Nina Harbuz: Świńskie limeryki Wojciecha Młynarskiego
Na nagrania przychodził wiedząc jaki efekt chce osiągnąć. Wchodził, nagrywał i wychodził, bez powtórek, a to się właściwie twórcom nie zdarza.
16.03.2017 | aktual.: 16.03.2017 18:18
W Polskim Radiu Wojciech Młynarski zaistniał jeszcze jako dziecko. Jego mama pracowała w redakcji dziecięcej i młodzieżowej, w której jej siostra Maria Kaczurbina, kompozytorka piosenek dla dzieci, prowadziła audycję. Mały Wojtek wraz z siostrą Basią i innymi dziećmi z Komorowa, gdzie mieszkał, był przywożony do radia i śpiewał piosenki w programie ciotki.
Pierwszą „poważną” piosenkę Młynarskiego nagrała Agnieszka Osiecka. - Można powiedzieć, że wyhodowałam węża na własnej piersi – pisała w książce "Fotonostalgia". - Kiedy pracowałam w radiu, zjawił się któregoś dnia chudy, ambitny chłopczyna i to ja sama, nie wiedząc, co czynię, nagrałam pierwszą piosenkę tego chłopczyny. Piosenki Młynarskiego różnią się od moich 'in plus' tym, że są porządnie porymowane, dowcipne i mają puentę.
I to właśnie one sprawiają, że żaden realizator w Polskim Radiu, nawet gdy w godzinie zaczyna brakować czasu i trzeba skracać każdą wypowiedź i szukać dodatkowych sekund „ucinając” piosenki, nie wyciszy utworu Wojciecha Młynarskiego. – To był człowiek zawsze perfekcyjnie przygotowany – wspomina Andrzej Solczak, realizator muzyczny w Polskim Radiu. – Na nagrania przychodził wiedząc jaki efekt chce osiągnąć. Wchodził, nagrywał i wychodził, bez powtórek, a to się właściwie twórcom nie zdarza.
Bo wiedzą, że pracować ze mną, to znaczy pewny sukces mieć
- Był niesamowicie pracowity – mówi Zofia Sylwin, producentka koncertów w radiowej Trójce. – W latach 90. przygotowywaliśmy koncert „Śpiewnik Komedy”. Wojtek napisał teksty do dziesięciu tematów muzycznych jazzmana a zaśpiewali je miedzy innymi, Ewa Bem, Ryszard Rynkowski, Anna Serafińska, Izabela Zając, Marek Bałata i on sam. Proszę sobie wyobrazić, że wszystkie teksty dostałam spięte i włożone do koperty, którą mam do dziś. Mówię o tym, bo nigdy w życiu, a zajmuję się produkcją koncertów od czterdziestu lat, nie dostałam tak uporządkowanych materiałów. W pracy był skupiony wyłącznie na pracy, choć nie było tak, że przez cały czas był poważny. W przerwach na obiad czy herbatę recytował mi do ucha świńskie limeryki, które układał razem z Wiktorem Zborowskim.
- Zacytuje je pan? – pytam Wiktora Zborowskiego. – Nie zacytuję, bo są tak dirty, że nie nadają się do przytoczenia w prasie. Ale mogę powiedzieć kiedy powstawały. – Kiedy i gdzie? – dopytuję. - To było w czasie naszej trasy z piosenkami Hemara po Stanach Zjednoczonych i Kanadzie. Jechaliśmy autobusem, nudziliśmy się i z tych nudów graliśmy w brydża na drobne pieniądze. Wojtek grał bardzo dobrze. A kiedy i karty nam się przejadły to wtedy układaliśmy te świńskie limeryki, a wieczorami chadzaliśmy na jazz i blues.
Fruwa Twoja Marynara
„Fruwa twoja marynara” to tytuł książki o odradzającym się w powojennej Polsce jazzie, muzyce rozrywkowej i dancingowej, napisanej przez Marka Gaszyńskiego, dziennikarza Polskiego Radia i autora tekstów piosenek, między innymi, Czesława Niemena, Breakoutu czy Niebiesko-Czarnych. – Pozwolił mi użyć tytułu swojej piosenki do książki – snuje opowieść Gaszyński. – Znaliśmy się od dziecka, bo nasze matki pracowały w tej samej redakcji, w jednym pokoju. Moja biedna mama chciała, żebym był taki jak Wojtek, ale nie było na to szans. On był mądrzejszy ode mnie. Kiedy ja pisałem młodzieżowe teksty o niczym, on już tworzył błyskotliwe felietony.
