Nie przenoście nam stolicy do Rzeszowa© PAP | Darek Delmanowicz

Nie przenoście nam stolicy do Rzeszowa

Patryk Michalski
10 czerwca 2021

Zespół Pod Budą śpiewał: "Nie przenoście nam stolicy do Krakowa/ Chociaż tak lubicie wracać do symboli/ Bo się zaraz tutaj zjawią/ Butne miny, święte słowa/ I głupota, która aż naprawdę boli". Wystarczy zamienić Kraków na Rzeszów i już będzie wiadomo, czego przed niedzielnymi wyborami obawiają się mieszkańcy najważniejszego miasta Podkarpacia.

Rzeszów stał się "polem bitwy" lub "strefą starcia", zjawiskiem wprost niespotykanym na politycznej mapie Polski. To prawda, że wszystko jest tu na odwrót niż w wielkiej polityce – tu zjednoczona jest opozycja, a podzielona prawica. O tym, jak ważne dla wszystkich partii politycznych są to wybory, świadczą odwiedziny "wszystkich świętych".

Tu kampanii dawniej nie było

W mieście byli premier, prezes PiS, ministrowie, liderzy wszystkich partii opozycyjnych, prezydenci największych polskich miast. Niektórzy przechodzili przy okazji przyśpieszony kurs geografii.

Na przykład Jarosław Kaczyński dowiedział się, że jadąc na południe Polski, trafi do Rzeszowa, a nie do Szczecina, a Borys Budka i Aleksandra Dulkiewicz - że Rzeszów leży dalej na wschód niż Wrocław.

Twarze popieranych przez nich kandydatów na prezydenta Rzeszowa wpasowały się między zimne piwo, miejskie usługi a zakąski. Billboardy i plakaty widać na balkonach, przy budkach z jedzeniem, znad witryn sklepów. Całe miasto jest oklejone. Plakaty zlewają się z reklamami, które wiszą tu od lat.

Wygląda to tak.

Barber - Fijołek (Konrad Fijołek, radny Rzeszowa, popierany przez Koalicję Obywatelską, Lewicę, Koalicję Polską, Polskę 2050) - serwis telefonów.

Wagabunda - Warchoł (Marcin Warchoł - wiceminister sprawiedliwości, popierany przez Tadeusza Ferenca) – Ferenc - Bar Kogucik.

Zapiekanki - Leniart (Ewa Leniart - wojewoda podkarpacka, popierana przez Prawo i Sprawiedliwość) – Kebap.

Piwo - Braun (Grzegorz Braun - poseł Konfederacji, były kandydat na prezydenta Gdańska) - ubezpieczenia.

Miasto jeszcze nie widziało takiej kampanii. Zresztą nie była potrzebna. Przez niemal 19 lat wygrywał tu Tadeusz Ferenc, który przed każdymi wyborami wychodził przed ratusz w centrum starówki i teatralnie ogłaszał, że nie ma czasu na takie zabawy, bo "musi zmieniać miasto i ciężko pracować".

O ile gesty Ferenca były teatralne, o tyle nie rzucał słów na wiatr - z każdą kolejną kadencją Rzeszów nabierał blasku. Dlatego z wyborów na wybory Ferenc mógł ogłaszać, że nie będzie prowadził kampanii w coraz piękniejszym Rynku. To była jego wizytówka. Brak kampanii za każdym razem okazywał się najskuteczniejszą kampanią.

Koniec epoki

O dzisiejszym Rzeszowie niewielu mieszkańców potrafi opowiadać w oderwaniu od Tadeusza Ferenca. Mimo że były prezydent namaścił w kampanii Marcina Warchoła, to o Ferencu dobrze mówią zwolennicy wszystkich kandydatów.

– On już zrobił, co do niego należało. Przekonał mieszkańców, że tylko Rzeszów jest jego partią. Mimo że był członkiem PZPR, głosowali na niego ludzie prawicy i lewicy. Potrafił rozmawiać z każdym. Tego nie da się tak po prostu przekazać. Teraz to my zdecydujemy, kto będzie następny – mówi Ewa, która spaceruje deptakiem wzdłuż ulicy 3 Maja.

