Kryzys klimatyczny nadchodzi. "Będą następować małe końce świata, aż tego nie udźwigniemy"
Można powtarzać, że to nie czas na dyskusję o klimacie, ale... lepszego momentu już nie będzie. Katastrofa klimatyczna nas dotknie, pytanie tylko, jak możemy zminimalizować jej skutki. - Patrząc na nasze wybrzeże w kategorii przyszłości, można powiedzieć, że nie opłaca się w wielu miejscach żadna inwestycja. Na to, że te tereny będą zalane, już sobie zapracowaliśmy - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską prof. Szymon Malinowski, z Wydziału Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego, sygnatariusz apelu klimatycznego "Sorry, nie taki mamy klimat!".
22.04.2022 | aktual.: 22.04.2022 11:06
Żaneta Gotowalska, dziennikarka Wirtualnej Polski: Ciągle słyszymy wymówki, że to nie czas na dyskusje o klimacie. Teraz mamy wojnę, nie obawia się pan tego, że i przez to temat katastrofy klimatycznej może zostać zaniedbany?
Prof. Szymon Malinowski, Wydział Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego i Nauka o Klimacie: W tej wojnie sprawa klimatu tli się w różnych kontekstach. Pierwsza sprawa to paliwa kopalne. Finansujemy tę wojnę przez nasze uzależnienie od nich. Gdybyśmy poważnie traktowali katastrofę klimatyczną, bylibyśmy dużo dalej na drodze do dekarbonizacji. Być może i tej wojny by nie było, a przynajmniej nie takiej.
Druga sprawa, poza kwestiami ideologicznymi, to to, że Krym nie ma wody. Problem będzie tylko narastał. Rosjanie uznają to terytorium za swoje, ale żeby było bezpieczne z ich punktu widzenia, to muszą zapewnić dostawy wody.
Trzecia kwestia dotyczy bioróżnorodności. Na świecie możliwości produkcji żywności się kurczą, ze względu na zmieniający się klimat. Coraz więcej różnego rodzaju zjawisk meteorologicznych, w zakresie znacznie szerszym niż były w stabilnym klimacie, zaczyna dotykać produkcję rolniczą. Ubożeją gleby. A tu z powodu wojny zanika ważny producent żywności.
Być może należałoby inaczej na to spojrzeć i odbierać to jako szansę, by pewne problemy rozwiązać szybciej.
Tak, ale jak widać, nie jesteśmy na to gotowi. Najprostszy przykład: kiedy wybuchła wojna, pojawiły się pomysły, by choćby wpłynąć na zmniejszenie dostaw paliw z Rosji,, a tym samym naszych wpłat dla Władimira Putina. W pewnym stopniu można byłoby to niemal bezboleśnie wprowadzić, ograniczając prędkość na autostradach, a może i ruch samochodów prywatnych w miastach.
Tak się przyzwyczailiśmy, że jeździmy z gazem do dechy, że nie jesteśmy skłonni nawet na takie niewielkie poświęcenie, by ograniczyć dopływ gotówki do agresora. Na co my w takim razie jesteśmy gotowi, jeśli mowa o znacznie większym wyzwaniu, jakim jest kryzys klimatyczny?
Sorry, nie taki mamy klimat - WWF Polska
Jestem w stanie wyobrazić sobie sprzeciw kierowców, oburzonych takim pomysłem.
Sprzeciw pojawiał się na samą myśl. Międzynarodowa Agencja Energii podała wyliczenia dla Europy i to są niebagatelne korzyści. I dla środowiska, i dla wsparcia walczącej Ukrainy, bez specjalnych strat dla nas. Poza pewną ujmą na ego.
"Przestańmy zaprzeczać nauce - to samobójcza strategia" - przekazujecie w apelu, którego jest pan sygnatariuszem. Czy jest szansa na triumf rozumu zamiast triumfu głupoty?
Nie chodzi o to, by doszło do triumfu czegoś nad czymś. Chodzi o to, żebyśmy zaczęli zdawać sobie sprawę z tego, że nasze codzienne wygody, do których jesteśmy przyzwyczajeni, wiszą na włosku. I nie tylko one, ale wszystko, co uznajemy za naprawdę ważne dla jakości naszego życia. Było kiedyś hasło "ciepła woda w kranie". My nie zauważamy jej na co dzień. Dopóki jest. Nie chodzi o to, by zabierać komfort, ale w pewien sposób racjonalizować korzystanie z dobrodziejstw, które mamy.
Przy zagrożeniach klimatycznych, mnóstwo rzeczy, do których jesteśmy przyzwyczajeni na co dzień, może zniknąć. W różnych nieprzewidzianych okolicznościach. W pierwszej części raportu IPCC (Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu) jest informacja o rosnącym prawdopodobieństwie zdarzeń wielowątkowych. Kilka zdarzeń, z których każde mogłyby być tylko problemem, może się ze sobą łączyć i powodować katastrofę. Tego typu sytuacje już obserwujemy, choć lokalnie.
