Najwybitniejsi politycy
Kto naprawdę liczy się w III RP...
Sensacyjna książka ujawnia prawdę o Wałęsie!
To była największa mistyfikacja początku lat 90. Choć jego prezydenturę zapamiętano jako wielką klęskę, a kolejne czarne legendy zbudowały obraz polityka, który zupełnie się pogubił, Wałęsa był najbardziej wartościowym ogniwem polskiej polityki. To brzmi jak paradoks, ale najbardziej wnikliwe tezy metapolityczne sformułował nie Kaczyński, nie Geremek, nie Michnik, nie politologowie i publicyści, lecz prosty elektryk... - taką zaskakującą tezę stawia w swojej najnowszej książce Robert Krasowski, publicysta i wydawca.
Tylko w Wirtualnej Polsce prezentujemy fragmenty najnowszej książki Roberta Krasowskiego "Po południu. Upadek elit solidarnościowych po zdobyciu władzy", czyli pierwszego tomu jego historii politycznej III RP, obejmującej lata 1989-1995. Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa "Czerwone i Czarne".
Lech Wałęsa - gracz, który przerósł wszystkich
"Nie było obozu solidarnościowego, był tylko Wałęsa. Jeden wielki polityk i tłum politycznych amatorów" - pisze we wstępie do "Po południu" Krasowski. Byłego prezydenta dziennikarz uznaje za największą postać tamtej epoki.
"Za piętnaście lat Prawo i Sprawiedliwość będzie dowodzić, że najbardziej atakowanym prezydentem był Lech Kaczyński, ale to nieprawda. Najbardziej atakowany był Wałęsa. Kaczyńskiego jedynie ośmieszano, Wałęsę natomiast zwalczano. Nie chodzi nawet o to, że zarzut bycia 'Bolkiem' rani dużo mocniej niż pytanie o wypite 'małpki'. Chodzi o intensywność tamtej krytyki" - stwierdza.
Zdaniem Krasowskiego, Wałęsa był krytykowany za to, że był politykiem. A im był skuteczniejszy, tym krytyka była większa. "Był rewelacyjny. Kiedy z naszą dzisiejszą wrażliwością cofniemy się w przeszłość, zobaczymy gracza, który przerósł wszystkich. Był jak mistrz szachowy, który gra symultanicznie z setką graczy i z każdym wygrywa. Nieważne było, kto ma większość, kto ma rząd, kto ma jakie kompetencje. Wałęsa wchodził do gry i wygrywał. Narzucał swoją wolę, swoich ludzi, swoje decyzje" - wymienia.
Krytyka Wałęsy to była - jak pisze autor - zemsta słabych, którzy z zazdrości o cudzą siłę potępili korzystanie z siły. Co ciekawe, kilka lat później krytycy Wałęsy stali się piewcami politycznej brutalności.
Lech Wałęsa - polityczny geniusz
Jak pisze Krasowski, Wałęsa wyprzedził swoją epokę, bo był urodzonym politykiem. Nie potrzebował spin doktorów, którzy mu opowiedzą, jak wygląda polityka. Nie musiał się uczyć, wszystko już wiedział. Instynktownie rozumiał politykę, jej naturę, jej wymagania. To była cecha Wałęsy, która zafascynowała Kaczyńskiego.
"Lider PC przez lata próbował rozgryźć, na czym polega taka na przykład zagadka, że przychodzi do Wałęsy, namawia go do podjęcia jakiejś decyzji, a Wałęsa się ociąga bez podania jasnego powodu. I nagle kilka dni później ją podejmuje, a post factum okazuje się, że wybrał jedyny właściwy moment. Że gdyby poszedł za radą Kaczyńskiego, gdyby to zrobił tamtego dnia, toby przegrał. Kaczyński uważał, że Wałęsa tego nie wiedział, że to było pozadyskursywne, że po prostu czuł, co i kiedy ma zrobić. To nie był efekt doświadczenia lub wiedzy, ale intuicji. Właśnie dlatego Kaczyński uważał, że talent Wałęsy stoi na granicy politycznego geniuszu. Bo Wałęsa posiadł umiejętności, których nie można się nauczyć" - opisuje.
