Nowa pasja Gibsona

Słynny Australijczyk znów ryzykuje. Krwawa historia o Majach z pewnością wzbudzi protesty wśród potomków dawnych władców prekolumbijskiej Ameryki. Jednak tak naprawdę film opowiada o przyczynach upadku i śmierci cywilizacji. To także film o nas.

Nowa pasja Gibsona
Źródło zdjęć: © AFP

Tomasz Jopkiewicz

Taktyka społecznego zastraszania przedstawiona w naszym filmie przywodzi mi na myśl poczynania prezydenta Busha i jego administracji”. Ta wypowiedź Mela Gibsona spowodowała medialny zamęt. Czyżby znany z konserwatywnych poglądów gwiazdor dołączył do krytyków rządu Republikanów? „Apocalypto” – nowy film, nad którym właśnie pracuje jako reżyser (premiera w sierpniu) – opowiada o wielowiekowej kulturze Majów, ale w okresie jej fazy schyłkowej. Według Gibsona, dekadencję indiańskiego państwa spowodowały wyniszczające wojny i rabunkowa gospodarka. Ale chyba nie tylko. W zwiastunie filmu jako motto pojawia się znamienne zdanie amerykańskiego pisarza i filozofa Willa Duranta: „Wielka cywilizacja nie zostaje podbita z zewnątrz, zanim nie zostanie zniszczona od środka”.

„Analogie z dzisiejszą sytuacją niszczenia naturalnego środowiska i powszechnego upadku wartości są przerażające” - twierdzi scenarzysta Farad Safinia. Wydaje się jednak, że główną przyczyną degeneracji prekolumbijskiej cywilizacji był stosunek do ludzkiego życia. W świecie Majów nie stanowiło ono wartości. Wokół tego wątku rozgrywa się zresztą główna intryga filmu. Bohaterem jest wojownik o imieniu Łapa Jaguara, który ma zostać złożony w ofierze bogom, lecz buntuje się przeciw swemu losowi. Usiłuje też uratować życie swego nienarodzonego dziecka i jego matki.

Sięgając do nawet zamierzchłej historii, zawsze mówimy o współczesności. Gibson doskonale o tej prawdzie pamięta. Czy zatem „Apocalypto” stanie się ubraną w historyczny kostium krytyką dzisiejszej cywilizacji? Z pewnością rzeczywistość przedstawioną w filmie nazwać można cywilizacją przemocy wobec bezbronnych. Masowe uśmiercanie niewinnych ofiar i głęboka pogarda dla ludzkiego życia – to jej podstawowe wyróżniki. Ta cywilizacja nosi w sobie nasiona własnej śmierci, niczym wąż Ouroboros pożera samą siebie. Tytułowa apokalipsa oznacza jednak nie tylko zagładę prekolumbijskiego świata. Może być też – jak sugeruje grecki źródłosłów tego wyrazu – wezwaniem do „nowego początku”. Tym bardziej że w finałowej scenie, kiedy dawnym imperium Majów władali już Aztekowie, na horyzoncie pojawiają się żagle hiszpańskich karaweli. Jak wiemy z historii, przybysze z Europy nie musieli używać nadzwyczajnych środków, by podbić indiańskie państwo. Byli silni słabością Indian. Być może, stosując historyczną paralelę, Gibson
zawiesza na końcu pytanie: kim będą ci, którzy podbiją naszą cywilizację? Jedno jest oczywiste: będą pewni swojej prawdy, pełni pasji i żaru.

Reżyser łaknie krwi

Film będzie okrutny: o tym, że Gibson tradycyjnie nie zamierza oszczędzać widzów, świadczy już zwiastun. Krwawe ofiary składane z życia ludzkiego będą ukazane z całą naturalistyczną dosłownością. Reportaż z „Time’a” ukazuje Gibsona krzyczącego na planie filmu „Krwi, więcej krwi!”. W filmie nie ma gwiazd, sam Gibson pojawił się na moment w epizodzie. W roli Łapy Jaguara wystąpił Rudy Youngblood wywodzący się z plemion Cree i Komanczów, znany z występów w zespołach kultywujących indiański folklor i tradycje. Podobnie jak w przypadku „Pasji”, film będzie wyświetlany z napisami. Dialogi zabrzmią natomiast w języku potomków Majów, którzy w liczbie miliona ciągle zamieszkują terytorium Meksyku, Gwatemali i Hondurasu. Możliwe, że wszystkie te zabiegi służą przede wszystkim odnowieniu skostniałej konwencji kina przygodowego i dodania mu nie tylko nowej treści, ale i realizacyjnej świeżości. Gibson narzeka, że fabuły filmów są coraz bardziej schematyczne, a obraz zdominowany został przez efekty specjalne. Jego
zdaniem, powoduje to, że publiczność staje się rozleniwiona i obojętna.

