Nieobliczalne Chiny. Postępuje budowa sztucznych wysp i militaryzacja Morza Południowochińskiego
• Od końca 2013 r. Chiny usypują sztuczne wyspy
• Dążą do kontroli nad akwenem, na którym roczny handel wynosi 5,3 bln dol.
• Chiny nie ponoszą żadnych międzynarodowych kosztów swojego zachowania
21.12.2015 | aktual.: 22.12.2015 08:19
Oczywiście społeczność międzynarodowa ma dziś pełne ręce roboty, także z powodu potężnej fali migracji wywołanej przez chaos na Bliskim Wschodzie. Ale dopóki Chiny czują, że mogą kluczyć bez konsekwencji, dopóty będą to robić, podsycając napięcia z sąsiednimi krajami, które z łatwością mogą przerodzić się w otwarty konflikt i zagrozić wzrostowi Azji.
Główny składnik chińskiej strategii na Morzu Południowochińskim to usypywanie sztucznych wysepek na szelfach, także na obszarach, które - jak przyznał niedawno wiceminister spraw zagranicznych odpowiedzialny za Azję Liu Zhenmin - "leżą z dala od Chin lądowych". Z punktu widzenia Pekinu ten dystans sprawia, że "niezbędna" staje się budowa "instalacji wojskowych" na tych wyspach. I rzeczywiście, trzy z siedmiu nowo powstałych wysepek dysponują lotniskami, z których chińskie samoloty wojskowe mogą zagrażać swobodzie operacyjnej amerykańskiej marynarki wojennej w tym regionie.
Militaryzując Morze Południowochińskie, Chiny chcą ustanowić de facto Strefę Identyfikacji Sił Obrony Powietrznej, taką jak formalnie - i jednostronnie - ustanowiły w 2013 r. na Morzu Wschodniochińskim, gdzie roszczą sobie prawa do wysp, których nie kontrolują. Pekin wie, że w świetle prawa międzynarodowego jego roszczenia do niemal całego obszaru bogatego w surowce Morza Południowochińskiego w oparciu o "prawo historyczne" są słabe; dlatego właśnie nie chce się angażować w międzynarodowe postępowania prawne. Zamiast tego próbuje zapewnić sobie "skuteczną kontrolę", która na gruncie prawa międzynarodowego znacząco zwiększa legitymację danego kraju do żądań terytorialnych - tak jak zrobił to w Himalajach i innych miejscach.
Ale chińskie ambicje wykraczają poza Morze Południowochińskie: Chinom chodzi o stworzenie Azji mocno chinocentrycznej. Dlatego niedawno założyły swoją pierwszą zagraniczną bazę wojskową - ośrodek marynarki w Dżibuti, w Rogu Afryki - i raz za razem wysyłają okręty podwodne na Ocean Indyjski. Co więcej, angażują się w dalekosiężne projekty gospodarcze - takie jak "Jeden Pas, Jeden Szlak", zakładający budowę infrastruktury łączącej Azję z Europą - które wzmocnią ich obecność i wpływ na wiele krajów, co powinno zmienić regionalną geopolitykę pod chińskie dyktando.
Tymczasem administracja amerykańskiego prezydenta Baracka Obamy nadal waha się, czy poprzeć nagłaśniany "zwrot" w stronę Azji jakimiś istotnymi działaniami - zwłaszcza takimi, które miałyby powstrzymać Państwo Środka. Zamiast np. nałożyć sankcje albo wywrzeć lokalną presję wojskową na Chiny, administracja Obamy próbuje przerzucić odpowiedzialność na innych. Zwiększa współpracę wojskową z krajami Azji i Pacyfiku, zachęca inne państwa roszczące sobie prawa do Morza Południowochińskiego, by wzmacniały swoją obronę, a także popiera aktywniejszą rolę w regionalnych strukturach bezpieczeństwa takich demokratycznych mocarstw jak Australia, Indie czy nawet Japonia.
Mówiąc brutalnie, to nie wystarczy. W ramach ONZ-owskiej Konwencji Prawa Morskiego, w przeciwieństwie do wysp naturalnych, chińskie sztuczne wyspy - usypane na naturalnych szelfach, które pierwotnie nie wystawały ponad poziom wody przy przypływie - nie pozwalają rościć praw do wód w promieniu 12 mil morskich. Ale dopiero niedawno Stany Zjednoczone wysłały okręt wojenny na odległość mniejszą niż 12 mil morskich od takiej sztucznej wyspy. A nawet wtedy okręt po prostu przepłynął, co oficjalny rzecznik Chin zlekceważył jako "polityczne przedstawienie". USA nie podważyły chińskich roszczeń terytorialnych bezpośrednio ani nie zażądały wstrzymania przez ten kraj programu budowy wysp.
I choć Chiny uparcie sypią sztuczne wyspy - mają już ponad 1200 hektarów utworzonych w ten sposób terenów - przedstawiciele USA podkreślają, że kwestia Morza Południowochińskiego nie powinna zdominować stosunków chińsko-amerykańskich. To nieudolne podejście do rosnącej po cichu hegemonii Chin na Morzu Południowochińskim budzi coraz większe obawy wśród mniejszych krajów regionu. Wiedzą, że kiedy dwa mocarstwa się targują, tracą zwykle takie państwa jak one.
Część już straciła. W 2012 r. Chiny przejęły sporny Szelf Scarborough, leżący w wyłącznej strefie ekonomicznej Filipin. USA, które dopiero co wynegocjowały umowę zakładającą wycofanie się chińskich i filipińskich statków z tego obszaru, nie zrobiły nic, mimo wzajemnego traktatu obronnego z Filipinami.
Ale martwić się powinny nie tylko mniejsze kraje. Zważywszy na strategiczne znaczenie Morza Południowochińskiego, wszelkie zaburzenia w tej strefie mogą zdestabilizować cały region. Co więcej, jeśli Chiny postawią na swoim, zaczną być bardziej asertywne na Oceanie Indyjskim i zachodnim Pacyfiku. Co ważniejsze, jeśli Pekin będzie mógł pozwalać sobie na ignorowanie międzynarodowych zasad i norm, powstaną bardzo groźne precedensy. Można sobie łatwo wyobrazić inne kraje, które nie omieszkają tego wykorzystać.
__Brahma Chellaney_Brahma Chellaney - profesor studiów strategicznych w Centrum Badań Politycznych w New Delhi._