Łukasz Warzecha: Zawodowi obrońcy ludu
Niektórzy zwolennicy tak zwanej prawicy z obrony ludu prostego zrobili fetysz. Spróbujcie dziś wyśmiać zakładanie skarpet do sandałów albo skrytykować tandetną ludyczność nadmorskich rozrywek w czasie wakacji. Od razu zostaniecie mianowani kumplami Tomasza Lisa i Agaty Młynarskiej. To tak samo niemądra postawa jak spoglądanie na "zwykłych ludzi" z pogardą, tak typowe dla części elit III RP.
28.08.2018 | aktual.: 28.08.2018 10:45
Wiele lat temu, pracując jeszcze w dzienniku "Fakt", pisałem teksty o tym, jak zepsute zostało polskie Wybrzeże. Sezonowa pazerność, nastawiona na dwumiesięczny zysk i obsłużenie najmniej wybrednej klienteli sprawiła, że wiele nadmorskich miejscowości w sezonie jest niestrawnych dla każdego, kto ma choćby śladowe poczucie estetyki, nie mówiąc już o tych, którzy zamiast leżeć na plaży chcieliby się dowiedzieć czegoś o historii regionu i posmakować jego tradycji. Pisałem te teksty w epoce, gdy nikomu nie śniło się o 500 plus, a więc i o jeszcze bardziej zmasowanym najeździe mało wybrednej klienteli na Wybrzeże.
Na szlaku dopadli mnie obrońcy "ludu"
Było to też grubo przed tym, gdy Agata Młynarska wywołała skandal swoim słynnym facebookowym wpisem o brzuchatych wczasowiczach. Uważam zresztą, że dziennikarka miała wtedy dużo racji, choć wybrała niezbyt szczęśliwą formę przedstawienia swoich spostrzeżeń. Gdybym to samo o wakacjach nad polskim morzem napisał dzisiaj, zostałbym natychmiast uznany za wroga ludu.
Przekonałem się o tym niedawno. Kilkanaście dni temu schodziłem ze Szczelińca Wielkiego w Górach Stołowych trasą turystyczną. To nie jest trasa trudna, choć nie można jej też nazwać w pełni spacerową. Ma kilka kłopotliwych miejsc: śliskie kamienie, wąskie, strome przejścia, krótkie odcinki z łańcuchami. Ale przeciętnie sprawna osoba wyposażona w podstawowe turystyczne obuwie i plecak powinna dać sobie radę bez problemu.
Moją uwagę zwrócił wówczas jegomość, pokonujący szlak w adidaskach i z wypełnioną reklamówką z Biedronki w ręku. Pozwoliłem sobie skomentować ten specyficzny szyk na Twitterze, opatrując wpis poglądowym zdjęciem. Wywołało to furię wielu samozwańczych obrońców ludu. Odezwał się nawet asystent niezrównanego posła Andruszkiewicza Marcin Zabudowski, pisząc: "Łukasz Warzecha śmiejąc się z Polaków na wakacjach, dołącza do przemysłu pogardy salonu III RP dla biedniejszych".
Komentarz Zabudowskiego jest znamienny, bo pokazuje, że kolejna sfera padła ofiarą absurdalnego, plemiennego podziału: "lud" stał się święty. Jest bez wad, zawsze zachowuje się godnie, śmiać się z niego nie można, a kto to czyni, ten "dołącza do przemysłu pogardy salonu III RP dla najbiedniejszych". Rzecz jasna, ta postawa ma swoje lustrzane odbicie po drugiej stronie, zapełnionej przez zakompleksionych aspirujących "inteligentów", którzy dowartościowują się regularnymi kpinami z "Januszów i Grażyn", tak by nie było wątpliwości, że sami są czymś lepszym.
To dwie strony tej samej monety, o ile jednak to drugie zjawisko jest znane od dawna (tak działała od dawna na rzecz swoich czytelników "Gazeta Wyborcza"), to zjawisko pierwsze jest jednak czymś nowym. Nie mam wątpliwości, że wynika z gotowego zestawu poglądów, sprzedawanego swoim zwolennikom przez PiS. Jednym z jego elementów jest dopieszczanie "zwykłych ludzi". Lud prosty został podniesiony na piedestał. Stał się nietykalny. Jesteś z "prawicy" – musisz zachwycać się "ludem".
Wyspiański, ten dopiero "lud" obraził
Mam déjà vu. W 1900 roku w Bronowicach pod Krakowem Lucjan Rydel, typowy przedstawiciel galicyjskiej inteligencji, żenił się z chłopką Jadwigą Mikołajczykówną, wówczas zaledwie 16-letnią. W następnym roku Stanisław Wyspiański miał gotowe "Wesele". Postać Mikołajczykówny, czyli Panny Młodej, mocno podkoloryzował, robiąc z inteligentnej i nieźle jak na swój stan wykształconej dziewczyny osobę znacznie bardziej prymitywną. Ale pokazał zjawisko, które wydaje się dziś wracać: pretensjonalną fascynację ludem prostym.
