Kryzys oczyszcza MON z błędnych pomysłów
Kryzys budżetowy nie tylko stwarza zagrożenia i kłopoty. Także niejako przy okazji weryfikuje nietrafione decyzje podejmowane do tej pory w MON. Jednym ze sztandarowych tego typu pomysłów, który – miejmy nadzieję, kryzys unicestwi – jest zamiar rozrzucenia dowództw centralnych po różnych miastach Polski. Odradzałem ministrowi ten pomysł od samego początku, tym bardziej, że łatwo można było go odczytać jako próbę niby-merytorycznego uzasadnienia dla wcześniejszej, także kontrowersyjnej, decyzji o przeniesieniu Dowództwa Wojsk Specjalnych do Krakowa.
17.02.2009 | aktual.: 17.02.2009 08:32
Innym ważnym zastrzeżeniem wobec tego planu było i jest to, że miałby on być realizowany w warunkach, gdy nie zostały jeszcze poważnie przedyskutowane i ostatecznie rozstrzygnięte kwestie podstawowe, dotyczące składu, struktury i mechanizmów pokojowego, kryzysowego i wojennego funkcjonowania całego systemu kierowania i dowodzenia siłami zbrojnymi w ramach zintegrowanego systemu kierowania bezpieczeństwem narodowym. Nie jest tajemnicą, że czeka nas konieczna reforma tego systemu.
Warto podkreślić, że zamiar ów stoi w sprzeczności z ideą unowocześniania systemu dowodzenia. Ideą opartą na koniecznej jego integracji, łączeniu dowództw, tworzeniu struktur połączonych oraz ich funkcjonalnej konsolidacji. Mało tego – on nie tylko komplikuje przyszłą jakościową transformację systemu kierowania i dowodzenia na szczeblach centralnych, ale po prostu przekreśla taką możliwość w realnej perspektywie. Z uwagi na poniesione koszty przesądziłby o tym, że musielibyśmy utrzymywać przez lata rozczłonkowanie struktur dowódczych na szczeblu centralnym. Ich nadmiar w stosunku do wielkości armii jest już dziś widoczny gołym okiem (jakże aktualne jest dzisiaj u nas znane spostrzeżenie starego Indianina, że mamy „za dużo wodzów w stosunku do Indian”). I tak już niestety pozostanie na długo, jeśli ów plan nowej dyslokacji zostanie rzeczywiście kiedyś wdrożony. Na całym świecie tworzy się dowództwa połączone, scalające dowodzenie formacjami różnych rodzajów sił zbrojnych, jako bardziej efektywne we
współczesnych warunkach dzięki znanemu efektowi synergiczności. U nas o takiej perspektywie moglibyśmy tylko pomarzyć na odległość, mając dowództwa rodzajów sił zbrojnych: jedno nad morzem, drugie prawie w górach, trzecie na zachodzie, czwarte gdzieś w okolicach centrum.
Bardzo niepokojącym następstwem takiej „ambitnej” koncepcji „wielkiego manewru dyslokacyjnego" byłoby ostateczne skazanie Dowództwa Operacyjnego na drugorzędną rolę w systemie dowodzenia narodowego. Logicznie rzecz biorąc, Dowództwo Operacyjne powinno być w razie wojny organem dowodzenia konstytucyjnego Naczelnego Dowódcy Sił Zbrojnych. Tymczasem w planowanej koncepcji jest ono jednym z wielu organów dowodzenia, „równym wśród równych”. Nie myśli się o umocnieniu jego roli już w czasie pokoju, np. poprzez utworzenie w wojskach lądowych (na bazie dotychczasowych dowództw dywizji i korpusu) 2–3 dowództw operacyjnych, które – podobnie jak centra operacji powietrznych i morskich – powinny być w podporządkowaniu Dowództwa Operacyjnego.
Dodajmy przy okazji, że ten plan przekreśla także racjonalną ideę budowy nowoczesnej siedziby centralnych władz wojskowych, za fundusze możliwe do uzyskania ze zbycia wielu obiektów zajmowanych dzisiaj w Warszawie, do tego znajdujących się w bardzo atrakcyjnych miejscach stolicy. Kto mógłby kiedykolwiek zdecydować się na to, aby znowu zbierać w jednym miejscu dopiero co rozrzucone po Polsce dowództwa? Argument o tym, że musimy rozśrodkowywać organy dowodzenia już w czasie pokoju ze względu na bezpieczeństwo, jest bałamutny i ma niewiele wspólnego z rzetelną analizą sztabową. Na czas wojny organy dowodzenia i tak przechodzą z reguły na inne, zapasowe miejsca pracy, mobilne elementy idą po prostu „w pole”. Zaś w warunkach pokoju i kryzysu o wiele łatwiej jest zorganizować i zapewnić bezpieczeństwo (np. przed groźbą ataku terrorystycznego lub powietrznego) jednemu większemu i ważnemu obiektowi niż jednocześnie kilku lub kilkunastu.
Nie dziwię się zbytnio ministrowi obrony narodowej, który nie musi znać się na strategicznych i operacyjnych analizach sztabowych. Ale dziwię się, że instytucje za to odpowiedzialne nie są w stanie przedstawić szefowi resortu obiektywnych ocen i argumentów merytorycznych do podjęcia decyzji w tak kluczowej sprawie, jak struktura systemu kierowania i dowodzenia oraz wynikająca z tego optymalna organizacja i dyslokacja organów dowodzenia. To jeszcze jeden dowód na to, że zwłaszcza Sztab Generalny, będący dzisiaj sztabo-dowództwem zaambarasowanym bieżącym dowodzeniem siłami zbrojnymi, musi być zreformowany. Konieczne jest wzmocnienie jego funkcji analitycznych i planistycznych. Nie może zajmować się wszystkim. Trzeba go odciążyć od bieżącego dowodzenia i przekształcić w prawdziwą, wyspecjalizowaną centralną instytucję planowania strategicznego i doradztwa dla najważniejszych organów decyzyjnych w państwie. Miejmy nadzieję, że warunki kryzysowe przyspieszą takie decyzje.
Gen. Stanisław Koziej specjalnie dla Wirtualnej Polski