Nowy Jork i Polacy
Od terrorystycznej napaści na World Trade Center i zawalenia się obu wież mieszkańcy miasta żyją w ciągłym szoku. Z jednej strony przerażenie połączone z niedowierzaniem, że coś podobnego mogło się zdarzyć skoro nawet w czasie drugiej wojny światowej państwom osi nie udało się zaatakować celów na kontynencie; nalot na Pearl Harbor dotyczył przecież zbombardowania odległych wysp. Z drugiej strach przed powtórzeniem się podobnego aktu terroru, zwłaszcza że prasa i telewizja pełne są czarnych scenariuszy przestrzegających przed przyszłymi formami apokalipsy chemicznej, biologicznej czy zgoła atomowej. Nad wszystkim jednak panuje dojmujący nastrój smutku, żałoby z powodu śmierci tysięcy nowojorczyków i zniszczenia pięknej części miasta. Pod tym względem na pewno nie różnimy się od społeczności metropolii. Mieszkamy w tym mieście, jest ono dla większości Polaków ich miastem, a nawet dla przyjezdnych i chwilowych rezydentów stanowi miejscowość bliską i znajomą, w której żyją i pracują.
Łączymy się z wszystkimi w smutku i w żałobie, podziwiamy niezłomne miasto, które tak szybko doszło do pierwszej równowagi po dosłownie kilkugodzinnej zaledwie dezorganizacji w wyniku zawalenia się obu wież. Ale przecież nie jesteśmy biernymi obserwatorami. Wszystko, co się w Nowym Jorku dzieje, dotyczy także i nas. Łączymy się ze wszystkimi w żałobie, podzielamy ten sam gniew i czujemy te sama bezradność, co wszyscy Amerykanie. Przyłączamy się do demonstracji patriotycznych uczuć, gdy po pierwszym szoku społeczność miasta i całe Stany Zjednoczone manifestować poczęły solidarność, przywiązanie do wspólnie podzielanych wartości. Czujemy taką sama, jak wszyscy, dumę z przynależności do amerykańskiego, wieloetnicznego społeczeństwa. Wystarczy pójść do skupisk polskich w Nowym Jorku, aby zobaczyć przejawy tych samych emocji, które zauważyć możemy w dzielnicach włoskich, chińskich czy żydowskich i wszędzie indziej, gdzie mieszka charakterystyczna, nowojorska mieszanka etniczna. Amerykańskie flagi i napisy
wyrażają identyczny nastrój.
Doznajemy ogromnych niewygód z powodu zakłóceń w komunikacji miejskiej, z powodu przerw w funkcjonowaniu telefonów, jesteśmy pełni uznania dla niezłomnego charakteru i niewyczerpanej energii burmistrza Rudolpha Giulianiego. W tych ciężkich chwilach sprawdził się doskonale.
Ale sprawdzili się wszyscy mieszkańcy. Nie było najmniejszych oznak paniki, histerii ani równie groźnych aktów wandalizmu, masowego szukania odwetu w pierwszym odruchu wściekłości. Podporządkowano się niezmiernie uciążliwym zarządzeniom, w sposób zdyscyplinowany i sprawny zawieszono niemal wszelką działalność na Manhattanie, aby pozwolić swobodnie przejechać karetkom, straży pożarnej i policji, ułatwić akcję ratunkową.
We wtorek 11 września zaatakowano Amerykę, to znaczy zaatakowano także nas, Polaków w Nowym Jorku, którego cześć stanowimy. Teraz w tych trudnych dniach w istocie czujemy jeszcze bliższą więź z miastem, jego mieszkańcami, skoro dzielimy ze wszystkim całą gamę uczuć, jaką wzbudza ta ogromna tragedia.
Prawie 40 lat temu prezydent Kennedy powiedział słynne zdanie "Ich bin ein Berliner" (jestem berlińczykiem), widząc miasto podzielone, kiedy ustawiono mur. Wyrażał w ten sposób myśl, iż w tamtych czasach każdy, kto jest przeciwko podziałom, a opowiada się za demokracją i wolnością, jest po prostu berlińczykiem. Dziś możemy zastosować podobną formułę: wszyscy na świecie jesteśmy nowojorczykami, jeśli łączymy się w smutku z powodu tragedii i jeśli drogie są nam wartości, które pogwałcono w terrorystycznym ataku na miasto. (ck/pr)