ŚwiatNie tylko Donald Trump miał wsparcie z zagranicy podczas wyborów. Ukraina po cichu grała na Hillary Clinton

Nie tylko Donald Trump miał wsparcie z zagranicy podczas wyborów. Ukraina po cichu grała na Hillary Clinton

Tak jak Rosjanie grali na Donalda Trumpa, tak Hillary Clinton mogła liczyć na ciche wsparcie ze strony Ukrainy. Teraz władze w Kijowie mają ogromny problem, bo nikt z obozu prezydenta elekta USA nie chce z nimi rozmawiać.

Nie tylko Donald Trump miał wsparcie z zagranicy podczas wyborów. Ukraina po cichu grała na Hillary Clinton
Źródło zdjęć: © Getty Images News | Justin Sullivan

Amerykańskie służby wywiadowcze nie mają wątpliwości, że Rosja mieszała w ostatnich wyborach prezydenckich, a jej celem było zwycięstwo Donalda Trumpa. Jednak okazuje się, że również Hillary Clinton mogła liczyć na ciche wsparcie z zagranicy, bo na byłą pierwszą damę mocno grały władze Ukrainy, łamiąc przy tym ramy dyplomatycznej neutralności.

Kulisy całej sprawy znamy dzięki śledztwu przeprowadzonemu przez dziennikarzy portalu Politico. Podejmowane przez Ukraińców próby wpłynięcia na rezultat wyborów nie miały jednak tak szerokiej skali, jak działania Kremla, co wynika przede wszystkim z nieporównywalnie mniejszych zasobów i determinacji politycznej. Nie były też centralnie koordynowane, tak jak w przypadku Rosji, gdzie osobistą pieczę nad całą operacją - według służb USA - miał sprawować sam prezydent Władimir Putin.

Nie zmienia to faktu, że władzom w Kijowie zależało, by to optująca za utrzymaniem twardego kursu wobec Moskwy Clinton wygrała wybory. Zrobili więc wiele, by wesprzeć kampanię przedstawicielki Partii Demokratycznej, przede wszystkim dyskredytując i sabotując kandydaturę Donalda Trumpa.

Pomoc ambasady

Łącznikiem między demokratami a ukraińskimi władzami stała się Alexandra Chalupa, córka ukraińskich imigrantów, wieloletnia współpracowniczka zarówno Hillary Clinton, jak i Krajowego Komitetu Partii Demokratycznej. Jeszcze zanim rozpoczęła się kampania prezydencka w USA, Chalupa zainteresowała się osobą Paula Manaforta, amerykańskiego specjalisty od wizerunku i kampanii politycznych, który za pieniądze prorosyjskich oligarchów doradzał marketingowo - i to skutecznie - Wiktorowi Janukowyczowi i jego Partii Regionów. Lobbował także na ich rzecz w amerykańskiej ambasadzie w Kijowie, prowadząc jednocześnie interesy z powiązanymi z Moskwą ukraińskimi miliarderami.

Kiedy w marcu 2016 roku Trump mianował Manaforta szefem swojej kampanii wyborczej, Chalupa podzieliła się wiedzą na jego temat z działaczami Partii Demokratycznej, a ci zachęcili ją, by zwróciła się do ukraińskiej ambasady w USA z prośbą o umówienie rozmowy z prezydentem Petrem Poroszeną, której przedmiotem byłaby aktywność Manaforta. Ambasada odmówiła, ale nieoficjalnie zaczęła udzielać demokratom pomocy w poszukiwaniu haków na Trumpa, wskazując im tropy i źródła.

