Olimpiada last minute
W Atenach trwa wyścig z czasem. Grecy próbują udowodnić światu, że olimpiadę można przygotować w ostatniej chwili. A na miesiąc przed otwarciem igrzysk zabrakło prądu w stolicy i połowie kraju.
Ateny duszą się w kurzu i upale. W zębach zgrzyta wapno. Co kilkaset metrów widać jakiś remont lub budowę, a silny wiatr roznosi po okolicy chmury pyłu. Na reprezentacyjnym placu Syntagma robotnicy układają marmurowe chodniki, ale na pobliskich bulwarach co krok straszą walące się budynki. Powybijane szyby, odpadające tynki i sztukaterie przypominają, że świetność Aten minęła wraz z upadkiem junty "czarnych pułkowników", która rządziła Grecją na przełomie lat 60. i 70. Dziś rudery ukryto za rusztowaniami, na których nikt nie pracuje.
KOMPLIKACJE NA BUDOWIE
- Wygląda na to, że na sto procent będziemy gotowi dopiero po olimpiadzie - śmieje się Elli Xenou z ateńskiego biura organizacji Lekarze Świata. To powszechna opinia wśród Greków obserwujących, jak jeden po drugim mijają ustalone wcześniej terminy ukończenia olimpijskich inwestycji.
Główny stadion olimpijski będzie gotowy na ostatnią chwilę, bo skomplikowała się budowa kopuły, która kosztowała prawie 200 milionów euro. Nieprzewidziane komplikacje przedłużają też budowę jedynej w mieście linii tramwajowej mającej połączyć centrum z obiektami olimpijskimi w Pireusie. Na razie lśniące przystanki tramwajowe w centrum pokrywają się kurzem. Tramwaje nie jeżdżą, a ateńczycy zastanawiają się, jak nowy środek lokomocji sprawdzi się w chaotycznym ruchu ulicznym, który w ryzach trzymają tylko policjanci dmuchający bez opamiętania w gwizdki.
W przededniu olimpiady Ateny zamieniają się w miasto policyjne. W Psirri, pełnej knajp i galerii dzielnicy artystów i lewaków, taką opinię można usłyszeć niemal przy każdym stoliku. Na razie patroli nie jest więcej niż zwykle, ale do miasta codziennie ściągają nowe siły. Każdego ranka okratowane autobusy wyładowują plutony prewencji w głównych punktach miasta. Ateńczykom, którzy słyną z tradycji lewackich i niechęci do policji, trudno będzie znieść obecność 40 tysięcy mundurowych.
Na zapewnienie bezpieczeństwa w czasie igrzysk wydano ponad miliard dolarów. Jedna czwarta tej sumy poszła na stworzenie nowoczesnego systemu monitorowania okolic obiektów olimpijskich.
STRAJK PRZEDOLIMPIJSKI
W wyścigu z czasem i brakiem pieniędzy władze Aten porzuciły część ambitnych projektów, które miały upiększyć miasto. Grecy nie kryją, że olimpiada przyciągnęła sponsorów, dzięki którym pod pretekstem igrzysk załatwiono wiele problemów czteromilionowej metropolii. Powstały obwodnica i kolejka łącząca lotnisko z centrum, uporządkowano niektóre place i rozbudowano sieć metra. Pewnie dlatego Ateny 2004 to najdroższa olimpiada w historii. Jej budżet miał wynieść niecałe 5 miliardów euro. Dziś jest mowa o 10, a nawet 12 miliardach. Organizatorzy przyznają, że wydają pieniądze, których dawno nie mają.
OLIMPIADA ZA WAKACJE
- Kolonaki? - rzucam w kierunku zwalniającej koło mnie taksówki. Kierowca kręci przecząco głową. - Plaka - podaje nazwę innej ateńskiej dzielnicy i zaraz znajduje dwóch pasażerów chętnych na kurs w tę stronę. Stoję więc na rogu i łapię dalej. Polowanie na taksówkę to w Atenach bardzo popularny sport. Kierowcy są kapryśni, sami ustalają, gdzie jadą, i upychają w aucie po dwóch, trzech pasażerów, z których każdy osobno płaci za kurs.
Dziś myśliwych jest jednak znacznie więcej niż zazwyczaj. Trwa właśnie strajk komunikacji miejskiej. Trzy tygodnie sportowej uciechy dla kibiców przypadają na okres, gdy ateńczycy zazwyczaj wyjeżdżają na wakacje. Dlatego związkowcy domagają się olimpijskich premii - takich samych jak te, które rząd dał policjantom, żołnierzom i strażakom zaangażowanym w ochronę igrzysk.
W tym roku wstrzymano wszystkie urlopy. Zmobilizowano urzędy publiczne, szpitale, komunikację i służby porządkowe. Wszystkim obiecano premie za pracę w sierpniu, ale pieniędzy starczyło tylko dla policjantów. Dlatego przed kierowcami autobusów strajkowali urzędnicy. Do akcji ruszyli też pracownicy 800 ateńskich hoteli, próbując groźbą strajku w czasie najazdu olimpijskich gości wymóc na pracodawcach podwyżki. Strajkują nawet ateńskie prostytutki, które obawiają się konkurencji z zewnątrz. Każdy w Grecji stara się wykroić z wielkiego olimpijskiego tortu jakiś kawałek dla siebie.