W ciągu ostatnich 20 lat Rzeszów zmienił się nie do poznania. Zadbane ulice, czyste chodniki, przystrzyżone trawniki, nowe osiedla. Miasto tętni życiem. Trudno uwierzyć, że kilkanaście lat temu starówka była ruiną. Teraz w Rynku można odpoczywać, zjeść i zabawić się od rana do późnej nocy - gwar i dźwięk sztućców uderzających o talerze, słychać nawet grubo po północy.

W jednej z restauracji w Rynku spotykam się z Łukaszem. To były dziennikarz z bogatym doświadczeniem w podkarpackich mediach. Pracę zaczynał pod koniec lat 90. w dziale miejskim.

- Doskonale pamiętam, o czym się wtedy pisało w prasie. Rozdźwięk tematów w ciągu 20 lat jest gigantyczny. Miejsce, w którym siedzimy, było jedną wielką wyrwą między kamienicami. To była tak zwana "dziura Barana" – śmieje się Łukasz.

Tłumaczy, że nazwa wzięła się od nazwiska biznesmena, który przedstawiał plany na zmianę tego miejsca. Przez kwestie właścicielskie, trudno było to zmienić. Dopiero kiedy nastał Ferenc, przyszli do niego rzeszowscy biznesmeni, pokazali mu pomysł na zmianę i miasto pomogło w załatwieniu formalności, które wcześniej od lat były nie do załatwienia. To był jeden z ważniejszych lokalnych tematów. Dzięki temu Rynek to już nie jest osuwisko i rozwalający się bruk.

- To jest miasto kompaktowe, niemal wszędzie jest blisko. Mamy tu stadium pośrednie między metropolią a miastem, w którym wszyscy się znają. Oferta kulturalna, choć nie dla wszystkich, to jest całkiem zadowalająca. Może nie występują u nas aktorzy światowej sławy, nie przyjeżdża Metallica, ale te wszystkie elementy nie mają decydującego wpływu na ogólne dobre samopoczucie ludzi – tłumaczy mój rozmówca.

- Rzeszów jest na takim etapie, że w tej kampanii niemal wszyscy kandydaci mogą skupić się po prostu na pomysłach dotyczących poprawy jakości życia. Myślę, że poza obwodnicą i budową dużej nowoczesnej hali sportowo-rekreacyjnej nie ma już bardzo pilnych, palących potrzeb inwestycyjnych – ocenia Łukasz. - Cała reszta jest w porządku. Kandydaci mają ten komfort, że mogą mówić o zieleni czy rekreacji, bo cała masa podstawowej roboty u podstaw, została już załatwiona za czasów Ferenca. Myślę, że ta spuścizna po nim w przyszłości na pewno będzie oceniana pozytywnie, bo to człowiek, który dał kopa temu miastu.

Ci, którzy teraz walczą o prezydenturę, różnią się przede wszystkim zapleczem politycznym, stylem, charakterem. W rzeczywistości między ich programami nie ma przepaści.

- Wszyscy są zgodni co do tego, że przyszedł czas na zmianę akcentów. Dla ludzi kontekst polityczny nie ma kluczowego i decydującego znaczenia. Zastanawiają się, jak bardzo kandydat jest związany z miastem i czy będzie umieć nim zarządzać – dodaje Łukasz, który jest jednym z wielu mieszkańców twierdzących, że Ferenc sprawdził się jako dobry gospodarz.

Zaczynał w spółdzielni Nowe Miasto w 1993 roku. Odpowiadał za osiedle z wielkiej płyty - po prawej stronie doliny Wisłoka. Już w pierwszych miesiącach obskurnym "szafom" nadał koloru. Na nowych elewacjach się nie skończyło. Odnawiał windy, remontował place zabaw i parkingi. Ludzie wcześniej nie widzieli zmian w takim tempie. Mieszkańcy mówią, że prezes spółdzielni pytał i słuchał, co ich boli, a później natychmiast kazał pracownikom działać.