Autor stawia tezę, że Wałęsa stał się ofiarą politycznej niedojrzałości swojej epoki.
Jarosław Kaczyński - prawdziwy fenomen, najciekawszy polityk
Szef PiS w ocenie Krasowskiego był najciekawszą postacią na scenie partyjnej początku lat 90. Skalą talentu przewyższał wszystkich.
"To był prawdziwy fenomen. Postać wszechstronna: wirtuoz gry politycznej, błyskotliwy demagog, świetny analityk, porywający ideolog. Rozumiał wszystko - państwo, społeczeństwo, gospodarkę, rywali. W tamtych latach brakowało mu tylko osobistej charyzmy, której nabył w następnej dekadzie" - wymienia Krasowski.
Jak zauważa autor "Po południu", Kaczyńskim szybko zawładnęły osobiste ambicje i stał się jednym z wielu liderów partyjnych bijących się o swoją pozycję. "Od innych polityków różniło go to, że w tej walce nie miał skrupułów. Był jak skorpion - nie potrafił gryźć, nie potrafił kopać, od razu musiał zabijać" - pisze.
Jego głównym orężem był czarny piar. Oponentów niszczył insynuacjami, w których kreślił portrety ludzi skrywających ponure tajemnice. Większość negatywnych informacji, jakie posiadła opinia publiczna na temat Michnika, Kuronia, Geremka, Wachowskiego, Wałęsy, Mazowieckiego, a potem Tuska czy Sikorskiego, pochodziła od Kaczyńskiego.
"To od niego dowiadywaliśmy się, kto miał przodka w KPP, kto się wychował na podwórku, kogo bił ojciec, kto za dużo pije, z kim pije, z kim jest na ty. Prywatne rozmowy, zasłyszane plotki, dane z państwowych papierów, wszystko ujawniał bez najmniejszych oporów. Gdy Kaczyński wraz z grupą polityków pojechał w 1993 r. zobaczyć wojnę w Jugosławii, zaledwie dzień po powrocie poinformował całą Polskę, że Kuroń i Michnik ciągle pili wódkę" - opisuje Krasowski.
Jarosław Kaczyński - mistrz donosów, nie uznawał granic
Jak pisze autor "Po południu", Kaczyński nie uznawał żadnych granic. Nigdy nie był jednak typem cynika. "Wszystko robił w szczerym poczuciu własnej niewinności. Był raczej egocentrykiem, skupionym na sobie, swoich celach i swoich krzywdach. Głęboko wierzył, że jest obiektem zmasowanej nagonki. Swoje żądło wbijał w przekonaniu, że to nie atak, lecz samoobrona" - uważa Krasowski.
"Donosy na bliźnich podawał w sosie intelektualnie porywającej legendy. Miał zdumiewający talent, nawet detal potrafił obudować filozofią polityczną, robiącą z niego klucz do zrozumienia rzeczywistości. Zwykle tym detalem były jego własne krzywdy, które podnosił do rangi narodowych nieszczęść. Był w tym mistrzem" - analizuje publicysta.
Dlatego, np. kiedy Adam Michnik zaczął go atakować - zbudował teorię wszechmocnej "Gazety Wyborczej", która przydusiła polskie społeczeństwo, a kiedy pokłócił się z Wałęsą, opisał polską politykę jako teatr cieni, w którym za kulisami dawne służby dyrygują prezydentem.
Jarosław Kaczyński - pozostawiał po sobie jedynie zgliszcza
Kaczyński był przede wszystkim podejrzliwy. To z tego powodu nie potrafił się z nikim porozumieć, z nikim zawrzeć koalicji, z nikim lojalnie współpracować. "Bił się o władzę w jedyny sposób, w jaki potrafi działać podejrzliwa natura. Niszcząc wszystkich, którzy stali na drodze - Geremka, Mazowieckiego, Wałęsę, Olszewskiego. Gdyby zdobył władzę, sukces przesłoniłby użyte metody. Ale jej nie zdobył, pozostawił po sobie jedynie zgliszcza" - opisuje Krasowski.
