Kryzys gospodarczy stworzy nam zawodową armię?
Pogarszająca się sytuacja na rynku pracy zachęca młodych ludzi do szukania zatrudnienia w armii. Tylko w województwie śląskim do Wojskowych Komend Uzupełnień codziennie zgłasza się około setki ochotników na zawodowych żołnierzy. Według planu profesjonalizacji armii, do końca 2010 r. polska armia ma składać się wyłącznie z zawodowców.
04.02.2009 | aktual.: 04.02.2009 08:22
Co bardziej niecierpliwi na własną rękę wypytują o wolne etaty w jednostkach, a wojskowi kadrowcy kompletują już listy chętnych na stanowiska, które zwolnią się dopiero... za pół roku. Kandydatów kuszą niezłe zarobki, rozbudowany pakiet socjalny i pewność, że w resorcie zwolnień nie będzie.
Prawdziwe oblężenie w WKU dopiero się jednak rozpocznie. Ostatni żołnierze z poboru mają skończyć swoją zasadniczą służbę wojskową we wrześniu 2009 roku. Najdalej do 13 lutego wejdzie w życie przyjęta przez sejm na początku stycznia, a podpisana w ostatni piątek przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego nowelizacja ustawy o powszechnym obowiązku obrony. Gdy to nastąpi, do rezerwy automatycznie trafią wszyscy poborowi, którzy przed 4 grudnia 2008 r. nie zostali wcieleni do armii ani też odesłani między rezerwistów.
W tej chwili w jednostkach wojskowych na terenie województwa śląskiego jest jeszcze około 150 wolnych etatów dla zawodowych żołnierzy. Największe zapotrzebowanie tradycyjnie już jest na kierowców oraz sanitariuszy. W porównaniu do sytuacji z wiosny ubiegłego roku, gdy armia rozpoczynała kampanię promocyjną zachęcającą do wstąpienia w jej szeregi, kadrowcy mają znacznie większe możliwości wyboru.
- Nie narzekamy na brak chętnych. Najwięcej jest ich w tych rejonach, gdzie są jednostki wojskowe: w Tarnowskich Górach, Lublińcu, Bielsku-Białej czy Gliwicach. Zdarzają się nam jednak nawet chętni do marynarki wojennej. Większość z nich nie ukrywa, że liczą przede wszystkim na pieniądze - mówi ppłk. Kazimierz Misiaszek, szef Wydziału Mobilizacji i Uzupełnień Wojewódzkiego Sztabu Wojskowego w Katowicach.
Gorsza sytuacja w gospodarce, może uratować plan tworzenia w Polsce armii zawodowej. Jeszcze kilka miesięcy temu generałowie głowili się, jak zachęcić młodych, by wstępowali do armii zawodowej. Braki kadrowe zagrażały całemu programowi profesjonalizacji wojska. Teraz, gdy w Polsce rośnie bezrobocie, pewna praca w armii znów jest w cenie.
Do końca przyszłego roku wojsko musi przekonać około 40 tysięcy ochotników do założenia munduru. Tyle bowiem potrzeba, by osiągnąć zakładany przez Ministerstwo Obrony Narodowej 120-tysięczny stan armii zawodowej. Obecnie, według oficjalnych danych MON, zawodowców mamy ponad 78 tysięcy (z czego prawie 30% stanowią oficerowie i generałowie). Jeszcze niedawno obawiano się, że szybkie wypełnienie dziury po odchodzących z armii poborowych może okazać się niemożliwe. Pogarszająca się sytuacja na rynku pracy sprzyja jednak armii i dziś wojskowi kadrowcy mogą wybierać do woli wśród ochotników.
- Spośród zgłaszających się ochotników naszą selekcję przechodzi około 10%. Niektórzy nie spełniają warunków wiekowych, inni nie przechodzą testów sprawnościowych lub psychologicznych. Część z kolei chciałaby podjąć służbę wyłącznie blisko miejsca zamieszkania, bądź tylko w elitarnych jednostkach - mówi ppłk. Misiaszek, szef Wydziału Mobilizacji i Uzupełnień Wojewódzkiego Sztabu Wojskowego w Katowicach.