Po prawie ośmiu latach Ferenc spółdzielnię zostawił dla Sejmu. Został posłem SLD, ale tylko na rok. Wiejska nie przypadła mu do gustu. Zdecydował się zawalczyć o prezydenturę w Rzeszowie w pierwszych bezpośrednich wyborach. Zwyciężył w drugiej turze, a po niej wygrywał w każdych kolejnych wyborach. I to w pierwszej turze, z rekordowym poparciem.

- Gdyby prezydenta wybierali radni, jak do tej pory, nie kandydowałbym. Nie miałbym szans – tłumaczył w rozmowie z lokalnym portalem Nowiny24, po tym, jak ogłosił swój start. - Wybory bezpośrednie skłoniły mnie do tego, by oddać swą osobę do dyspozycji mieszkańców. Chciałem przejąć zarządzanie miastem, które znajduje się w stanie stagnacji.

Zapewniał, że robi to dla miasta, bo porzucenie Sejmu wcale mu się nie opłacało: - Od 1968 r. pracuję na stanowiskach kierowniczych, żona nie jest rozrzutna, ja nie piję, mamy więc trochę oszczędności.

Bohater miejskich legend

To właśnie za czasów zarządzania spółdzielnią i w pierwszych latach urzędowania w ratuszu Ferenc wylał fundamenty pod najważniejszą konstrukcję w swojej karierze - to jego osobista legenda. Przez lata stał się w niej superbohaterem.

– Nie wiem, czy tak było naprawdę, ale wielokrotnie mieszkańcy słyszeli opowieści o tym, jak Tadeusz Ferenc o świecie wyruszał w miasto, żeby sprawdzić, czy jest czysto – mówi Sławek, nauczyciel wychowania fizycznego w jednym z rzeszowskich techników.

Nie tylko on podzielił się anegdotą o tym, jak "pańskie oko Ferenca konia tuczyło". Podobne opowieści powracały do mnie w różnych wersjach i odsłonach. Anegdoty krążące wśród rzeszowian można byłoby rozpisać na wieloodcinkowy serial. To te, które najczęściej się pojawiały:

- Odcinek 1: Ferenc wzywa urzędników po zamknięciu urzędów. Przekazuje, że nie obchodzi go, czego wymagają od nich kierownicy jednostek, bo on żąda, by petent zawsze wyszedł zadowolony. Jeden z odważnych pozwolił sobie na uwagę, że urząd to nie dom publiczny, żeby wychodzić zadowolonym. Nie wiedział jeszcze, że Ferenc nie żartował.

- Odcinek 2: Ferenc wzywa kierowcę w niedzielę o 6 rano i objeżdża miasto, by sprawdzić poziom czystości po gorączce sobotniej nocy. Po znalezieniu śmieci, natychmiast wzywa ekipę sprzątającą.

- Odcinek 3: Ferenc wysiada z samochodu na środku drogi i blokuje ruch, żeby podejść do robotników, którzy układają kostkę na chodniku. Pyta, czego potrzebują, żeby szybciej udało się zakończyć inwestycję.

- Odcinek 4: Ferenc przyjeżdża z miarką na miejsce budowy ścieżki rowerowej, która w najwęższym miejscu miała mieć metr. Po zmierzeniu okazało się, że do minimum zabrakło 20 centymetrów. Miasto jeszcze tego samego dnia zażądało od wykonawcy zwrotu 20 proc. kwoty.

- Odcinek 5: Ferenc rzuca w urzędzie mięsem na prawo i lewo, bo mimo obietnic dziura w drodze nie została naprawiona na czas.

Mieszkańcy wiedzą, że w każdej z tych opowieści jest cząstka prawdy. Tak to już bywa z legendami. Wielu z nich osobiście widziało, jak prezydent doglądał inwestycji.

Sławek nie jest jednak bezkrytyczny. Od lat ma kontakt w szkole z młodzieżą, więc wie, że nie wszyscy znajdą pracę w Dolinie Lotniczej, bo nie każdy może być specjalistą od mechatroniki czy robotyki.

Rozmawiamy tuż przy sportowo-widowiskowej Hali Podpromie. To miejsce, gdzie grają piłkarze Resovii czy siatkarki Developresu.

