Nierówna walka ojców o dzieci. "Psycholog przygotowywał na najgorsze"© East News

Nierówna walka ojców o dzieci. "Psycholog przygotowywał na najgorsze"

Są tylko na chwilę, mają mieć pieniądze i czas na widzenia. Chyba, że "wyższa instancja" zdecyduje inaczej. Wtedy ojcowie mają czekać kolejny miesiąc, dwa, pół roku na spotkanie z dziećmi. Tak wygląda ich życie po rozwodzie.

Oto #HIT2019. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.

Jarosław, Antonina i Julia

Jarek jest przed 50-tką, ma dużo zmarszczek i siwe włosy przerzedzone sporą łysiną. - Wiem, wyglądam na starszego niż jestem - mówi, jakby zgadywał mi w myślach. To efekt ostatnich dwóch lat: stresów, łykania prochów na uspokojenie, nieprzespanych nocy.

Mówi, że do końca życia zapamięta dwie daty. Pierwsza to 23 czerwca, 2017 roku. Dzień Ojca. Jarek wraca do domu po pracy. Czeka na to, że Tosia z Julką rzucą mu się na szyję. Uwielbiają się na niego wspinać, kryć w dużych, niedźwiedzich ramionach.

Ale w domu nikogo nie ma. Pokój bliźniaczek stoi pusty, samochód zniknął z parkingu. Na początku był szok. Nie układało mu się z Natalią od jakiegoś czasu, ale Jarek tłumaczył sobie, że w każdym małżeństwie zdarza się kryzys.

- Nigdy nie pomyślałbym, że byłaby zdolna do porwania - mówi Jarek. Wynajął detektywów, tylko tak mógł szybko ustalić, gdzie jest Natalia z dziećmi. Ukryła się u matki w rodzinnym mieście, by później przeprowadzić się do nowego partnera. Kazała dziewczynkom nazywać go "drugim tatusiem".

Później pojawił się pozew o rozwód. Sąd ustalił wstępne widzenia Jarka z 4-letnimi Antoniną i Julią. Jarek tłumaczy mi, że taka jest zasada: kto ucieka z dziećmi, ten później zostaje z dziećmi.

- Co pan czuje, gdy odwozi dziewczynki do domu i wraca do siebie? - pytam.
- Przechodziłem przez różne etapy. Na początku płakałem, potem wrzeszczałem za kierownicą. Tak bardzo, aż traciłem głos. Myślałem, że ta bezsilność wyrwie mi gardło - wspomina Jarek.

Druga data, której nigdy nie zapomni to 15 października 2017 roku. Jarek odwoził dziewczynki do Natalii. Pamięta, że bardzo nie chciały wracać. Tosia mówiła, że może jak uśnie w foteliku, to mama jej nie zauważy i dziewczynka wróci do domu razem z tatą.

Nagle jedna z córek wypaliła, że mama "z drugim tatusiem" je biją. - Zmroziło mnie. Wypytywałem je: "ale, jak to, jak mama was bije?". Zaczęły poklepywać samochodowy fotel. "A on jak bije?". Wtedy poczułem, jak Tosia i Julka zaczęły z całej siły walić tymi swoimi małymi piąstkami w tapicerkę - mówi Jarek.

Wszystko zaczęło mu się składać w całość. Tosia często moczyła się w nocy, przez sen mówiła o potworze, który zakazuje jej skorzystania z łazienki. Gdy Jarek wychodził na chwilę z samochodu, by otworzyć bramę, wpadały w histerię. Bały się, że już nie zobaczą taty. Ale on starał się być zawsze obok. A przynajmniej w dniach, które wyznaczył sąd na widzenia.

Jarek postanowił zawalczyć o córki. Raz jeszcze wynajął detektywów, potem sięgnął po opinie psychologów. Zaczął nagrywać rozmowy z Tosią i Julką w nadziei, że powiedzą coś więcej. Do końca Jarek był pewny, że prawo jest po jego stronie, że wkrótce dzieci zostaną przy nim.

- Ostatniego dnia lipca sąd przeprowadził jednoosobową rozprawę. Natalii przyznał kuratora i wysłał na warsztaty rozwijające umiejętności wychowawcze. To wszystko - rozkłada bezradnie ręce Jarek.