Cechował go przerost ambicji, która przekraczała skalę jego realnej wielkości. Pchała go ona do zachowań megalomańskich. "Szedł do przodu, niszcząc po drodze wszystko i wszystkich, co jest przywilejem wielkich polityków, przynoszących swoim narodom albo wielkie przywództwo, albo wielką ideę. On tymczasem ani nie był wielkim przywódcą, ani nie miał wielkiej sprawy. Prowadził rutynową walkę o władzę" - twierdzi autor.
Mieczysław Wachowski - potrafił wypić niewyobrażalne ilości alkoholu
Były szef Gabinetu Prezydenta RP to zdaniem publicysty postać kolorowa, trochę tajemnicza, w której jednak niesłusznie prawica zobaczyła demonicznego Rasputina. "Był zaufanym sługą. Pokojowym, adiutantem, sekretarzem i przyjacielem w jednej osobie" - opisuje.
"Był bystry, miał zdolności do politycznej gry, rozumiał cele Wałęsy, płynnie mówił po angielsku. Stał się więc emisariuszem Wałęsy do załatwiania wszelkich politycznych misji. Miał opinię zręcznego i brutalnego gracza, ale także dobrego kompana, osoby bezpośredniej i dowcipnej " - czytamy.
Autor zdradza, że Wachowski potrafił wypić niewyobrażalne ilości alkoholu - jedynie Józef Oleksy i biskup Sławoj Leszek Głódź mogli stawić mu czoła. To on nauczył polskich polityków pić whisky z colą. Wachowski nie omotał jednak Wałęsy - twierdzi Krasowski. "On awansował, bo był zręczny, brutalny i - przede wszystkim - bezpartyjny, dokładnie taki, jakiego Wałęsa potrzebował do wojen z partiami" - uważa dziennikarz.
Jego zdaniem Jarosław Kaczyński, mistrz czarnego piaru, w przypadku Wachowskiego przebił samego siebie - z kilku poszlak zbudował obraz zjadliwego agenta.
Donald Tusk - polityczny statysta
Polityczne dojrzewanie Donalda Tuska postępowało bardzo wolno. Jak zauważa Krasowski, widząc jego późniejszą karierę, jego niezwykłe polityczne talenty, aż trudno uwierzyć, że lider Platformy Obywatelskiej i lider KLD to te same osoby. "Jego bierność w czasie rządów Bieleckiego ujawniła zupełny brak politycznych ambicji. W całych dziejach III RP Tusk był jedynym szefem partii, który nie próbował odcisnąć swojego piętna na rządach premiera z własnej partii" - pisze autor "Po południu".
Określa Tuska jako politycznego statystę, postać drugiego planu, która potrafi się ożywić, tylko wtedy, gdy to konieczne. Np. gdy trzeba było stanąć do walki o przywództwo w jego kanapowej partii - wtedy zrobił to i wygrał, a potem znowu politycznie zasypiał. "Tusk zachowywał się jak partyjny urzędnik, jak człowiek, który żyje z polityki, a nie żyje polityką" - podsumowuje.
Adam Michnik - wykreowany na politycznego demiurga, w rzeczywistości niewiele mógł
Jak pisze Krasowski, choć prawica obsesyjnie opisywała szefa "Gazety Wyborczej" jako potężnego gracza politycznego, ten wcale nim nie był. Jego wpływ na politykę był znacznie mniejszy, niż sądzono. "Michnik umieścił swoje ambicje na płaszczyźnie idei. Oczywiście z poziomu idei chciał potem kształtować politykę, ale droga od publicystyki do rządzenia zawsze jest długa i kręta" - stwierdza.
Kim zatem był Michnik? "Był liderem debaty publicznej, był pasterzem elit, był ich ulubieńcem. Był pisarzem politycznym, który bił się o rząd dusz, ale tego rządu nie zdobył. Bo jego wpływy nigdy nie sięgnęły poza elity. Był znany, był dyskutowany, ale nie był wpływowy" - uważa Krasowski.