- Jeżeli zadawałam im pytanie, to oni wskazywali mi kierunek, albo osobę, jeśli taka była, za którą powinnam podążyć - powiedziała Chalupa portalowi Politico, podkreślając, że niczego nie otrzymywała na piśmie, by nie było żadnych śladów. Ukraińska placówka dyplomatyczna miała też pomagać dziennikarzom, którzy tropili rosyjskie związki Manaforta i Trumpa, ale robiono to bardzo ostrożnie, by nie zostać posądzonym o naruszenie formalnej neutralności. Dziś ambasada wszystkiemu zaprzecza, choć nawet jej ówczesny pracownik potwierdził w rozmowie z amerykańskimi portalem, że dostał polecenie, aby pomagać Chalupie w jej poszukiwaniach.

"Czarna księgowość" Partii Regionów

Na tym się jednak nie skończyło. W połowie sierpnia 2016 roku ukraiński deputowany Serhij Łeszczenko z Bloku Petra Poroszenki oraz Narodowe Biuro Antykorupcyjne Ukrainy ujawnili wspólnie serię dokumentów świadczących o tym, że Manafort przyjął prawie 13 mln dol. nielegalnej gotówki od prorosyjskiej Partii Regionów. To był gwóźdź do trumny lobbysty - kilka dni później zrezygnował z funkcji szefa kampanii Trumpa.

Politico zauważa, że w tamtym czasie Łeszczenko nie ukrywał, że za jego działaniem stała chęć podminowania kampanii ekscentrycznego miliardera. - Dla mnie ważny był nie tylko aspekt korupcyjny, ale też to, że jest prorosyjskim kandydatem, który może zburzyć geopolityczną równowagę na świecie - mówił deputowany w wywiadzie dla "Financial Times", choć dziś odcina się od tamtych słów.

Według amerykańskiego portalu, który powołułe się na byłego doradcę Poroszenki, wątpliwe jest, by Łeszczenko i biuro antykorupcyjne samodzielnie podjęli działania przeciwko Manafortowi, bez wiedzy prezydenta Ukrainy i jego najbliższego otoczenia. Znamienne jest, że po zwycięstwie Trumpa śledczy prowadzący sprawę "czarnej księgowości" Partii Regionów bardzo szybko zdjęli z celownika byłego doradcę prezydenta elekta USA, jakby nie chcieli w żaden sposób nadepnąć mu na odcisk. Mało tego, pojawiły się nawet spekulacje, że dokumenty, które skompromitowały Manaforta, zostały specjalnie w tym celu sfabrykowane, dlatego biuro antykorupcyjne po cichu wygasza całe dochodzenie.

Powyborczy kłopot

Niezależnie od tego, czy wysiłki ukraińskich służb rzeczywiście miały uderzyć w Trumpa, przedstawiciele ukraińskich władz mocno krytykowali go publicznie w mediach i serwisach społecznościowych. Ponadto - według informatora Politico - w ambasadzie Ukrainy w USA obowiązywał zakaz kontaktowania się ze sztabem miliardera, mimo że rozmawiano z ludźmi Hillary Clinton.

To zrozumiałe, że władzom w Kijowie nie podobały się czynione przez Trumpa umizgi do Putina i Rosji, jego deklaracje, że może rozważyć uznanie aneksji Krymu. Jednak niemal otwarte działanie na rzecz Clinton było nierozważne i krótkowzroczne. Nie dość, że łamało żelazną zasadę niemieszania się w wybory w innych państwach, to nie dawało Ukraińcom żadnej alternatywy na wypadek zwycięstwa Trumpa.

Teraz administracja Poroszenki ma ogromny problem, bo nikt z otoczenia prezydenta elekta nie chcę z nią rozmawiać. - Jest bardzo źle - twierdzi w rozmowie z Politico były pracownik ambasady Ukrainy w USA. O desperacji władz w Kijowie może świadczyć fakt, że sojusznicy ukraińskiego prezydenta próbowali ponoć udobruchać... Manaforta, by wstawił się za nimi u Trumpa.

Na razie muszą jednak cierpliwie czekać do 20 stycznia, gdy nastąpi inauguracja nowego prezydenta USA. Po tej dacie Ukraina powinna już wiedzieć na pewno, na czym stoi.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (147)