Później było już tylko gorzej. Kolejne miesiące przynosiły kolejne rozprawy. Gdy on oskarżał ją o to, że utrudnia kontakt z dziećmi, ona utrzymywała, że Jarek ją nachodzi. Aż w końcu Natalia oskarżyła go o obnażanie się przed córkami. Jako dowód przedstawiła nagranie, na którym jedna z córek mówi niejasno o jakimś mężczyźnie i ciemnych włosach. - Do tego doszło, że na sali sądowej musiałem opisywać, jakiego koloru mam owłosienie łonowe - ścisza głos z zażenowaniem. Dla niego to było jak gwóźdź do trumny.

- Mówiłem: "jeśli chodzi o to nagranie, jestem pewny, że córka nie mówi tego o mnie". Po czym sędzia dyktowała protokolantce: "jeśli chodzi o to nagranie, wydaję mi się, że córka nie mówi tego o mnie". Widzi pani różnicę? Bo ja ogromną - prycha. Ostatecznie dowód odrzucono, ale Jarek przestał wierzyć w sprawiedliwość.

Teraz chodzi do psychologa, chce przygotować się na najgorsze. - Usłyszałem od niego: “najważniejszą rzeczą jest przygotowanie pana na to, że nie dostanie pan dzieci, chociaż przedstawione przez pana dowody odnośnie do przemocy matki i partnera są naprawdę mocne. Jeśli wpadnie pan w depresję, to się może skończyć różnie” - mówi.

- Wie pani, dlaczego ojcowie mają tak przerąbane w walce o dzieci? Bo nie mają pieniędzy. Ja na tych wszystkich prawników, psychologów, detektywów wydałem prawie 80 tysięcy. A jeszcze co miesiąc płacę alimenty. Niedługo będę musiał sprzedać mieszkanie, bo zaczęło mi zwyczajnie brakować kasy. Jeszcze mam siłę i środki, by walczyć o dziewczynki, ale nie wiem, na jak długo - przyznaje Jarek.

Obraz
© PAP

Krzysztof i Emilia

Krzysztof pali od prawie 10 lat. Niechętnie mówi o swoich uczuciach, woli podawać kolejne dokumenty z sądu. Czuję od nich silny zapach papierosów, który wsiąknął już na stałe w papier. Widać, że pisma były wielokrotnie kartkowane: na niektórych widać odręczne notatki, inne mają pozaginane rogi.

Od 10 lat jest rozwodnikiem i ojcem 10-letniej Emilii. Rozstał się z jej matką, bo miał dość ciągłych awantur, upominania, wyrzutów. Rozrywania ubrań w strzępy, gdy Beata się złościła. Gdy zagadał się z sąsiadem podczas wynoszenia śmieci, to w domu czekała na niego kłótnia.

Miał dość zadrapań na ciele. Kumple z pracy śmiali się z niego, gdy przychodził do roboty w golfie. Było lato, ciepło, a on gotował się w wełnianym swetrze.

Próbował interweniować u teściów. Przestał, gdy usłyszał: "ty kawał chłopa jesteś. Strzel jej w mordę to od razu jej przejdzie". Pomogli sąsiedzi, gdy zauważyli, że Krzysztof zaczął nocować w samochodzie. Przyjęli go na jakiś czas pod swój dach.

Pierwsza awantura miała miejsce tydzień po ślubie, ponad dziesięć lat temu. Krzysztof już nie pamięta, o co poszło - za dużo tego było. Pobrali się, gdy Beata dowiedziała, że jest w ciąży. W maju przyszła na świat Emilka, w październiku przestali już być małżeństwem. To on złożył pozew o rozwód.

Gdy trwał proces, Krzysztof starał się, by miejsce zamieszkania Emilii ustalono przy nim. - Ale sąd i adwokatka nalegali, by dziecko zostało przy matce. Mówiły, że to dobrze wpłynie na jej psychikę, miała poddać się terapii - wspomina Krzysztof. Zgodził się. - Chciałem mieć dobre serce - wzrusza teraz ramionami.

Po 10 latach od rozwodu może widzieć się z Emilką w pierwszą i trzecią sobotę miesiąca. Czas? Cztery godziny. W wyznaczoną sobotę rusza z samego rana, by dotrzeć do córki. Wie, że musi być na czas, że każda minuta jest na wagę złota.

