Lider Lady Pank ukarany za "rzucanie mięsem" na scenie
Gdański sąd rejonowy ukarał naganą
wokalistę zespołu Lady Pank, Janusza Panasewicza, za to, że
podczas koncertu, który odbył się w czerwcu 2007 r. w Pruszczu
Gdańskim, wulgarnie odzywał się do publiczności. Sąd zdecydował
również, że wokalista ma zapłacić 100 zł zryczałtowanych kosztów
postępowania sądowego.
31.03.2009 | aktual.: 01.04.2009 08:54
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Zawiadomienie o przestępstwie wokalisty złożyła policja. Świadkowie przesłuchiwani przez sąd w czasie procesu nie potrafili jednoznacznie stwierdzić, jakiego typu wulgaryzmy padły ze sceny. Część z nich nie pamiętała już koncertu. Orzekając o winie Panasewicza sąd powołał się jednak na zeznania świadków zebrane podczas postępowania przygotowawczego.
Panasewicza bronili przed sądem jego koledzy z zespołu. - Podczas koncertów Janusz jest bardzo żywiołowy - w tańcu, śpiewaniu, gestach i ruchach - ale bardzo rzadko rozmawia z publicznością - zeznawał m.in. na jednej z rozpraw lider Lady Pank Jan Borysewicz.
Borysewicz podkreślił też, że muzycy podczas występów nie używają obraźliwych wyrażeń, choć tego typu słowa trafiają się w tekstach ich piosenek. Poproszony przez sąd o przykład, lider Lady Pank zacytował fragment zwrotki utworu "W siódmym niebie", zaczynającej się od słów: "Wiadomo, wszyscy: k... i złodzieje".
Podczas tego samego koncertu w Pruszczu Gdańskim, doszło też do innego incydentu z udziałem Panasewicza. W ub. roku Sąd Rejonowy w Gdańsku skazał wokalistę grupy na 13 tys. zł grzywny i 3 tys. zł nawiązki za to, że podczas występu rzucił ze sceny w publiczność plastikową butelką z wodą. Trafiła ona w głowę 24-letnią fankę zespołu, która robiła zdjęcia. Kobieta upadła, ale nie odniosła obrażeń. Badanie krwi po zdarzeniu wykazało u Panasewicza ok. 1,8 promila alkoholu.