PublicystykaMajmurek: Trump popsuł PiS wyborczy spektakl (Opinia)

Majmurek: Trump popsuł PiS wyborczy spektakl (Opinia)

Nie ma co ukrywać: odwołanie wizyty Trumpa w Warszawie to wizerunkowy problem dla PiS. To na obecności amerykańskiego prezydenta miała się opierać cała propagandowa warstwa obchodów rocznicy wybuchu drugiej wojny światowej, szczególnie ważna sześć tygodni przed wyborami.

Majmurek: Trump popsuł PiS wyborczy spektakl (Opinia)
Źródło zdjęć: © Getty Images | Chip Somodevilla
Jakub Majmurek

30.08.2019 16:23

Opozycja nie powinna się jednak łudzić, że odwołana wizyta amerykańskiego przywódcy jakoś szczególnie zaszkodzi rządzącej partii w październiku - to, jak ułożyła się sytuacja z amerykańskim prezydentem to dla PiS raczej niewykorzystana okazja do zdobycia kolejnych punktów, niż wyraźny cios.

My tym Trumpem otwieramy oczy niedowiarkom

PiS sam przy tym zupełnie niepotrzebnie podbijał bębenek przed wizytą amerykańskiego prezydenta ponad jakąkolwiek rozsądną miarę. Jak Stanisław Ochódzki w "Misiu" politycy partii, wspierające ich media i eksperci powtarzali przez ostatnie tygodnie: "czy wiecie co my robimy tym Trumpem? Otwieramy oczy niedowiarkom. Pokazujemy światu: to jest nasz sojusznik, przez nas zaproszony, nas właśnie doceniający i wspólnie nie powiedzieliśmy jeszcze ostatniego słowa".

Trump w Warszawie miał być bezpośrednim i bezdyskusyjnym dowodem na to, że oskarżenia "totalnej opozycji" o rzekomej izolacji rządzonej przez PiS Polski w świecie to czysta potwarz. Wizyta amerykańskiego prezydenta miała też posłużyć jako reflektor kierujący światło i spojrzenie świata na dobrozmianową narrację historyczną o Polsce, która jako pierwsza heroicznie oparła się niemieckiej agresji.

Gdyby jeszcze przy okazji faktycznie udało się uzyskać od Trumpa wiążące deklaracje – np. w kwestii obecności amerykańskich wojsk w Polsce, czy zniesienia wiz dla podróżujących do Stanów Polaków - rząd naprawdę mógłby sprzedać wizytę jako sukces. Nawet TVP nie musiałaby specjalnie manipulować, by przedstawić narrację zgodną z życzeniami Nowogrodzkiej.

Autorzy listu otwartego do "Washington Post", zalecający Trumpowi odwołanie wizyty w Polsce, by nie wzmacniać rządu mającego kłopot z respektowaniem reguł państwa prawa mieli słuszną intuicję, że Trump w stolicy to ważny zasób propagandowy dla PiS. Zastępujący Trumpa na uroczystościach 1 września wiceprezydent Mike Pence nie odegra tak skutecznie propagandowej roli. W Polsce mało kto w ogóle kojarzy, kim właściwie jest. Nawet jeśli przy okazji wizyty wiceprezydenta zostaną ogłoszone wiążące konkrety - co jak wydają się sugerować Amerykanie wcale nie jest pewne - to nie będą miały takiego medialnego efektu, jaki by miały, gdyby ogłosił je osobiście Trump.

Nie, nie chodziło o polską konstytucję

Dlaczego Trump odwołał wizytę? Czy przekonały go argumenty z "Washington Post"? Czy dotarło do niego, co polski rząd robi z konstytucją? Wydaje się to bardzo, ale to naprawdę bardzo mało prawdopodobne. Amerykański prezydent wielokrotnie pokazał, że w polityce międzynarodowej liczą się dla niego nie zasady i wartości, ale bardzo wąsko rozumiane interesy. Konkretnie: czy może uzyskać od danego kraju "deal", który sprzeda swojej bazie wyborczej, jako kolejny dowód własnego negocjacyjnego geniuszu. Trump nie przyjedzie do Warszawy nie dlatego, że w Polsce łamana jest konstytucja - wielokrotnie przecież świetnie dogadywał się z dyktatorami rządzącymi poza jakimkolwiek konstytucyjnym porządkiem - ale dlatego, że wbrew pisowskim fantazjom nasz kraj nie jest dla obecnego lokatora Białego Domu pierwszo-, ani nawet drugorzędnym partnerem.

