Nim zabrzmi "Oda do radości"
Tę ucztę oglądaliśmy dotąd przez szybę i marzyliśmy, żeby i nas zaproszono do stołu. Teraz wreszcie drzwi się otworzyły i wchodzimy na pokoje. Tyle że uczta już się skończyła - pisze Jerzy Surdykowski
w najnowszym wydaniu miesięcznika "Newsweek".
Wracamy do Europy! - trudno było znaleźć bardziej popularne hasło w Polsce przed kilkunastu laty. Marzenie europejskie było oczywiste w kraju przemocą oderwanym od europejskich korzeni. W czasach komunizmu tylko ryzykantom udawało się uciec przez żelazną kurtynę i "wybrać wolność" w Europie, z końcem lat 80. zbiorowa ucieczka z byłego bloku stała się szansą narodów. Rzadko historia tak powabnie uśmiecha się do ludzi, jak do nas w pamiętnych latach 1989/90. Ale dziś, kiedy to marzenie zostało zrealizowane, trudno znaleźć wśród nas euroentuzjastów; to, na co można najwyżej liczyć, to eurorealizm doprawiony coraz mocniejszymi potokami eurozłości. Rzadko marzenia narodów spełniają się tak szybko, ale jeszcze rzadziej spełnieniu marzeń towarzyszą tak złe i dalekie od optymizmu nastroje.
Nie są one bezzasadne. Kiedyś NATO wydawało nam się wymarzoną osłoną przed zakusami rosyjskiego niedźwiedzia. Gdy tylko udało się nam tam dostać w 1999 roku, od razu trzeba było poprzeć sojuszniczą interwencję w Kosowie, której związek z naszym bezpieczeństwem jest dla przeciętnego Polaka mglisty. Wkrótce potem okazało się, że musimy kupić niebotycznie drogie myśliwce i wysłać naszych żołnierzy do tyleż egzotycznego, co groźnego Afganistanu.
Dzisiaj NATO jest podzielone i nie potrafi nawet określić swoich celów w takim świecie, jaki ukształtował się na początku XXI wieku. Świadczy o tym niezbyt skuteczna wojna z terroryzmem i głębokie podziały wokół interwencji w Iraku - czytamy w "Newsweeku".