W dorosłym życiu ich drogi przecięły się w Opolu na festiwalach. Marek Gaszyński pracował tam jako inspicjent. Pilnował, żeby debiutujący, często stremowani artyści byli trzeźwi i wychodzili na scenę punktualnie. Wojciecha Młynarskiego pilnować nie musiał. – On miał scenę we krwi, to był po prostu człowiek estrady - kwituje.
W 1976 roku Kazimierz Brandys zaproponował Młynarskiemu podpisanie Listu 101, którego sygnatariusze sprzeciwiali się zmianom w Konstytucji, zapisom o przewodniej roli PZPR i sojuszu z ZSRR. „Nawet przez sekundę się nie zastanowiłem, że zamykam sobie jakieś drzwi. Treść listu całkowicie się zgadzała z tym, co myślę – że to zamach na ludzką wolność, skrajna nieuczciwość” – opowiadał Donacie Subbotko w książce „W rozmowie”. Podpisał i zamknął sobie w ten sposób drzwi do Polskiego Radia ma rok. Kiedy rozmawiał o tym z Markiem Gaszyńskim, niemogącym emitować jego piosenek na antenie, powiedział do przyjaciela: „Marek, przeczekamy te czasy”.
Róbmy swoje
– Nigdy nie pytał ani nie prosił o honorarium za swoją pracę dla radia – dodaje Zofia Sylwin. – Dla niego ważniejsza była sztuka, bawienie się nią i możliwość sprawienia przyjemności słuchaczom niż pieniądze, które mógłby otrzymać za koncert.
Bawił się cały czas. Choćby w emitowanej na antenie radiowej Jedynki audycji „Podwieczorek przy mikrofonie”, w której odpowiadał piosenkami na listy. Dopiero w ostatnich latach żalił się, że stał się nocnym autorem, a jego piosenki puszczane są o trzeciej albo czwartej nad ranem. Mimo to był otwarty na młodych. W ostatnich latach powstały nowe teksty napisane dla kolejnego pokolenia jazzmanek. Młodzi też go docenili. Przez trzy lata, najpierw w Sopocie, a potem w Gdańsku odbywał się Festiwal Twórczości Wojciecha Młynarskiego, na którym kolejne pokolenie interpretowało piosenki Mistrza. W 2016 roku Jacek Bończyk, dyrektor artystyczny festiwalu napisał: „Ze względu na zły stan zdrowia Pana Wojciecha Młynarskiego oraz prawdopodobny brak możliwości uczestnictwa Mistrza w czasie IV edycji, Festiwal Twórczości Wojciecha Młynarskiego w tym roku nie odbędzie się”.
Że odejść czas, że nie ma sensu walczyć już
- Kiedy zachorował bardzo się o niego bałem, bo czułem, że odchodzi – wyznaje Wiktor Zborowski. - Smutno jest patrzeć jak taki genialny facet powoli gaśnie. Ogromnie dużo mu zawdzięczam. Był moim mistrzem. Wychowałem się na jego twórczości, a dyplom muzyczny w 1972 roku zdawałem właśnie z piosenek Wojtka Młynarskiego, który już wtedy, w wieku trzydziestu jeden lat był klasykiem. Na jego tekstach uczyli się przyszli, tak zwani kochankowie Melpomeny.
- W pierwszej chwili, gdy dotarła do mnie wiadomość o jego śmierci, chciało mi się płakać – kończy Zofia Sylwin. – A zaraz po tym poczułam ulgę, że nie będzie się już męczyć, choć żal czuję ogromny. Mam jego numer telefonu w komórce i nie zamierzam go kasować, tak samo jak nie wykasowałam kontaktu do Czesława Niemena, Marysi Czubaszek. Zachowam je na pamiątkę.