Pan Młody w scenie 17. powiada do Poety:
Uląkłem się nagle prozy,
jaka jest we fantastycznym świecie:
że to, co jest tu przed nami żywe,
tak się nagle wiatrem zmiecie;
że my próżno wyciągamy ręce
do widziadeł – bo to są widziadła […]
Inteligenccy chłopomani u początku XX wieku fascynowali się chatami, zapaskami, sukmanami, krakuskami, wierzbami na rozstajach dróg i "byle polską wsią zaciszną, byle polską wsią spokojną". Nowi chłopomani – a może ludomani – czasu obecnego plemiennego sporu wierzą, że mityczna mądrość ludu obejmuje każdego jego przedstawiciela, a kpinę z "Janusza” traktują jak zamach na świętość. Przyznać trzeba, że postawa Rydla i jego kolegów miała w sobie jednak więcej rozsądku i uroku.
"My żeśmy ze szwagrem nie takie rzeczy robili"
Wróćmy do opisanego przeze mnie przypadku z turystycznej trasy ze Szczelińca. Choć, jako się rzekło, jest to trasa względnie łatwa, ma jednak trudniejsze momenty. GOPR ewakuował ludzi również z niej – takich właśnie, którzy w swoim "ludowym” tumiwisizmie uważali, że z siateczką z Biedry oraz w klapkach można wejść wszędzie i nikt ich nie będzie w tych sprawach pouczał.
"Lud" nie jest święty – przejawy zwykłej bezmyślności albo porażającego prostactwa nie są rzadkością i z pewnością nie ograniczają się do wyborców PiS. Nie widzę powodu, żeby nie dostrzegać i nie piętnować "ludowej" głupoty, prymitywizmu czy chamstwa. Jedną z typowo "Januszowych" cech jest przekonanie, że "my żeśmy ze szwagrem nie takie rzeczy robili". Pójść z reklamówką i w trampkach na Rysy? Spoko. A potem zażądać od GOPR, żeby zwiozło na dół. Wleźć do wzburzonego morza po czterech piwkach, bo trzeba wykorzystać urlop ma maksa? Nie ma problemu. Przejechać 300 kilometrów do domu rdzewiejącym, 10-letnim autem w dwie godziny? Da się, co się nie ma dać. Siateczka z Biedry na górskiej wycieczce jest tu tylko symbolem pewnej postawy, której żaden rozsądny człowiek nie będzie bronił.
Ale ta postawa ma swoje znacznie poważniejsze, polityczne konsekwencje. Widać je choćby w sondażach pokazujących, że tylko mniejszość pytanych ma świadomość, że pieniądze na 500 plus pochodzą z ich własnych podatków. Z badania Panelu Ariadna dla serwisu Ciekawe Liczby z października 2017 roku wynika, że wśród osób z wykształceniem podstawowym aż 36 proc. nie wie, skąd się biorą fundusze na sztandarowy program rządu PiS. Ta ekonomiczna nieświadomość ma swoje polityczne skutki, których chyba tłumaczyć nie trzeba. Rytualna obrona "ludu prostego" nic tu nie pomoże. "Lud prosty" pewnych rzeczy nie pojmie – i tyle. Dlatego zagłosuje na tego, kto powie, że da, a tym bardziej na tego, kto da faktycznie, nie rozumiejąc, że aby dać, trzeba skądś wziąć.
Co więcej, plemienny podział polityczny – podobnie jak wakacyjne nadmorskie uciechy – jest nie tylko prosty, ale też momentami zwyczajnie prostacki i w tym sensie trafia w prostą emocjonalność "ludu prostego", co jest zabójcze dla państwa.
Czas na wnioski
Jaki z tego wniosek? "Lud" ma swoją mądrość, a jego rytualne wykpiwanie jest objawem zakompleksienia. Lecz jego równie rytualna obrona w każdej sytuacji ma równie mały sens. Mądra władza słucha ludzi, ale ich oczekiwań nie musi traktować jako prostego wyznacznika, co ma być zrobione, bo wówczas idziemy w stronę czystego populizmu. One powinny być tylko sygnałem, czym warto się zająć – czasem w kontrze do oczekiwań publiki.
A gdy idzie o siatkę z Biedronki w górach – jeśli w trudnym miejscu szlaku się rozerwie, jej zwartość posypie się na idących niżej. Proste.