PolskaNa policyjnej liście Polaków zaginionych we Włoszech jest ośmioro mieszkańców województwa śląskiego

Na policyjnej liście Polaków zaginionych we Włoszech jest ośmioro mieszkańców województwa śląskiego

Koleżanki Kasi Krawczyk z osiedla przywiozły z Włoch swoim rodzicom auto. Chodziły w pięknych ciuchach, opalone i szczęśliwe. Kiedy zaproponowały Kasi pracę kelnerki w Mediolanie, nie wahała się ani chwili. Wyruszyła z nimi w podróż po lepsze życie.

Na policyjnej liście Polaków zaginionych we Włoszech jest ośmioro mieszkańców województwa śląskiego
Źródło zdjęć: © DZ

15.09.2006 | aktual.: 15.09.2006 08:01

W domu, w Sosnowcu, zostawiła ośmiomiesięcznego synka. Dziś Kamilek ma już dwa lata. Opiekuje się nim babcia Danuta. Ojciec płaci alimenty, lecz nie utrzymuje z synem kontaktów.

- Ostatni raz widziałam córkę w listopadzie zeszłego roku. Niespodziewanie przyjechała do domu. Stała przed drzwiami przemoknięta i zziębnięta. Poprosiła o ciepłą kurtkę i dowód osobisty. Powiedziała, że tylko zapłaci taksówkarzowi i zaraz wróci. Nie wróciła - opowiada Danuta Krawczyk.

W czerwcu tego roku pod domowy adres Kasi przyszedł ze szkoły, do której chodziła, odpis jej świadectwa. - Okazało się, że córka zamówiła ten odpis będąc we Włoszech. Od tego czasu nie mamy żadnego kontaktu - opowiada matka dziewczyny.

Danuta Krawczyk nie dopuszcza do siebie myśli, że Kaśce mogło się stać coś złego, choć nie wyklucza, że wpadła w złe towarzystwo, że być może jest wykorzystywana. - Jeśli nie chce się z nami kontaktować, to trudno, ale tu został jej syn - mówi kobieta. Chce przejąć opiekę prawną nad Kamilkiem, by dostawać choćby zasiłek na jego utrzymanie. Sama niedawno stoczyła zwycięską walkę z rakiem, jest po chemioterapii. - Zamartwiałam się o Kaśkę. Teraz jednak najważniejszy jest wnuk, bo został praktycznie bez rodziców i muszę mu dać wszystko, co najlepsze - wyjaśnia Danuta.

Katarzyna Krawczyk znalazła się liście 123 Polaków zaginionych we Włoszech. Ośmioro z nich to mieszkańcy naszego województwa, ale tylko rodziny sześciorga zdecydowały się na opublikowanie fotografii.

Policja stworzyła tę listę, gdy okazało się, że wielu Polaków pracowało we Włoszech w obozach pracy, w nieludzkich warunkach - przetrzymywanych, bitych, poniżanych. Wiadomo już, że niektórzy zostali zamordowani.

Większość wyjechała z Polski za chlebem. Żeby poprawić swój los, uzbierać na mieszkanie, samochód. Niektórzy nie mieli nawet na opłacenie czynszu, a do spłacenia długi. Liczyli, że tam odbiją się od dna. Zostawili bliskich, żyjących teraz w strachu, zawieszeniu i poczuciu winy.

Janusz Głowa z Czeladzi pojechał zbierać mandarynki - tu bezrobotny operator dźwigów wysokościowych bez perspektyw na pracę tam liczył, że pech się odwróci.

Ostatni raz dzwonił do domu 14 września 2004 roku.

- Pożyczył od rodziny na bilet autobusowy. Skaperowała go pośredniczka. W nielicznych telefonach wypowiadał się bardzo enigmatycznie. Sprawiał wrażenie wystraszonego, mówiącego pod przymusem - opowiada Dariusz Filip, kuzyn zaginionego, którego historię opisywaliśmy w DZ.

- Lepiej, żeby nic nie pisać - mówią dorośli córka i syn Beaty Mularczyk, która wyjechała z Dąbrowy Górniczej dwa lata temu - Nas wychowuje babcia. Z mamą nie mamy kontaktu. Niech policja szuka tych, za którymi dzieci płaczą.

Jolanta Łukaszek z Wodzisławia Śląskiego nie kontaktuje się z rodziną od stycznia ubiegłego roku. - Wynajmowała mieszkanie w Katowicach. Miała przyjechać do nas w piątek. Zamiast niej przyszedł telegram i kilka słów: Wyjeżdżam do Włoch. I nic więcej. Żadnego wyjaśnienia - wspomina mama dziewczyny. Pani Beata nie ma pojęcia, co popchnęło córkę do tego kroku. - Musieliśmy wywieźć meble z jej mieszkania, bo znalazł się inny lokator. Najgorsze są ta cisza i oczekiwanie - dodaje.

Do mieszkania Agnieszki Kowalik z Zabrza nie sposób się dodzwonić. Głos w słuchawce informuje: abonent czasowo wyłączony.

- Katarzynę ściągnęły do Włoch koleżanki - wyjaśnia Danuta Krawczyk, matka zaginionej. - One jednak co jakiś czas przyjeżdżają. Nawet jeśli chciała zerwać z domem, jeśli popełniła jakieś głupstwo, to powinna chociaż powiedzieć, że nie zamierza już wracać.