- Jak Ferenc doszedł do władzy i zaczął zarządzać Rzeszowem, to w pierwszych latach powstał "efekt wow". Porządek, wszędzie czyściutko, dużo terenów zielonych, nowe miejsca pracy. To, co uczniów jednak najbardziej wkurza, to fakt, że mimo tego rozwoju miasto nie może konkurować z innymi dużymi miastami. Te różnice zazwyczaj skłaniają ich do wyjazdu z miasta. Tym bardziej że mieszkania na rynku pierwotnym i wtórnym są niewiele niższe od cen krakowskich. W tej okolicy, obok Hali Podpromie, trzeba zapłacić nawet około 9000 złotych za metr kwadratowy.

- Przez 10 lat rządów Ferenca wszyscy mówili o nim "prawdziwy gospodarz". Pewnie nim rzeczywiście był. Ale po kolejnych latach wiele osób zaczęło trochę zmieniać perspektywę. Uważam, że przez prawie 20 lat nie da się uniknąć układów, stracić świeżego spojrzenia. Według mnie maksymalnie dwie kadencje w ratuszu to bardzo dobre rozwiązanie.

Kiedy pytam o błędy, jakie popełnił Ferenc, zazwyczaj słyszę identyczne odpowiedzi.

- Ludzie nieustająco narzekają na korki i na brak planów zagospodarowania. Mam w rodzinie architekta, który mieszka i pracuje we Francji. Za każdym razem, kiedy tu przyjeżdża, łapie się za głowę. Każde wolne miejsce jest wykorzystywane. Nawet półhektarowa działa. Teraz Rzeszów będzie miał nawet drapacz chmur, jeden z najwyższych budynków w Polsce. Nikomu nie przeszkadza, że dookoła jest niska zabudowa – podkreśla Sławek.

- Jestem związany ze sportem i wiem, że mieszkańcom brakuje stadionu z prawdziwego zdarzenia. Miejsca dla kibiców, sportowców, jakiegoś centrum rozrywki. Hala Podpromie jest za mała. 4500 miejsc na 200 000 mieszkańców to nie jest wystarczająco dużo.

Mimo wad Sławek wyklucza mieszkanie poza Rzeszowem. Tutaj żyje mu się dobrze. Zarzeka się, że gdyby ktoś zaproponował mu złote góry, to nie przeprowadziłbym się do innego miasta.

- U nas jest bezpiecznie, nie mam obaw, wychodząc wieczorem. Chciałbym tylko, żeby nowy prezydent miał na miasto świeże spojrzenie. No i niezależnie od tego, kto wygra, żeby frekwencja przekroczyła 75 proc. Pewnie maksymalnie możemy liczyć na 60 proc. ale wtedy cieszyłbym się, że ludziom zależy na mieście, że chcą mieć wpływ na to, co się dzieje i dają coś od siebie, że jakoś się angażują, mają związek z miastem – mówi z przekonaniem.

- Ja przez lata zasiadałem w komisjach wyborczych, a tym razem będę mężem zaufania. Nie z żadnej partii, tylko z organizacji społecznej. Tym razem moja córka będzie w komisji wyborczej. Chodzi po prostu o to, żeby zaangażować się w nasze lokalne życie, dać coś od siebie, a nie tylko żądać i narzekać.

Twarda ręka

Często słychać, że urzędnicy nie mieli z byłym prezydentem łatwego życia. Ferenc ponoć lepiej traktował mieszkańców niż własnych pracowników.

– Jak się zdenerwował, to "kur…" latały na prawo i lewo. Przez dwadzieścia lat trochę zmieniły się standardy zarządzania ludźmi i poczucie tego, co jest dopuszczalne – mówi mi mieszkaniec miasta, którego żona pracowała w urzędzie.

Ferenc był jednak skuteczny, dlatego nikomu z urzędników nie przyszło do głowy, żeby komuś się oficjalnie poskarżyć.

O skuteczności w zmienianiu miasta świadczy między innymi historia Pawła. To biznesmen, człowiek sukcesu po pięćdziesiątce. Wyjechał z Rzeszowa w 1989 roku, żeby zacząć nowe życie w Stanach Zjednoczonych. Spędził tam 24 lata. Wrócił.