Co powiedziałby pan denialistom klimatycznym, którzy przy każdej zmianie pogody (zimna wiosna, większe mrozy itd.) patrzą przez okno i mówią o tym, że ocieplenie klimatyczne to zwykła ściema?
Wyrobiłem sobie daleko idącą odporność. Po prostu bym ich ignorował. Bez wdawania się w dyskusję. To kwestia legitymizowania ich narracji. Kiedy ktoś mówi, że dwa i dwa jest pięć - nie warto z nim dyskutować.
W apelu, pod którym się pan podpisał, kierujecie się do obywateli, apelując o dokonywanie mądrych wyborów zarówno przy sklepowych półkach, jak i przy urnach wyborczych. Jak zwykły człowiek może wpłynąć na ograniczenie zmian klimatycznych?
Każdy człowiek pojedynczo niewiele może. Są jednak pewnego rodzaju zachowania społeczne, które prowadzą do zmian. W tej chwili jest moda na konsumpcjonizm. Mój amerykański kolega powiedział, że najgorszą rzeczą, jaką USA zrobiło dla klimatu, był serial "Dynastia". Bardzo "pomógł" w rozprzestrzenieniu się tego stylu życia na całym świecie.
Ważne jest to, co uznamy za wartościowe, co wybierzemy. Dobre wybory mogą prowadzić do dużych zmian. Jednak to nie wystarczy. Potrzebne są zmiany systemowe i o nie apelujemy do polityków.
Kierujecie się też do przedsiębiorców, apelując o obliczenie swojego śladu węglowego, obniżenie go, a docelowo doprowadzenie do neutralności klimatycznej. Czy giganci mogą zmienić swój tryb myślenia? To od nich bardzo dużo zależy.
Nie wszyscy mają kwestie klimatyczne w nosie. Jest część przedsiębiorców, którzy chcą sporo zmienić, ale nie mają do tego narzędzi. Trudno im działać w świecie, który zbudowaliśmy. I tu jest miejsce na systemowe zmienianie tego świata.
Głównym problemem jest brak narzędzi do wliczenia kosztów środowiskowych w cenę produktów i usług. W efekcie ponosi je nie kupujący te produkty i usługi, a ktoś inny, na przykład przyszłe pokolenia. Wydaje nam się, że w ten sposób zarobimy, a nic się złego nie stanie. Okazuje się, że te zamiatane pod dywan koszty środowiskowe dotykają już nas wszystkich. Musimy doprowadzić do tego, by ślad węglowy i środowiskowy miał odzwierciedlenie w cenie. Przedsiębiorcy będą wtedy mieli silną motywację, by zarabiać produktami i usługami, które nie niszczą środowiska.
Załóżmy, że nie robimy nic. Że społeczeństwo wyznaje zasadę "po nas choćby potop" i nie przejmuje się tym, co będzie czekało przyszłe pokolenia. Co wtedy nas czeka? Czy to będzie wyglądało jak w filmach katastroficznych?
W okolicach Denver w USA jest miejsce, gdzie mieszkają bardzo bogaci ludzie, w pięknym otoczeniu. W 2021 roku miał tam miejsce szereg zdarzeń, które sprawiły, że miasto mniej więcej wielkości Piaseczna poszło z dymem w ciągu 6 godzin. Ci ludzie zostali kompletnie z niczym. Najpierw była mokra wiosna, na preriach trawy wybujały niezwykle.
Potem przyszło bardzo suche lato i jesień oraz początek zimy bez śniegu. Tego typu sekwencja zdarzeń była bezprecedensowa w historii tamtych okolic. Coś, co się dodatkowo wydarzyło w Sylwestra to miejscowy halny, który wiał z prędkością 120 km/h, podczas którego wybuchł wielki prerii niemożliwy do opanowania. W kilka godzin zniszczył on ogromny obszar, w tym domy, biura, supermarkety, fabryki, parkingi. Nie zostało nic.
Patrząc na nasze wybrzeże w kategorii przyszłości, można powiedzieć, że nie opłaca się w wielu miejscach żadna inwestycja. To tereny stracone z powodu podniesienia się poziomu morza. Nie wiemy tylko, czy będą stracone w ciągu kilkudziesięciu lat, czy np. trzystu. Na to, że będą zalane, już sobie zapracowaliśmy. Pewne procesy już się toczą. Będą następować małe końce świata, będzie ich coraz więcej, aż tego nie udźwigniemy. Chyba że zmianę klimatu powstrzymamy.