- Tych, którzy pomyślnie przejdą rozmowę kwalifikacyjną, ale akurat nie będzie dla nich wolnych stanowisk, wprowadzimy do naszej bazy danych. W lipcu będziemy zwalniać do domu ostatnich żołnierzy służby zasadniczej, więc na ich miejsce będziemy potrzebować nowych. Mając tych ochotników w bazie danych, nie będziemy musieli długo szukać - tłumaczy por. Tomasz Pokojski z 6. batalionu desantowo-szturmowego w Gliwicach.
Dla komendantów Wojskowych Komend Uzupełnień napływ ochotników to prawdziwe błogosławieństwo - jak sami przyznają, rozliczani będą z udziału w profesjonalizacji polskiej armii. Kto dostarczy więcej "materiału" na zawodowych żołnierzy, ten może liczyć na większe uznanie w MON. - Pod tym względem jesteśmy na przegranej pozycji, bo u nas nie ma wielu jednostek, a ludzie mają inne możliwości niż armia. Pytałem kolegi ze ściany wschodniej: jak ty to robisz, że masz tylu chętnych? A on mi mówi: to głównie rolnicy i przemytnicy. Obie te branże padają, więc ludzie szukają przyszłości w wojsku - opowiada jeden z szefów WKU na terenie województwa śląskiego.
Choć już dziś w Wojskowych Komendach Uzupełnień jest ciasno, to prawdziwe oblężenie dopiero się zacznie. W piątek prezydent Lech Kaczyński podpisał nowelizację ustawy o powszechnym obowiązku obrony i w ciągu dwóch tygodni zostanie oficjalnie opublikowana w Dzienniku Ustaw.
Dokument automatycznie przenosi do rezerwy wszystkich poborowych, którzy do tej pory nie zostali powołani do wojska. Ustawa obejmuje również tych, którzy nie stawili się do poboru lub w jednostce, o ile nie toczy się wobec nich postępowanie karne z tego powodu. Na taką możliwość młodzi ludzie czekają od sierpnia, gdy minister obrony narodowej wydał rozporządzenie, które przyznaje status rezerwistów zarówno absolwentom szkół wyższych, jak też tym, którzy ukończyli szkołę podstawową, bądź nawet nie przebrnęli tego progu.
Cała reszta, czyli ci, którzy zakończyli edukację na etapie gimnazjum, bądź szkoły ponadgimnazjalnej pozostała w próżni. Z chwilą zawieszenia wcieleń do armii nie groziło im co prawda pójście w kamasze, ale ich "stosunek do służby wojskowej" nadal pozostawał nieuregulowany. To zaś skutecznie utrudnia im starania np. o pracę lub kredyt.
Teraz, by definitywnie załatwić swoje sprawy z armią, wystarczy stawić się z książeczką wojskową w WKU. To spora grupa. Tylko w ubiegłym roku różnica między liczbą poborowych, a rzeczywiście wcielonych do wojska sięgnęła 200 tysięcy osób.
Czym armia zawodowa kusi młodych żołnierzy
Przechodząca na zawodowstwo armia oferuje szeregowcom 2500 złotych brutto miesięcznego wynagrodzenia. W niektórych jednostkach dochodzą jeszcze dodatki, na przykład za liczbę skoków spadochronowych w przypadku komandosów. Zawodowcy mogą liczyć na wyżywienie, służbowe mieszkanie (w niektórych garnizonach z możliwością jego wykupienia), bądź finansowy ekwiwalent za jego wynajem, oraz długą listę różnych dodatków. Po 15 latach służby będą mogli przejść na emeryturę, a po 28,5 otrzymają jej pełną wysokość.
Michał Wroński