Kurt jest wulgarny - polskie przekleństwa w norweskiej bajce
W norweskim filmie animowanym przeznaczonym dla dzieci pojawiła się grupa polskich robotników. Nie uwierzycie własnym uszom, co mówią.
23.11.2012 | aktual.: 26.11.2012 11:38
Ponadgodzinny film animowany "Kurt blir grusom" ("Kurt jest okrutny") powstał w roku 2008, premierę na DVD miał kilka miesięcy później. Scenarzyści - norweski komik oraz norweski dramatopisarz - zaadaptowali książkę znanego pisarza Erlenda Loe (w Polsce wydano między innymi jego powieści "Doppler", "Naiwny. Super" oraz "Muleum").
Loe jest znany z specyficznego poczucia humoru i skłonności do refleksji. Bajka opowiada o przeciętnym kierowcy ciężarówki, który pod wpływem presji społecznej decyduje się zmienić swoje życie i "zostać kimś". I właściwie nie byłoby w tym nic specjalnie interesującego, gdyby ktoś czujny nie przysłuchał się, o czym rozmawiają postaci drugoplanowe.
Przekleństwo zamierzone czy przypadkowe?
W bajce, która w norweskiej prasie zebrała same świetne recenzje, spotykamy polskich robotników. Wykonują swoją pracę tak sobie, w pewnym momencie rozbijają szybę w domu głównego bohatera, ale najciekawszy jest używany przez nich język. W internecie można znaleźć filmik prezentujący scenę, w której polski brygadzista w języku ojczystym strofuje kolegę w następujących słowach: "Co ty kur... wyprawiasz idioto?". Chwilę później ich norweski szef wrzeszczy: "Ostrożnie, wy polskie głupki!!!".
Niektórzy mieszkający w Norwegii Polacy poczuli się tym filmem urażeni, inni uważają, że "jak nas widzą, tak nas piszą". Próbowaliśmy się dowiedzieć, czy wulgaryzmy, jakie padają w filmie przeznaczonym przecież dla młodej widowni, to niefortunna pomyłka czy też zamierzony efekt.
"Nie widziałem, nie słyszałem, nie wiem"
Okazuje się jednak, że nikt nie czuje się za film odpowiedzialny, nie ma czasu o nim porozmawiać bądź uważa, iż kto inny powinien się tym zająć. Jedną z firm producenckich jest Qvisten Animation AS, jednak tam odsyłają nas do Maipo Film AS twierdząc, że sami nie mają z filmem nic wspólnego. W Maipo przez całą dobę nikt nie odpowiada na maile. Kiedy dzwonimy i ponawiamy pytanie, otrzymujemy informację, iż producent "Kurt blir grusom" Cornelia Boysen jest chora, zaś firma ma z filmem tylko tyle wspólnego, iż dziś ta producentka wykonuje zlecenia dla nich.
- Dlaczego zatem odesłano nas do Waszej firmy?
- Gdybyście uważnie słuchali, co mówię, to bym nie musiała powtarzać - tłumaczy "sympatycznie" pracownica Maipo Film AS. - Pani Cornelia jest chora, nikt nie lubi rozmawiać przez telefon, gdy jest chory, proszę dzwonić w poniedziałek- dodaje.
Na liście producentów wymieniono również spółkę Nordisk Film, ale i tam nikt nie miał czasu porozmawiać, bo wszystkie osoby odpowiedzialne za kontakt z prasą były akurat "na spotkaniu".
Napisaliśmy, zatem do aktora Fredrika Steena, który obdarzył głosem polskich robotników oraz kilka innych postaci w filmie, a także do scenarzysty bajki. Na razie nie otrzymaliśmy od nich odpowiedzi.
Wydaje się, że jedynym sposobem, by porozmawiać bezpośrednio z osobami opowiedzianymi za "Kurt blir grusom" to podać się za Amerykańską Akademię Sztuki i Wiedzy Filmowej.
Tuż przed publikacją otrzymaliśmy krótki list od producentki filmu. Cornelia Boysen tłumaczy, że użycie przekleństw w różnych językach, w tym norweskim, było celowym zabiegiem. "Radzimy obejrzeć cały film, by zrozumieć świat, w jakim rozgrywa się akcja oraz satyryczną wymowę filmu" - "uprzejmie" objaśnia nam pani Boysen.
Motyla noga
Trudno uwierzyć, by Norwegowie celowo umieścili tak mocne przekleństwa w filmie przeznaczonym dla dzieci do lat siedmiu. W Skandynawii używa się inwektyw i brzydkich słów lżejszego kalibru niż w Polsce. W potocznych rozmowach można usłyszeć słowa uznawane za nieparlamentarne, takie jak "piekło" czy "diabli w piekle", ale to odpowiedniki takich polskich przekleństw jak "niech to diabli porwą" czy "cholera".
Czy twórcy "Kurt blir grusom" na pewno wiedzieli, co mówią? Raczej nie. Wielu Norwegów zna najpopularniejsze polskie przekleństwo - zaczynające się na literę "k", bo w polskich środowiskach w Norwegii pada ono bardzo często. Na budowach bywa tak powszechne, iż cudzoziemcom wydaje się, że to nic gorszego niż na przykład angielskie "damn". Uprawnionym jest, więc tu stwierdzenie, że jak nas słyszą, tak nas piszą.
Z Trondheim dla polonia.wp.pl
Sylwia Skorstad