- Ostatnio czekaliśmy 40 minut aż wyjdzie z domu. Pytałem się, czy chce się ze mną spotkać, czy chce bym nadal przyjeżdżał. Siedziała w kącie ze spuszczoną głową. Robi tak bardzo często. Sytuacji nie poprawia Beata, która mówi co chwila: no wyjdź z tym panem, czeka na ciebie. Tak jakbym był obcym dla niej człowiekiem - opowiada Krzysztof.

Co to oznacza? Że ma jeszcze mniej czasu dla córki. Gdy w końcu udaje jej się wyjść, mają trzy godziny dla siebie. Krzysztof zabiera ją do kina, na kręgle, na basen. W jej rodzinnym mieście niewiele jest atrakcji, a wyjazd poza miasto nie wchodzi w rachubę. Stracą czas, punkt 14 musi być w domu. - Ostatnio Emilia powiedziała, że chciałaby ze mną pojechać do ZOO. Najbliższe jest w Łodzi, sama jazda samochodem zabiera godzinę - wylicza Krzysztof.

Niedawno spóźnił się, bo utknął w korku przez roboty drogowe. Nie zdążył na czas, nie zobaczył tego dnia córki. Sobota zmarnowana.

Innym razem dowiedział się na dzień przed przyjazdem, że Beata zabrała Emilię do Krakowa. Powiedziała, że jeśli chce zobaczyć się z dzieckiem to ma do niej przyjechać. Odmówił, nie chciał ustąpić. Kolejna sobota zmarnowana.

Często bywało tak, że w ogóle nikt nie otwierał, gdy przyjeżdżał do Emilki. Jeździł do lokalnego Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie i MOPS-u, by zgłosić sprawę. Później wyczyta w uzasadnieniach po kolejnych procesach, że sąd uznaje za naganne jego sporadyczne kontakty z córką.

- Przez ponad dziewięć lat nie kontaktował się z Emilią - mówi w wyrzutem Beata. - Nie ograniczałam mu spotkań z córką, to on dopiero teraz sobie o niej przypomniał. Gdzie był, gdy ona dorastała? - dodaje. Ma żal do byłego męża, że, gdy przyjeżdża na widzenia, nie wejdzie do mieszkania, tylko stoi w progu i wyczekuje Emilki. Wie, że w ręku ma dyktafon i nagrywa to, w jaki sposób jest przekazywana córka. Wie, że jej nie ufa.

Więcej zdradzają sąsiedzi. Krzysztof mówi, że relacjonowali mu, jak przez cienkie ściany bloku usłyszeli krzyk dziecka, jak widzieli zapłakaną Emilię wybiegającą z domu. I że Beata szarpała córkę w galerii handlowej, na osiedle często jest wzywana policja, a dzielnicowy przyjeżdża na kolejne interwencje. - To nieprawda, nigdy nie podniosłam ręki na córkę - odpiera zarzuty Beata. Mówi, że pan Krzysztof prowadzi chorą grę, a jego oskarżenia są skandaliczne.

Krzysztof dowiedział się od kuratorki, że Emilia miała zerwane kolczyki. Poleciła, by zapytał w szkole, co dokładnie się wydarzyło. Tam dowiedział się, że były za małe i po prostu spadły jej z uszu. Wyszedł zdenerwowany z pokoju pedagogicznego, gdy usłyszał od wychowawcy, że pomawia Beatę o niestworzone rzeczy.

Czasem Emilka sama się otwiera. Mówi, że usłyszała kiedyś od mamy, że jak zobaczy w jej telefonie numer do taty to pozabiera jej wszystkie zabawki i dostanie karę. Krzysztof sprawdza, czy nie ma śladów na ciele. Sam nie wie, czego szukać.

Wie jedynie, że Beata miała założoną niebieską kartę. Wie, że córka z jej poprzedniego związku uciekła z domu. Wie, że w sądzie toczyło się postępowanie karne przeciwko Beacie, które "obejmuje stosowanie przemocy" - to można wyczytać we wniosku o wniesienie skargi nadzwyczajnej do Rzecznika Praw Obywatelskich. Przygotował ją adwokat Krzysztofa. Druga kopia zostanie wysłana do Rzecznika Praw Dziecka. Mimo to Krzysztof stracił prawa rodzicielskie. Odwołał się, jednak sąd decyzję utrzymał.