Owszem, Trump zapewne dobrze wspomina pierwszą wizytę w Warszawie z lata 2017 roku. Zamiast zwyczajowych tłumów protestujących powitały go autentycznie niesione entuzjazmem masy zwolenników. Wystarczyła jedna, tyleż sprawnie napisana co banalna mowa, by polskie władze i ich media piały z zachwytu nad tym, jak amerykański przywódca zna, docenia, a nawet podziwia Polskę i polską historię. Ale nawet Trump nie kształtuje dyplomacji kierując się miłymi wspomnieniami. Już w momencie gdy odwołał mającą poprzedzać pobyt w Polsce wizytę w Danii, komentatorzy spekulowali, czy tylko dla pobytu w Warszawie Trumpowi będzie się chciało fatygować w transantlantycką podróż.

Czy zbliżający się do Florydy huragan Dorian był więc tylko wygodną wymówką, by nie ruszać się ze Stanów? Chyba nie tylko. Floryda to dla Trumpa kluczowy stan, musi tam wygrać za rok jeśli chce utrzymać Biały Dom. Klęska żywiołowa to okazja, by zaprezentować się jak przywódca sprawdzający się w kryzysowych sytuacjach, realnie zatroskany o losy obywateli. Jak wątpliwe nie byłoby, że obecność Trumpa w Stanach może w jakikolwiek pomóc w walce z żywiołem i jego skutkami, nieobecność mogłaby go kosztować decydujące nawet o reelekcji głosy.
Nie stawia się wszystkiego na zero w ruletce

Problem w tym, że dla Trumpa zawsze będziemy na drugim, trzecim miejscu nie tylko za Florydą, ale też za szeregiem innych państw. Jak Trump nie ceniłby bowiem wiwatujących na swoją część tłumów i pieniędzy, jakie polskie państwo, często lekkomyślnie, gotowe jest przeznaczyć na amerykański sprzęt, to gdy przyjdzie co do czego, nie będzie się wahał, by poświęcić nasze interesy w negocjacjach z graczami, których traktuje jako swoich realnych partnerów i rywali - z Rosją i Chinami na czele.

Kłopotem jest nie tyle odwołanie wizyty Trumpa, co fakt, że obecne władze postawiły wszystko nawet nie na relacje ze Stanami, ale z ich jednym, bardzo specyficznym przywódcą. Na tym powinna się skupić krytyka opozycji - na pewno nie na kompletnie niewiarygodnej narracji "nawet Trump widzi, jak PiS łamie konstytucję". W polityce międzynarodowej, jak w hazardzie, czasem trzeba dokonywać ryzykownych wyborów. Jeśli ma się bezpieczniejsze opcje nie warto stawiać dorobku życia na zero w ruletce. A w relacjach z Trumpem to właśnie robi PiS.

Co jest naszą "bezpieczniejszą opcją"? Udział w projekcie zjednoczonej Europy i pogłębienie jej integracji, oraz silne transatlantyckie więzi w NATO. Potrzebujemy Ameryki zaangażowanej w Europę, wiernej progresywnej tradycji ucieleśnionej w szeregu międzynarodowych instytucji utworzonej na fali idealizmu po II wojnie światowej - nie dzikiej dyplomacji prezydenta, który zachowuje się jakby grał zarówno przeciw zarówno UE, jak i NATO. Nawet jeśli nie zawsze w naszym interesie jest ustawiać się wprost przeciw tej grze, z pewnością nie warto się w niej dać rozgrywać. Jak często by tu Trump nie przylatywał i czego nam jeszcze nie obiecywał.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (8)