- Wychowałem się w samym centrum, na ulicy Mickiewicza. Miasto, które opuszczałem, miało pewnie około 80 000 mieszkańców. W 2011 roku przyjechałem do Rzeszowa na nieco dłużej, do mojego taty, który się rozchorował. Wcześniej odwiedzałem miasto sporadycznie, może ze cztery razy w ciągu dwudziestu lat i to tylko na chwilę. Kiedy miałem więcej czasu, żeby się rozejrzeć po okolicy, momentalnie się zakochałem – opowiada.

- To miejsce jest niezwykle czyste, przepiękne, zadbane. Rynek tętni życiem. Kiedy byłem dzieckiem, był tam tylko fryzjer, do którego zawsze chodziłem, a obok apteka. Kawałek dalej stał dorożkarz. Budynki były zdewastowane. Chodziłem między nimi do szkoły, więc zdążyłem się przyzwyczaić, ale dopiero jak przyjechałem do Kalifornii, miałem porównanie. W 2011 roku nie mogłem uwierzyć, jak Rzeszów się zmienił, wtedy to miasto stało się zachwycające, bezkonkurencyjne. A widziałem sporo miast na świecie.

- Rzeszów dawniej sięgał Wisłoka, przez lata wyrósł drugi – nowy Rzeszów. Miasto się rozrosło. Co prawda niektórzy narzekają, że nie ma tu planów zagospodarowania, ale ja jestem za rozwojem. W porównaniu do innych miejsc na świecie wciąż mamy dużo zieleni, a miasto musi rosnąć w górę. Ludzie czasami narzekają też na korki, ale u nas w 25 minut można przejechać przez miasto, w którym jednocześnie można robić wielkie biznesy. Wydaje mi się, że to najlepsze miejsce, jakie można sobie wyobrazić do założenia biznesu. Jest bezpiecznie, jakość naszych dróg jest fenomenalna, co przyciąga nie tylko lokalnych, ale również zagranicznych inwestorów. Myślę, że to zasługa prezydenta Ferenca i ludzi, którzy z nim współpracowali – ocenia biznesmen.

- Mogłem wrócić do Stanów Zjednoczonych. Zresztą kiedyś mówiłem, że wracam tam do domu. Teraz tutaj znowu jest mój dom. Po latach odgrzebałem kontakty do moich znajomych ze szkoły, okazało się, że duża część tu mieszka, prowadzą swoje biznesy, mamy kontakt. Odwiedza mnie też dużo ludzi zza granicy. Oni nie mogą powstrzymać się od zachwytu. Czasami są to osoby, które, zanim mnie poznały, nie wiedziały, gdzie leży Polska. Oni po wizycie w Rzeszowie są zachwyceni – mówi Paweł.

Szczęście prawie na 100 proc.

Odczucia mieszkańców, potwierdzają wyniki wielu rankingów i sondaży. Miasto od lat znajduje się w czołówce najbezpieczniejszych miast wojewódzkich. Według zestawienia Komendy Głównej Policji z 2017 roku Rzeszów był wówczas numerem jeden pod względem bezpieczeństwa. W mieście stwierdzono 3183 przestępstwa, co oznacza mniej niż 17 przestępstw na 1000 mieszkańców.

Z kolei w badaniu IBRiS-u z początku roku – które zostało przeprowadzone tuż przed ustąpieniem Tadeusza Ferenca - aż 95 proc. rzeszowian zadeklarowało zadowolenie z życia.

88 proc. dobrze oceniło działania ówczesnego prezydenta. 85 proc. ankietowanych podkreślało, że czuje się w mieście bezpiecznie. Niemal tyle samo chwaliło usługi komunalne, a 7 na 10 mieszkańców pozytywnie wypowiedziało się o dostępności i kontakcie z urzędem miasta. Najsłabiej w badaniu wypadł rynek pracy, ochrona zdrowia i oferta sportowo-rekreacyjna.

