"Nie ma dowodu na wydanie komendy o 50 metrach"
Dowódca Jaka-40, który 10 kwietnia 2010 roku wylądował w Smoleńsku por. Artur Wosztyl potwierdził w czasie posiedzenia komisji Antoniego Macierewicza zeznania tragicznie zmarłego chor. Remigiusza Musia, który twierdził, że rosyjscy kontrolerzy pozwolili Tu-154M zniżyć się do wysokości 50 metrów. Tyle, że w czasie pierwszego przesłuchania przez prokuraturę - w dniu katastrofy - Wosztyl informacji o 50 metrach nie podał. Wersji tej nie potwierdzają również nagrania z czarnych skrzynek - donosi tygodnik "Wprost".
Komendy o 50 metrach nie ma na żadnym z trzech istniejących nagrań, obejmujących korespondencję z 10 kwietnia w Smoleńsku. Nie ma jej również na czarnej skrzynce Tupolewa, nie ma na nagraniach z wieży w Smoleńsku i nie ma wreszcie na taśmie z Jaka-40. Takie zapewnienia składa Maciej Lasek, przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych i były członek komisji Jerzego Millera. Znajdujące się w dyspozycji prokuratury wojskowej nagranie z Jaka-40 wciąż nie jest znane opinii publicznej.
Co więcej, o ile Muś mógł słyszeć kluczową komendę kontrolera Pawła Plusnina o wysokości, na jaką zniżyć się może tupolew („polski sto jeden, od stu metrów być gotowym do odejścia na drugi krąg”), Wosztyl tego słyszeć nie mógł. Komenda padła bowiem około 8.35, gdy w kokpicie stojącego na lotnisku w Smoleńsku Jaka-40 siedział tylko chorąży Muś, natomiast nie było już tam porucznika Wosztyla. Przywołana przez niego w zeznaniach komenda o widzialności 400 metrów owszem, pada, i to o 8:24, gdy jeszcze siedział w Jaku. Ale nie ma w tym momencie w ogóle mowy, do jakiej wysokości ma się na polecenie rosyjskich kontrolerów zniżyć się tupolew.
Ważne jest w tej sytuacji świadectwo trzeciego członka załogi Jaka - Rafała Kowaleczki. Tyle, że on nie wypowiada się publicznie. Nie chciał też rozmawiać z tygodnikiem "Wprost”. W prokuraturze mówił, że niewiele wie, niewiele widział i niewiele słyszał. Do dziś niewiele wiadomo i o nim samym i o jego wersji smoleńskiej katastrofy.