Emilia zwraca się do niego bezosobowo. Jednak Krzysztof dobrze pamięta, gdy po raz pierwszy nazwała go ojcem. - To było podczas zabawy, obserwowała nas psycholog. Układaliśmy jakąś grę, a Emilia chciała o coś zapytać. Zagadnęła przeciągle: "a tato?". Ścisnęło mnie to za serce. Chyba wtedy po raz pierwszy usłyszałem to z jej ust - wspomina Krzysztof.

Biegły oceni później, że "z trudem hamował entuzjazm kierowany w stronę psychologa po nazwaniu go przez dziewczynkę ojcem". Tak wynika z kolejnego dokumentu, który Krzysztof wyciągnął z teczki.

Obraz
© PAP

Szymon, Oktawia i Adam

Znajomi Szymona mówią mu, że w sumie to ma szczęście. On - w przeciwieństwie do wielu ojców po rozwodzie - ma dzieci pod swoim dachem. Przynajmniej widzi je codziennie. Robi kanapki do szkoły, pomaga w lekcjach, w niedziele chodzą na mszę do kościoła. Woli nie myśleć, że ich życie mogłoby wyglądać inaczej.

Zaczęło się niewinnie. Gdy żona wracała z pracy, opowiadała mu, że ktoś ją śledzi, koleżanki obgadują, kradną buty z pokoju socjalnego. Tłumaczył ze śmiechem Kamili, że jej się wydaje i na pewno przesadza.

Nie przesadzała. Osoby ze schizofrenią paranoidalną często mają wrażenie, że są ofiarą spisku. Myślą, że są nieustannie śledzone i podsłuchiwane. O tym Szymon dowie się dopiero po diagnozie postawionej Kamili.

Może myślała, że on również spiskuje przeciwko niej. Najpierw zabierała mu klucze do mieszkania, potem wyrzuciła go z domu, aż w końcu złożyła sprawę o separację. W ostatniej chwili zmieniła zdanie: ma być rozwód.

- Czy ty wiesz, co robisz, czy jesteś tego świadoma?! - pytał bezsilny Szymon. Choroba podpowiadała jej, że to jest dobra decyzja. Szymon w końcu nie wytrzymał, złamał się. Rozstali się za porozumieniem stron, by nie przedłużać procesu. Dzieci trafiły do matki i jej rodziców. Aż do letniego załamania, gdy Kamila znów przestała przyjmować leki i trafiła do szpitala. Po wakacjach po prostu nie odwiózł dzieci do domu. Zostały u niego na stałe.

Adam i Oktawia wiedzą, że mama jest "chora". Raz zapakowała do samochodu pościel, wsadziła dzieci do auta i bez celu jeździli po mieście. Wstydziły się, gdy podczas szkolnej akademii uklękła przed sztandarem i zaczęła głośno się modlić. Kiedyś Kamila zadzwoniła do dyrekcji i oświadczyła, że dojdzie do porwania dzieci. Policja warowała przez wiele godzin przy bramie szkoły. Nic się nie stało.

Oktawia dużo czyta. Ostatnio zapytała tatę, czy to prawda, że schizofrenia jest dziedziczna i czy ona też może być chora.

- Boi się pan tego? - pytam Szymona.
- Jest małe prawdopodobieństwo, ale wolę nawet się nad tym nie zastanawiać - kręci energicznie głową, odganiając złe myśli.

Kamila w przebłyskach świadomości przypomina sobie, że jest matką. W rozmowie z psychologami przekonywała, że dzieci powinny do niej wrócić, bo "dziewczynce jest przykro, a chłopczyk powinien być z matką, która go urodziła". Po skończonym badaniu wyszła z gabinetu, nie oglądając się na Oktawię i Adama.

Wydawać, by się mogło, że prawo jest po stronie Szymona. Jednak do akcji przystąpili dziadkowie, którzy chcą wywalczyć częstsze kontakty z wnukami. Proces miał zamknąć się w trzech rozprawach, a trwa już trzy lata.

Teściowie kupują dzieciakom prezenty i dają drobne pieniądze. A Szymona obwiniają o chorobę córki. Grożą mu, że mafia porwie mu dzieci. Wysyłają anonimy do jego matki. "Nie kryj narkomana, każ mu odwieźć dzieci. Gdyby twój mąż żył, to by was ustawił do pionu" - Szymon pokazuje mi jeden z listów.

