Makowski: "Boże, mam bana od Olgi Tokarczuk" [OPINIA]
Dziesiątego grudnia Olga Tokarczuk odbiera Nagrodę Nobla. Trzy dni wcześniej w Sztokholmie odczytuje swoje literacko-filozoficzne credo. Pomiędzy sobotą a wtorkiem, gdy mówiła o "rozpadzie wspólnoty" i zamykaniu się "we wrogich sobie bańkach", zdążyła również zablokować pół Twittera. I jakoś jej się to wszystko spina.
10.12.2019 | aktual.: 10.12.2019 15:02
Zacznę od wstydliwego wyznania. Tak, wstydliwego, bo ostatnio dowiedziałem się z "Gazety Wyborczej", że "Wstyd jest jak ból. Ból sygnalizuje nam chorobę. Wstyd sygnalizuję, że złamaliśmy jakąś normę" i w spektrum złamania tej normy klasyfikuje się "nieczytanie książek jednej z najważniejszych współczesnych pisarek" Olgi Tokarczuk. I ja tych książek nie przeczytałem, co zrobić, jak tylko zapaść się pod ziemię?
Ale żyć przecież trzeba, dlatego żeby wiedzieć co tracę, wysłuchałem mowy noblowskiej w szwedzkiej akademii. Piękny to był esej o zagubionej tożsamości i anachronicznych narracjach, które nie potrafią ubrać w słowa pędzącego świata. Było też o "braku zdolności do porozumienia z ludźmi o doświadczeniach odmiennych", "rozpadzie wspólnoty" i internecie, który "coraz częściej jest jak opowieść idioty pełna wściekłości i wrzasku".
"Bogini"
Pisarka nie bez słuszności zauważyła, że "coś jest ze światem nie tak", a ludzie "tworzą wielość opowieści nieprzystających do siebie albo wręcz wrogich sobie, antagonizujących". A przecież tak być nie musi i nie może. W takim świecie normalnie żyć się nie da, dlatego - po różewiczowsku - potrzeba kogoś, kto na nowo nazwie rzeczy i nada im sens.
"Przemówienie Olgi Tokarczuk było jak w świątyni. Ten jej głos, spokojny, ale brzmiący. Ten kosmos. Ziemia, holistyczne czucie świata w czasach, kiedy świat jest krojony na kawałki, na wynos. Krzesła, a na nich ludzie, którym zmieniają się miny, kiedy ona mówi. Ona była boginią" - napisała po wszystkim dziennikarka Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin.
Może właśnie bogini powie nam, jak żyć? Poskleja roztrzaskane naczynie, któremu na imię "Polska"? Nie bez powodu "Wyborcza" publikuje dzisiaj plakat noblistki. Może trzeba go powiesić na ścianie, zerkać, traktować jako drogowskaz ku jedności, czułej narracji, ucieczki od absolutyzującego imperatyw wspólnotowości, egoistycznego "ja"? Czy tego typu lekcje życia kryją się w "Biegunach" i "Prawieku" i tylko jedna wycieczka do księgarni dzieli mnie od epifanii? Nie wiem.
Poetyka banowania
A chciałbym wiedzieć, już tak na poważnie, jak sobie te czułe rejestry, narracje, metafizyki i egzaltacje układa w głowie sama Olga Tokarczuk, która jednocześnie sama (albo za pośrednictwem asystentki), swoją postnoblowską działalność w przestrzeni medialnej rozpoczęła od masowego blokowania ludzi, którzy w zdecydowanej większości nigdy nie weszli z nią w interakcję, nie obrazili, często z uznaniem wypowiadali się o książkach?
Jak te poetyckie szkice potrafi zestawić z banalnym faktem, że idąc kluczem jakiejś "listy prawicowego Twittera", zablokowała pro forma setki osób? To jest jej wizja uzdrowienia chorego świata? Odcinanie się nie tyle od jakiejkolwiek krytyki, ale po prostu prewencyjne blokowanie debaty publicznej?
Żeby była jasność, znalazłem się na tej liście, jak proaktywnie wszyscy, nigdy nic z Olgą Tokarczuk nie mając wspólnego. Osobiście gratulowałem jej zdobycia Nobla, uważam, że to wielkie osiągnięcie dla polskiej literatury, książki kiedyś, jak już nie da się uciec od wszechogarniającego wstydu, na pewno przeczytam. Nie boli mnie również jej ban - to też forma wolności słowa, w końcu nie istnieje coś takiego jak "prawo do obserwowania osób publicznych". Jej wybór, który szanuję.
Nie umiem jednak pojąć - a może umiem, ale nie chcę tego nazywać po imieniu - po co przy tym wszystkim udawać, że nad spolaryzowaną polską rzeczywistością załamuje się ręce, skoro zamiast otwartej dyskusji, woli się plakaty z własnym wizerunkiem. Pani Olgo, na własne życzenie stała się Pani częścią tego świata. Po ludzku szkoda.
Marcin Makowski dla WP Opinie