Strajk ostrzegawczy ateńskiej komunikacji zakończył się o 17. W wiadomościach telewizyjnych godzinę później tematem numer jeden było otwarcie centrum zarządzania bezpieczeństwem w czasie olimpiady. System, za który Ateny zapłaciły pewnej amerykańskiej firmie 250 milionów dolarów, wykorzystuje sieć kamer i urządzeń podsłuchowych zainstalowanych wewnątrz i wokół obiektów olimpijskich.
Centrum otwarto z pompą, organizatorzy olimpiady przyznali jednak, że ciągle brakuje lokalnych placówek, bez których stanowisko dowodzenia jest głuche i ślepe. Nie ma też szans na przetestowanie systemu, bo większość obiektów, w których ma działać, jest jeszcze w budowie.
KAMERY WIDZĄ CZARNO
Organizatorzy chcieli pokryć siecią kamer całe miasto, ale nie zgodzili się na to socjaliści, którzy kontrolują rady municypalne w robotniczych dzielnicach Aten. Spora część zakupionego już sprzętu telewizyjnego nie zostanie zainstalowana na czas z powodu opóźnień, a tam, gdzie udało się zamontować kamery, anarchistyczne bojówki zamalowały je czarną farbą.
Kilka bomb, które wybuchły niedawno w Atenach, to dowód, że lewaccy terroryści nie zostali rozbici, mimo że w zeszłym roku policji udało się rozpracować grupę terrorystyczną "17 Listopada", która przez ostatnie 30 lat podkładała bomby, porywała ludzi i dokonywała skrytobójczych mordów. Podczas olimpiady dodatkowym zagrożeniem jest Al-Kaida.
Ale do sparaliżowania olimpiady nie są potrzebni terroryści. W ubiegły poniedziałek w stolicy i całej południowej Grecji zgasło światło. Awaria energetyczna odcięła cztery elektrownie w stolicy, spowodowała korki, zatrzymała metro i pociągi.
NIESPRZEDANE BILETY
Tuż po wyjeździe z Aten komisji MKOl, która sprawdzała stan przygotowań do igrzysk, premier Grecji pojechał do Tirany. Zabiegał tam o pomoc w uszczelnieniu granicy. Nikt nie ma złudzeń, że nawet zaangażowanie sił NATO w ochronę olimpiady zapewni kontrolę nad granicą biegnącą pośród trzech tysięcy wysp. Być może ze względów bezpieczeństwa zainteresowanie olimpiadą jest mniejsze, niż się spodziewano. Z pięciu i pół miliona biletów sprzedano na razie jedną trzecią.
- To ogromny test dla kraju. Musimy pokazać wszystko, co mamy. Nie tylko skanseny z czasów Peryklesa, lecz także nasze współczesne brudy - mówi Jorgos Valianatos, przedstawiciel Fundacji Helsińskiej w Atenach. Wierzy w oczyszczającą moc olimpijskich zmagań.
Samych Greków od losu olimpiady bardziej interesuje to, co się stanie po jej zakończeniu. Ile olimpijskich inwestycji przyda się miastu? Co uda się dokończyć po igrzyskach i ile potrwa spłacanie zaciągniętych kredytów? Wielu zastanawia się też, czy robotnicy ściągnięci do budowania ośrodków olimpijskich wrócą do swoich krajów, czy też zostaną, zasilając armię nielegalnych emigrantów.
O sportowych zmaganiach mówi się mało, choć po niespodziewanym tryumfie Grecji w piłkarskich mistrzostwach Europy morale tutejszych kibiców znacznie się podniosło. Stragany na bazarach uginają się pod ciężarem gadżetów w barwach narodowych, a nad drzwiami wielu domów dumnie powiewają biało-niebieskie flagi Grecji.
WIOSKA OLIMPIJSKA W OGNIU
Grecy wierzą, że mimo wszystko olimpiada się uda, a brak tego, czego nie udało im się na czas ukończyć, zrekompensuje gościom pogoda, zimne ouzo i sałatka z fetą. - Wszystko będzie na ostatnią chwilę, ale przecież dla wielu przybyszów Grecja to właśnie last minute - mówi Valianatos, gdy w końcu udaje mi się dotrzeć do jego biura w Kolonaki.
Na pobliskim placu apetyczne obiadowe zapachy mieszają się z budowlanym pyłem i hukiem młotów pneumatycznych. Na północ od Aten płoną lasy. Strażakom po wielu godzinach walki z roznoszonym przez silne wiatry pożarem udało się uchronić przed ogniem wioskę olimpijską, która - jak cała olimpiada - będzie gotowa na ostatnią chwilę. Albo wkrótce potem.
JAKUB MIELNIK, ATENY
Czy olimpiadę można odwołać? Można, skoro Międzynarodowy Komitet Olimpijski (MKOl) ubezpieczył się na wypadek odwołania lub przerwania igrzysk. Polisa obejmuje wojnę, akty terroru, przerwanie dostaw prądu, strajk generalny oraz wszelkie katastrofy naturalne. Opiewa na 170 milionów dolarów - tyle według MKOl kosztowała budowa wioski olimpijskiej i przeprowadzenie samych zawodów. Od anulowania olimpiady ubezpieczyły się także stacje TV, reklamodawcy i sponsorzy, którzy w nią zainwestowali. Według "The Economist" polisy mogą opiewać łącznie nawet na miliard dolarów. Polisa MKOl nie dopuszcza odwołania imprezy z braku kibiców lub z powodu nieukończenia obiektów sportowych. - Nie ma groźby odwołania igrzysk. To będzie bardzo dobra olimpiada. Nie ma się czym martwić - uspokaja Emmanuelle Moreau z centrali MKOl. (HEL, WS)