- Dlaczego im tak zależy? - pytam go. Milknie na chwilę, zastanawia się nad dobrą odpowiedzią.
- Im trochę jest chyba wstyd. Są zamożną rodziną, mają pieniądze, a zięć, który zarabia ledwo dwa tysiące na rękę, odebrał dzieci matce. A ja nawet nie mam na adwokata. Bronię się sam, przed rozprawą przyjeżdżam do sądu, by przejrzeć akta sprawy, by mnie niczym nie zaskoczyli.
- Czyli chodzi o honor? - dopytuję.
- Chyba tak.

Szymon nie chce, by dzieci odwiedzały dziadków i matkę. Znów straciłby nad nimi kontrolę - Adam widział kiedyś, jak dziadek dusił Kamilę na jego oczach. Oktawia była świadkiem, jak babcia okładała matkę wieszakiem - wylicza.

- Teść jest uzależniony od alkoholu, pije eter - tłumaczy Szymon. To jeden z najstarszych sposobów na odurzanie się. Wąchanie lub picie eteru dietylowego było w szczególności popularne w dwudziestoleciu międzywojennym w okolicach Górnego Śląska. Powoduje stan ekscytacji, podniecenia, które później zmienia się w atak szału, zamroczenia aż odurzony zapada w sen zakłócany halucynacjami.

Szymon pokazuje zdjęcie. Brązowa grzywka nachodzi na wielkie, niebieskie oczy, które w przeszywający sposób łypią z fotografii. Pod jednym okiem widać zieleniejący siniak, który rozlewa się na policzku Kamilii. Zgłaszał to na policji, opiece społecznej, zeznawał przed sądem. Bezskutecznie.

- Czy pan ją jeszcze kocha? - pytam go na koniec.
- Jest matką moich dzieci - odpowiada wymijająco.
- A czy jest pan teraz z kimś?
- Nie. Nie jestem i nie będę już w związku. Nie chcę na nowo zaczynać swojego życia. Chcę w końcu w spokoju zająć się dziećmi - słyszę zdecydowanie w głosie Szymona.

Obraz
© PAP

Ireneusz Dzierżęga zna wiele przypadków podobnych do historii Jarosława, Krzysztofa i Szymona (imiona bohaterów zostały zmienione na potrzeby reportażu). Jest szefem stowarzyszenia Narodowe Centrum Ojcostwa, które świadczy pomoc prawną i psychologiczną. Jak mówi, walczy o prawo dzieci do ojców, organizując pomoc prawną ojcom i rodzinom.

Rocznie NCO podejmuje ok. 2 tysięcy różnych interwencji pomocowych, czy to poprzez bezpośrednie spotkania, czy poprzez porady telefoniczne lub mailowe. Powody są różne: od nadania zbyt wysokich alimentów aż po utrudnianie kontaktów z dzieckiem. Z tym drugim problemem zwraca się do niego aż 80 proc. mężczyzn.

- To jest zjawisko, które najbardziej nas dręczy. Po rozwodzie, a nawet i w trakcie, połowa mężczyzn ma utrudniony kontakt z dzieckiem - tłumaczy Dzierżęga, dodając, że co trzecie małżeństwo w Polsce rozpada się.

- Doszło do takiej sytuacji, że nie opłaca się zawierać związków formalnych. A gdy już dochodzi do rozstania, pary zmagają się z rozwodem po polsku, czyli rozstaniem długotrwałym, tragicznym i wyniszczającym. I wtedy zaczyna się walka o dziecko, gdyż praktycznie zawsze jest ono przypisane od razu matkom, bez względu na wiek - podkreśla szef NCO.

Dzierżęga podkreśla, że od 19 lat odkąd zajmuje się pracą na rzecz środowiska ojcowskiego, nie ma miejscowości w Polsce, z której nie usłyszałby historii o niesprawiedliwym traktowaniu ojca przez sąd. Jego zdaniem, problem utrudniania kontaktów z dzieckiem dotyka głównie mężczyzn, m.in. dlatego, że to kobiety składają pozwy o rozwód i to do nich najczęściej trafia dziecko.

Źródło artykułu:WP magazyn
ojciecmatkarozwód
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (549)