Mazury kontra pogoda. Giżycko "spisuje na straty" początek wakacji
O cenach mówią "umiarkowane". Pokój w hotelu 350 zł, obiad z sandaczem 79 zł. Na Mazurach zastanawiają się, gdzie się podziali turyści, którzy przyjeżdżali. Kiedy podczas przejścia niżu genueńskiego zepsuła się pogoda, nie udało się zapełnić nawet połowy miejsc noclegowych.
- Jakiś ruch turystyczny oczywiście był, ale w pierwszych dwóch tygodniach lipca próżno było szukać tzw. dzikich tłumów, które zalewają ulice, chodniki albo plaże. W tym sezonie letnim palce obu rąk wystarczą, żeby policzyć tak zwane dni plażowe. Nie było okazji, aby spędzać dużo czasu na kocyku i w słoneczku - komentuje w rozmowie z WP Robert Kempa, dyrektor Centrum Promocji i Informacji Turystycznej w Giżycku. Dodaje, że właśnie z powodu pogody początek wakacji trzeba "spisać na straty".
W Giżycku i okolicach ruch turystyczny jest od wielu lat monitorowany na podstawie zgłoszeń z recepcji hoteli i pensjonatów, a także firm czarterowych. Wyniki spływają w środy i soboty każdego tygodnia. Lokalna branża uznaje analizę trendów za cenne informacje o koniunkturze w turystyce.
Jak podaje dyrektor Kempa, w pierwszym tygodniu lipca obłożenie w obiektach noclegowych podczas pomiaru w środku tygodnia wyniosło 48 proc. (rok wcześniej było to 61 proc.). Sytuację ratował napływ weekendowych turystów (obłożenie wzrosło do 75 proc.). W drugim tygodniu lipca (7-13.07) sytuacja się pogorszyła: obłożenie środowe spadło o 18 proc. w stosunku do ubiegłego roku, co Kempa uznał za efekt "beznadziejnie złej pogody".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Test najdroższych jagodzianek w Warszawie. "Trzeba dużo zapłacić"
Mazury czekają na turystów. Nie ma szaleństw, jak w Zakopanem
- W czarterze jachtów niektóre firmy zgłosiły, że w pierwszych tygodniach lipca wynajęły połowę floty, podczas gdy część informuje, że niemal wszystkie jednostki wypłynęły z portów. Dostępne pozostają przede wszystkim najdroższe houseboaty (1500-1700 zł za dobę) oraz jednostki, które nie cieszą się zainteresowaniem - mówi dalej Robert Kempa.
Dopiero trzeci tydzień lipca przynosi poprawę w ruchu turystycznym. Liczba zajętych miejsc noclegowych sięga 69 proc., czyli o pół procenta więcej niż rok wcześniej - wynika z lokalnych analiz. W miniony weekend giżyckie hotele odnotowały obłożenie na poziomie 92 proc. (rok temu 97 proc. ). Wynik jest jednak uznawany za satysfakcjonujący. W kategorii noclegowej: domki, kwatery, apartamenty - wyniki też są dobre, są zajęte w 95 proc.
- Jeżeli ten trend się utrzyma, będzie to satysfakcjonujące - ocenia Kempa.
Na Mazurach szalejące ceny nie biją po oczach, nie ma restauracyjnych absurdów rodem z Zakopanego, gdzie w restauracji za jajecznicę z dwóch jaj trzeba zapłacić 67 zł. Wręcz przeciwnie, w Giżycku pokój w trzygwiazdkowym hotelu poza weekendem kosztuje średnio 350 zł. - Danie obiadowe z lokalnym sandaczem w sosie grzybowym kosztuje 79 zł, o 5 zł więcej niż przed rokiem - wynika z corocznego "badania mazurskich cen" przez redakcję dziennika "Fakt".
- Myślę, że turystów może cieszyć to, że jeśli chodzi o ceny noclegów, skoki są raczej symboliczne - ocenia przedstawiciel giżyckiego Centrum Promocji i Informacji Turystycznej. - W miejscach, gdzie rezerwacje nie idą najlepiej, stawki często są zbliżone do ubiegłorocznych. Pokój w trzygwiazdkowym hotelu poza weekendem można znaleźć już za 300-350 zł, czyli praktycznie tyle samo, ile rok temu - dodaje.
Wyraźniejszy wzrost na poziomie około 10 procent widać w obiektach wyższej klasy, czyli w tutejszych hotelach czterogwiazdkowych, bo pięciogwiazdkowych w powiecie giżyckim po prostu nie ma. - Tam, gdzie jeszcze rok temu cena zaczynała się od 500-600 zł, dziś bywa, że ma już ósemkę z przodu - przyznaje Robert Kempa. Dodaje jednak, że ceny są "pływające" i w dużej mierze zależą od popytu, wyraźnie rosną w weekendy oraz w dniach, kiedy organizowane są wydarzenia.
- Trzymamy cenowy umiar i nie płoszymy turystów. Pięć 5 lat temu ten sandacz kosztował chyba 45 zł, ale ile kosztów po stronie przedsiębiorcy wzrosło w tym czasie? - zastanawia się przedsiębiorca z Giżycka.
- Słyszałem, że w Ostródzie (Mazury Zachodnie - przyp. red.) ktoś zainwestował w otwarcie punktu z lodami na promenadzie i do dziś ma prawie 10 tys. straty. Niektóre punkty przy trasach rowerowych z kawą i napojami nie otworzyły się wcale, bo jest zbyt mały ruch - dodaje.
Tomasz Molga, dziennikarz Wirtualnej Polski