednak, że spowodowane jest to tragiczną sytuacją finansową w służbie zdrowia, a nie protestem lekarzy.
Ogłaszając swoisty strajk, lekarze z OZZL chcą zwrócić uwagę na fakt, że zawsze pod koniec roku polskim szpitalom kończą się pieniądze i nie mają za co leczyć pacjentów, pojawia się problem nadwykonań, a Narodowy Fundusz Zdrowia wymusza na nich odsyłanie pacjentów z kwitkiem, aby nie przekraczać wartości kontraktu.
"Zdecydowaliśmy się dzisiaj ogłosić ogólnopolski strajk w służbie zdrowia. Co o tym zdecydowało? Powód jest ten sam, który powodował strajki w roku 2006, 2007 i właściwie wszystkie niepokoje w służbie zdrowia: dramatyczny deficyt środków na opiekę zdrowotną w stosunku do zakresu świadczeń gwarantowanych. Innymi słowy możemy powiedzieć: przyczyną strajku jest brak reformy w służbie zdrowia" - mówił przewodniczący OZZL Krzysztof Bukiel we wtorek na konferencji prasowej.
Przewodniczący podkarpackiego oddziału OZZL Zdzisław Szramik podkreślił, że tego "strajku" nie organizuje związek zawodowy lekarzy, tylko NFZ wespół z Ministerstwem Zdrowia.
Jak dodał Bukiel, warunkiem zakończenia "strajku" jest podniesienie składki na ubezpieczenie zdrowotne do wysokości 10 proc. w 2010 roku (obecnie składka wynosi 9 proc.). "Jeśli można w 20 dni uchwalić ustawę hazardową, to także spełnienie naszego postulatu jest wykonalne" - powiedział Bukiel.
Przedstawiciele OZZL przyznali, że uciekli się do tej prowokacji także po to, by pokazać, że NFZ zmusza ich do takich samych zachowań, za które byli potępiani, gdy strajkowali.
"My, jako czynnie pracujący lekarze, jesteśmy oburzeni, gdy słyszymy, jak wiceminister zdrowia mówi, że czas najwyższy, żeby lekarze nauczyli się odmawiać pacjentom. Gdy państwowy monopolista narzuca odsyłanie pacjentów, to my, lekarze, mamy odmawiać im leczenia, natomiast gdy w czasie strajku była dokładnie taka sama sytuacja, czyli pracowaliśmy w systemie ostrodyżurowym - do czego teraz NFZ nas zmusza - to byliśmy potępiani" - przypomniał Tomasz Underman ze śląskiego oddziału OZZL.
Szef mazowieckiego oddziału OZZL Maciej Jędrzejowski poinformował, że do "strajku" przystąpiło już 67 szpitali i wciąż przyłączają się kolejne. Dodał, że jeśli nie zostanie podniesiona składka, taka sytuacja będzie powtarzać się co roku.
"Strajk w ochronie zdrowia w Polsce rozpocznie się w ciągu najbliższych dni, w niektórych placówkach on już de facto się rozpoczął. Ja przypomnę, że w roku 2007, kiedy były największe strajki w ochronie zdrowia, w szczytowym momencie brało w nich udział 308 szpitali, na blisko 700 placówek. Tamten strajk polegał głownie na odmawianiu pacjentom planowych hospitalizacji i odmawianiu przez lekarzy przyjęć w poradniach. Taką formę strajku miał m.in. strajk w moim szpitalu, na Banacha. Ten strajk trwał 104 dni, w tym czasie wartość wpływów do szpitala uległa zmniejszeniu o prawie 30 proc. Był bardzo bolesny, z punku widzenia ekonomicznego. Ten strajk, który się będzie teraz odbywał, będzie miał bardzo podobną formę. Również nie będą przyjmowani pacjenci ze wskazań planowych, również nie będą się mogli zapisać do poradni" - mówił Jędrzejowski.
Lekarze apelują do prezydenta Lecha Kaczyńskiego, by "zmusił rząd i opozycję" do pracy nad reformą służby zdrowia, proszą także premiera Donalda Tuska, by się z nimi spotkał. "Można uchwalić ustawę szybko, kiedy wymaga tego interes publiczny, albo gdy wymaga tego PR. Mamy apel do opozycji i do koalicjanta, do PSL, aby wspólnie przedstawili poselski projekt ustawy, który zwiększy wysokość składki do 10 proc. i będzie przewidywał jej dalszy wzrost" - powiedział Underman.
akw/ itm/ mow/