Czas Michnika-polityka, a zatem osoby realnie wpływowej, zaczął się później, po wygranej Kwaśniewskiego. "Wtedy właśnie Michnik przejął władzę symboliczną nad lewicą. Stał się wówczas polityczną wyrocznią dla Kwaśniewskiego, a duchowym patronem dla całej postkomunistycznej lewicy" - pisze dziennikarz.
Wojciech Jaruzelski - był niezdolny do podejmowania trudnych decyzji
Decyzja o wprowadzeniu stanu wojennego nadała wizerunkowi gen. Wojciecha Jaruzelskiego rys twardości i zdecydowania. Dlatego tym, którzy kojarzą jego osobę wyłącznie z tym faktem, charakterystyka przedstawiona przez Krasowskiego wyda się dziwna. Zdaniem autora, prawda o Jaruzelskim była zupełnie inna.
"Był człowiekiem niezdolnym do podejmowania trudnych decyzji. Jerzy Urban opisywał Jaruzelskiego jako lidera, który uciekał przed decyzjami w niekończące się narady. W latach 80. po partyjnych korytarzach jako dowcip krążył tytuł znanej wówczas komedii 'Gdzie jest generał...'. To była krytyka partii pozbawionej szefa. Krytyka jego nadmiernej ostrożności, decyzji zawsze spóźnionych, zawsze nadmiernie asekuracyjnych. Każdą najprostszą decyzję zamieniał Jaruzelski w wieloletnie manewry" - pisze o generale w książce "Po południu".
Autor twierdzi, że Jaruzelski od 1988 r. był w stanie nieustającej depresji. Czuł, że władza wymyka mu się z rąk. Na dowód przytacza słowa Mieczysława Rakowskiego, który notował w swoich dziennikach, że Jaruzelski "jest rozbity". W marcu 1989 r. pisał: "WJ nie jest w najlepszym nastroju. Widzę, że przeraża go impet, z jakim opozycja na nas natarła". "W Jaruzelskim z tego okresu nie sposób odnaleźć butnego generała, to polityk wystraszony i złamany" - podsumowuje Krasowski.
Krasowski zdradza też, że w 1989 r. Jaruzelski nie wytrzymał napięcia, wystraszył się kandydowania na prezydenta i na posiedzeniu Biura Politycznego oficjalnie zrezygnował. Potem jednak zmienił zdanie.
Aleksander Kwaśniewski - dziecko szczęścia
Zdaniem Krasowskiego, Aleksander Kwaśniewski był bez wątpienia największym talentem lewicy. Nie jako twórca partii, bo tu zasługi leżą raczej po stronie Millera, ale jako jej strateg. "To Kwaśniewski wyznaczył kurs, który pozwolił Sojuszowi być zarówno kontynuatorem PZPR, jak też normalną socjaldemokracją" - stwierdza.
"Przeprowadzenie tej karkołomnej operacji, w dodatku tuż po upadku komunizmu, było owocem niesłychanej zręczności. Kwaśniewski połączył wodę z ogniem. Z czasem nabył takiej zręczności w machaniu różnymi sztandarami, że udało mu się coś jeszcze większego. Zbudował pierwszą masową partię" - pisze Krasowski.
Jednak na innych polach szło Kwaśniewskiemu znacznie gorzej, zwłaszcza w bieżącej grze. "Nie był w niej ani wystarczająco twardy, ani odpowiednio zręczny. W latach 1989-1995 był dzieckiem szczęścia, większość sukcesów sama wpadła mu w ręce. Od zwycięstwa wyborczego SLD po jego własny triumf nad Wałęsą" - uważa.
"Mówiąc otwarcie - mimo licznych talentów na tak wielkie sukcesy Kwaśniewski sobie nie zasłużył. To był kredyt od losu. Zostając prezydentem, Kwaśniewski nie miał nawet połowy tej politycznej dojrzałości, jaką w chwili obejmowania władzy mieli premierzy Miller, Kaczyński czy Tusk. Jednak nie zmarnował danej przez los okazji. Kredyt w pełni wykorzystał, stał się politykiem na miarę swojego sukcesu" - pisze Krasowski.