Już podczas realizacji „Apocalypto” pojawiły się na internetowych forach liczne ataki i zaczepne pytania skierowane do reżysera, dlaczego zajmuje się akurat Majami, a nie na przykład niechlubnymi dokonaniami hiszpańskiej inkwizycji. „Potwory zdarzają się w każdej kulturze” – odpowiadał dyplomatycznie Gibson. Przedstawienie państwa Majów jako kierowanego okrutnymi regułami i opartego na władzy wąskich elit oraz wyzysku z pewnością jest sprzeczne z zasadami „political correctness”. Czy przypominając krwawe praktyki prekolumbijskich cywilizacji, przypadkiem nie obrażamy Latynosów? Znany jest przecież wrogi stosunek Meksykanów i szerzej – mieszkańców Ameryki Łacińskiej – do obrazu rdzennych mieszkańców kontynentu, jaki został zawarty w wielu lepszych i gorszych hollywoodzkich produkcjach. To prawda, przez lata dominował stereotyp okrutnego i podstępnego Meksykanina o szerokim, zdradliwym uśmiechu i często krwiożerczych zamiarach. Wykładnia była prosta: biali przynieśli na oba kontynenty cywilizację, a jeśli
nawet coś zniszczyli, i tak były to kultury zdegenerowane, słabe lub po prostu na niższym szczeblu rozwoju, co sprawiało, że w końcu musiały zostać pokonane. Proste przeciwstawienie: dzikość kontra cywilizacja, barbarzyństwo kontra zasady wywiedzione z nauk Ojców Założycieli, obowiązywało w kinie made in USA przez lata. Zresztą zamierzchłe historyczne wypadki interesowały amerykańskich twórców kina najczęściej tylko jako egzotyczne i mocno umowne tło barwnego widowiska. Przykładem – film „Kings of the Sun” z 1963 roku Jacka Lee Thompsona, jeden z nielicznych, gdzie pojawiają się Majowie. Była to pełna zgiełku opowiastka o starciu ich niedobitków z Indianami północnoamerykańskimi na terenie dzisiejszego Teksasu.

Charakterystyczne, że Hollywood nadzwyczaj niechętnie podejmowało temat konfrontacji dwóch kultur w tonacji serio. Najgłośniejszym filmem poświęconym Inkom było „Królewskie polowanie na słońce” (1969) Irvinga Lernera wg sztuki, europejskiego zresztą, dramaturga Anthony’ego Shaffera, autora „Amadeusza”. Była to bardzo teatralna opowieść o konfrontacji konkwistadora Francesca Pizzara z władcą Inków Atahualpą, w której, pomimo wszystkich wad fabuły, uchwycono klimat wzajemnej obcości. Ostatnim ogniwem rozwoju tego typu kina były pompatyczne widowiska rocznicowe z 1992 roku: „Kolumb – odkrywca” Johna Glena i „1492: Wyprawa do raju” Ridleya Scotta. Ich twórcy jak ognia unikali zajęcia jasnego stanowiska w zasadniczej kwestii podboju: nie odważyli się przedstawić go jako cywilizacyjnego osiągnięcia, ale nie chcieli go również bezpardonowo potępić. To wahanie skutecznie skazało oba te filmy na drugorzędność.

Kto jest barbarzycą

W przypadku filmu Gibsona pytanie o ocenę konkwisty nie pojawi się wprost. Problemem dla niego jest nie tyle podbój Nowego Świata, co raczej jego wewnętrzny rozkład. Przypomnienie ciemnych stron prekolumbijskiej cywilizacji sprawi, że z pewnością powróci pytanie: czy można owo okrucieństwo wytłumaczyć przyjętym i przez lata utrwalonym wojowniczym trybem życia? Czy można je usprawiedliwić, powołując się na kulturową odmienność? Czy cywilizacja białego człowieka oparta na personalistycznym fundamencie ma rzeczywiście o wiele trwalsze podstawy? A co się stanie, gdy ta cywilizacja wyrzeknie się swoich personalistycznych zasad? Czy też czeka ją zagłada? A może każdą cywilizację czeka jakiś „nowy początek”?

Grecki poeta Konstantin Kawafis napisał swego czasu głośny wiersz „Czekając na barbarzyńców”. Pisał z punktu widzenia człowieka cywilizowanego. Gdy spojrzymy na nasze czasy przez filmową perspektywę Gibsona, może okazać się, że to my sami, ludzie współcześni, jesteśmy barbarzyńcami. I że oczekujemy na tych, którzy reprezentują prawdziwą cywilizację. Z pewnością film Australijczyka wywoła wiele burzliwych reakcji krytyków. Sam Gibson nie przejmuje się jednak tym zbytnio. „Po tym, co przeżyłem po »Pasji«, serdecznie pie...ę opinie krytyków” – zapewnia.

Źródło artykułu:WP Wiadomości

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (0)