- Rzeszów za czasów Ferenca zmienił się w sposób diametralny. Flagowym przykładem jest Rynek, na którym znajduje się między innymi XVII-wieczna studnia, odkryta podczas prac archeologicznych – mówi doktor Dominik Szczepański z Zakładu Systemów Politycznych i Medialnych Uniwersytetu Rzeszowskiego, który specjalizuje się w specyfice wyborczej województwa podkarpackiego.

- Osoby, które powróciły tu po kilkunastu latach, zawsze podkreślają, że jest to miasto nie do poznania. Oświetlenia, trawniki, cała gama wydarzeń kulturalnych i edukacyjnych. W Rzeszowie odbywa się Światowy Festiwal Polonijnych Zespołów Folklorystycznych, który przyciąga wielbicieli tego rodzaju wydarzeń.

Ekspert podkreśla, że rozwiązanie problemów, o których najczęściej mówią mieszkańcy, wymaga innego spojrzenia na miasto.

- Mimo potężnych zmian, to nie jest tylko miasto innowacji, ale również często irytacji. Rzeszów jest bardzo zakorkowany, mamy coraz mniej zieleni. Do tego potrzeba nowego gospodarza, być może z nowym pomysłem i świeżym spojrzeniem, który nie jest osadzony w dotychczasowym sposobie myślenia o mieście – mówi doktor.

- Potężna zmiana wizualna, rozwój Doliny Lotniczej, pozyskiwanie potężnych funduszy ze środków unijnych, stworzenie warunków początkującym przedsiębiorcom, dbałość o poczucie bezpieczeństwa – to z pewnością te działania, z których Tadeusz Ferenc zostanie zapamiętany. Od lat mamy w mieście dużą liczbę policjantów i strażników miejskich, którzy przechadzają się i doglądają miasta.

- Prezydent zawsze podkreślał, że jego partią polityczną jest Rzeszów, że dla niego miasto nie ma kolorów politycznych. Był w stanie dogadać się z każdą opcją polityczną pod warunkiem, że wygrywał interes miasta. Właśnie z tego powodu uważam, że nasze miasto wyróżnia się na tle całej Polski pod względem poziomu debaty. Mam nadzieję, że on zostanie utrzymany, bo to miasto, w którym potrafią współistnieć ludzie o różnych poglądach.

Rzeszowianie słyszą w mediach, że jeśli prawica przegra, to miasto może stać się symbolem ogólnopolskiej zmiany w polityce, dodać wiatru w żagle skonfliktowanej opozycji.

Takie wizje nie wzbudzają tu jednak tak dużych emocji, jak w Warszawie.

– Krawaciarze tak gadają. Po wyborach zapomną – mówi Anna, która mieszka w Rzeszowie od 57 lat.

- Uważam, że Rzeszów jest zbyt małym miastem, żeby móc na tutejszą kampanię patrzeć przez pryzmat ogólnopolski i wpływ na przyszłe wybory parlamentarne. Tym bardziej że kampania samorządowa rządzi się zupełnie innymi prawami w różnych częściach kraju – mówi doktor Szczepański.

Rzeszowian plan minimum

Teoria doktora znajduje odzwierciedlenie w intuicji rzeszowian. Mieszkańcy spodziewają się, że chwilę po wyborach kurz opadnie, duża polityka będzie toczyła się niezależnie od Rzeszowa.

Kiedy i politycy, i "krawaciarze" zapomną o ogólnopolskiej symbolice, oni tutaj zostaną. Nie w Szczecinie, nie we Wrocławiu, a w Rzeszowie.

Poza wyznawcami obozu władzy lub opozycji, wizyty czołowych polityków przesiadujących w Warszawie, niewiele pomogły. Rzeszowianie chcą po prostu znaleźć dobrego gospodarza, który naprawdę będzie umieć uciec od rytualnego podziału. Mówią też, że chcieliby wybrać osobę, która poprowadzi miasto nie tylko przez pozostałe dwa lata do końca kadencji, ale również po 2023 roku.

Rzeszowianie mają też plan minimum - chcieliby wybrać przynajmniej kogoś, kto nie zepsuje ich niemal stuprocentowego poczucia szczęścia.

Źródło artykułu:WP magazyn
Komentarze (872)