Żyję między młotem i kowadłem - twierdzi Marek, mąż zaginionej Marzeny Gladysz. Kobieta od sierpnia zeszłego roku nie skontaktowała się ani z nim, ani z dorastającymi córkami, ani z rodziną.

- Wyjechała na plantację w okolicach Bari - przyznaje Marek. - Ale nie sądzę, że stało się coś złego. Chyba ułożyła sobie nowe życie. Jak dzwoniła ostatni raz to się trochę pokłóciliśmy. Że za mało się odzywa, że ja nie wysyłam esemesów. Ale czy to powód do takiego długiego milczenia? - pyta mężczyzna. Każdy taki wyjazd to dla zainteresowanego dowód na życiową porażkę, a dla rodziny dramat. Jeszcze większym jest późniejsza cisza. Wyczekiwanie na telefon, list, jakiś znak. Na policyjnej liście zaginionych we Włoszech jest ośmioro mieszkańców województwa śląskiego, ale nie jest to liczba ostateczna. Gdy w ubiegły piątek dane osobowe i fotografie zaginionych znalazły się na internetowej stronie figurowało na niej 119 osób. Dziś jest ich już 123.

Policja ma nadzieję, że nazwisk będzie ubywać, ale na razie zgłaszają się bliscy kolejnych zaginionych. Nie wyklucza się, że wielu z tych, którzy wyjechali nie chce mieć żadnych kontaktów z krajem i polskich zobowiązań. Celowo ukrywają się i ułożyli sobie życie na nowo. Wielu jednak może nie żyć. Są ofiarami porachunków, wypadków, weszli na drogę przestępstwa.

Przeżyli piekło

Do czasu rozbicia obozu pracy pod Orta Nova policja nie interesowała się losem zaginionych. Mimo że napływały sygnały o nieuczciwych pośrednikach, a w mediach pojawiły się dramatyczne opowieści wykorzystywanych, okradanych i dręczonych pracowników sezonowych z Polski.

Nikt jednak nie przypuszczał, że okrutny wyzysk jest tak dobrze zorganizowany. Z drugiej strony nie wszyscy ci, którym udało się uciec z piekła chcieli mówić o swoich przeżyciach. Bali się, wstydzili. Ich strażnikami i oprawcami byli przeważnie Polacy, którzy chwalili się, że ich macki sięgają do Polski.

Przeklęta ziemia obiecana

18 lipca o godz. 2.00 nad ranem uwolniono we Włoszech 119 obywateli Polski zmuszanych do niewolniczej pracy.

Włoscy karabinierzy przeprowadzili akcję na terenie regionu Apulia w okolicach Bari i Foggi. Ten rejon wybrzeża Morza Adriatyckiego stał się idealnym miejscem, w którym zakonspirowano, jako sądzi policja, kilkanaście nielegalnych obozów pracy. Nie wyklucza się, że w całych Włoszech funkcjonowało i funkcjonuje kilkadziesiąt podobnych miejsc. Pierwsze miały powstać cztery lata temu.

To dla pośredników i organizatorów procederu prawdziwa żyła złota. Włochy od kilku lat są celem wyjazdów Polaków za chlebem, nie tylko jeśli chodzi o sezonowy zbiór owoców i warzyw, ale i opiekę nad osobami starszymi oraz sprzątanie.

Chęć zarobienia pieniędzy - pośrednicy za godzinę pracy obiecywali np. po 7 euro, powodowała, że zdesperowani ludzie godzili się na nieludzkie warunki - noclegi w zdewastowanych oborach, bez wody i elektryczności.

Kiedy okazywało się, że sami musieli płacić oprawcom i nie dostawali ani grosza za 15 godzin pracy dziennie, to zastraszeni znosili swój los, albo uciekali. Właśnie zeznania uciekinierów pokazały prawdziwe oblicze ziemi obiecanej. O pracy we Włoszech dowiadywali się poprzez niewinne gazetowe ogłoszenia. Jak się okazuje anonsy ukazywały się także po tym jak policja rozbiła obóz w Orta Nova.

Operację pod kryptonimem "Ziemia Obiecana" koordynowała specjalna komórka karabinierów z Rzymu oraz centralny zespół do walki z handlem ludźmi w Komendzie Głównej Policji w Warszawie.

Polska policja cały czas współpracuje z włoskimi karabinierami w sprawie "obozów pracy", w których przebywali polscy robotnicy sezonowi w okolicach Bari, a Prokuratura Okręgowa w Krakowie prowadzi śledztwo. Dotychczas przesłuchano blisko 400 świadków, którzy m.in. powiedzieli o czterech przypadkach tajemniczych zaginięć osób. - Zaginieni to osoby przeciwstawiające się obozowym dozorcom, pobite i wywiezione w nieznanym kierunku. Informacje te zostały przekazane policji włoskiej - informuje Komenda Główna Policji.

Dotąd w sprawie tej polska policja zatrzymała 21 osób. 13 ma przedstawione zarzuty dotyczące organizacji wyjazdów do Włoch w różnych rolach m.in. przewoźników. Jednak ośmiu osobom przedstawiono zarzut handlu ludźmi i wszystkie zostały tymczasowo aresztowane.

Włoscy karabinierzy zatrzymali kilkanaście osób (właścicieli obozów pracy, dozorców oraz osoby wspierające - zarzuty dotyczą "wprowadzania w stan niewolnictwa"). Są wśród nich i Włosi, i Polacy.

Agata Pustułka

Zobacz także
Komentarze (0)