Leszek Miller - wszystko musiał sam wydrzeć
Droga do sukcesu Leszka Millera była dłuższa niż Kwaśniewskiego, ale on również - w opinii autora - na każdym etapie dostawał więcej, niż zasłużył. Jednak w przeciwieństwie do Kwaśniewskiego nie były to prezenty od losu. Miller wszystko musiał sam wydrzeć. Ale zdobyczy nigdy nie marnował. Każdy kolejny sukces budował coraz pełniejszego polityka.
"Na początku, w 1990 r., był Miller politykiem przeciętnym. Poza pracowitością i niezwykłą psychiczną odpornością nie wyróżniało go nic. Ale już chwilę potem ujawnił się w nim talent organizatorski. Ten z roku na rok rósł, aby w pełni rozbłysnąć w drugiej połowie dekady, kiedy Miller okazał się wybitnym liderem partyjnym, od którego uczyć się będzie cała polska polityka" - czytamy w "Po południu".
"Szybko uczył się państwa, jednak w 1995 r. ciągle jeszcze nie był gotowym politykiem. Był już twardym graczem, był świetnym liderem, ale nie rozumiał rzeczywistości, miał małe horyzonty. Kompetentny Miller, którego dziś znamy, narodził się dopiero w następnych latach. Co nie zmienia faktu, że w 1995 r. Miller, podobnie jak Kwaśniewski, o głowę bił solidarnościowych rywali. Mazowiecki czy Olszewski mogliby u nich terminować" - pisze Krasowski.
Jan Rokita - pięknie mówił, ale niezbyt głęboko myślał
W opinii publicysty Jan Rokita był osobą wykazującą duże talenty. Na początku epoki występował w roli retora, jednak dużo ładniej mówił, niż głęboko myślał. "Jego fraza była imponująca; ten trzydziestolatek stał się najlepszym solidarnościowym mówcą. Ale to były tylko słowa" - ocenia Krasowski.
Politycznych szlifów nabrał dopiero po kontakcie z władzą. "To rozpoczęło długie lata tożsamościowych poszukiwań, z których jako dojrzały polityk wyszedł Rokita dopiero w połowie następnej dekady" - pisze.
Józef Oleksy - wyżywał się w towarzyskich kontaktach
W opinii autora "Po południu" rząd Oleksego w najnowszej historii Polski nie odegrał poważniejszej roli. Jednak jego premier był człowiekiem wielu talentów.
"Miał wszystkie atuty potrzebne, by zostać najlepszym z premierów po 1989 r. Jednak był zarazem pozbawiony politycznych ambicji. Oleksy tak naprawdę nie był politykiem, jego potrzeby wyznaczała nie mechanika władzy, lecz próżność celebryty. Chciał być znany, lubiany i szanowany" - stwierdza. Dlatego, np. był zachwycony rolą marszałka sejmu, bo kochał majestatyczne dostojeństwo tej funkcji, a jeszcze bardziej fakt, że nie rodziła konfliktów. Nie chciał zostać premierem, do tej roli został przez partię zmuszony. "Jeśli był kiedyś w Polsce premier, którego ambicje zaspokajał sam fakt bycia premierem, był nim właśnie Oleksy" - podsumowuje.
"Jeśli chodzi o żywość inteligencji, Oleksy był jednym z najbystrzejszych polityków w całej III RP. Zarazem swojej inteligencji nie wykorzystywał w polityce, wyżywał się bowiem w towarzyskich kontaktach. Jako człowiek był uroczy, jako premier był jednak kolejną porażką" - pisze.
Waldemar Pawlak - ludowy filozof
Był przypadkiem obejmującego tron nieletniego władcy - tak Robert Krasowski pisze o Waldemarze Pawlaku. "Nie w tym sensie, że miał zaledwie 34 lata, bo bywa, że w tym wieku polityk jest już ukształtowany. Jednak Pawlak takim przypadkiem nie był. Nie miał ani wiedzy, ani doświadczenia, ani osobistej dojrzałości. Chociaż jak na normy swojego środowiska był bardzo utalentowany" - czytamy w "Po południu".
Od samego początku Pawlak nie spodobał się mediom, które z założenia pogardliwie traktują chłopów i wieś. "Był tak zwanym typem politechnicznym, czyli technokratą bez polotu. Mówił niezdarnie i nieciekawie, natrętnie szpikując zdania organizacyjnym żargonem. Jego przemówienia były fatalne, riposty toporne, bon moty tandetne" - pisze Robert Krasowski.
To polityk, którego edukowała nie władza, lecz jej utrata. "Dopiero w następnej dekadzie wystąpił w roli polityka innego kalibru, o szerokich horyzontach, dobrze rozumiejącego sprawy państwa i gospodarki" - podsumowuje.
Hanna Suchocka - dama do towarzystwa
"Szeregowa posłanka, postać absolutnie bezbarwna, bez jakichkolwiek politycznych zdolności. To był jedyny przypadek w dziejach III RP, kiedy na szefa rządu z premedytacją szukano osoby, która się do tego zupełnie nie nadaje. Z długiej listy kandydatów na premiera ostentacyjnie wybrano najgorszego" - kreśli ostrą charakterystykę Krasowski.
Także własna partia nie traktowała Suchockiej poważnie. "Kiedy ustalono, że będzie premierem, Suchocka była w Anglii. O tym, że ma natychmiast wracać, dowiedziała się z polskiej ambasady. Zanim wróciła, większość gabinetu skompletowali jej koalicyjni liderzy, nawet nie pytając jej o zdanie" - pisze.
Tadeusz Mazowiecki - słaby polityk, który miał wielkie szczęście
Tadeusza Mazowieckiego autor opisuje jako słabego polityka, który miał wielkie szczęście. Gdy został premierem jego przyjaciele - Michnik, Bujak, Frasyniuk, Kuroń - mieli poczucie, że Mazowiecki na urząd premiera zasługuje, ale się do niego nie nadaje. "Bo Mazowiecki był postrzegany jako czcigodny człowiek - stąd poczucie, że zasługuje - i niezdarny polityk - stąd podejrzenie, że sobie nie poradzi. I w istocie, nie poradził sobie. Jednak jego przyjaciele milczeli, nie chcieli go urazić. Potem było podobnie" - pisze autor "Po południu".
Zdaniem Krasowskiego, ze względu na szacunek dla osobistego formatu Mazowieckiego zafałszowano jego polityczny dorobek. "Pogubiony polityk, który od czasu rozejścia z Wałęsą popełniał niemal same błędy, został opisany jako najważniejsza postać polskiej polityki" - podsumowuje.
Jan Olszewski - egzaltowany moralista
W opinii Krasowskiego Olszewski to premier marny, wręcz fatalny. "Był klasycznym Don Kichotem, człowiekiem, który się spóźnił na swoją epokę, więc dla współczesnych był już tylko śmieszny. W 1992 r. był starszym panem w zbyt ciasnych garniturach, z niechlujnymi krzaczastymi brwiami, który z dobrotliwym uśmiechem na twarzy opowiadał bajki o sprawiedliwej Rzeczpospolitej.
Jan Olszewski nie był już politykiem, w 1992 r. był eksponatem z solidarnościowego muzeum. Fantastą wierzącym, że przypadła mu misja zbawienia rodaków. Ale fantastą poczciwym i sentymentalnym. Jego niezdarność nie miała precedensu w całej historii III RP" - opisuje.
Jan Krzysztof Bielecki - wzór sprawnego urzędnika
Jeśli chodzi o zdolność uczenia się, na uwagę, zdaniem Krasowskiego, zasługuje Jan Krzysztof Bielecki. "Graczem politycznym był marnym, co nie zmienia faktu, że premierem był niezłym, a w opisywanej epoce bez wątpienia najlepszym. Nie dlatego, że miał dużo zalet, lecz dlatego, że miał mało wad. Nie miał tych wszystkich dramatycznych słabości charakterystycznych dla innych premierów. Bielecki był wzorem sprawnego urzędnika. Niczego swoim formatem państwu nie dodał, ale swoją energią i sprawnością na wszystkim odcisnął pozytywne piętno" - pisze publicysta.
(js)