PolskaKrystyna Bielewicz o Michalinie Wisłockiej: była wolną kobietą, usunęła bez żalu

Krystyna Bielewicz o Michalinie Wisłockiej: była wolną kobietą, usunęła bez żalu

Kiedy zajęła się kontrolą płodności - co wówczas w Polsce było w powijakach - to na sobie wypróbowywała wszystkie środki antykoncepcyjne. Skończyło się tak, że trzy razy musiała usunąć ciążę. Dwa razy zaszła w ciążę z mężczyznami, którzy nie mieli dla niej znaczenia. Była wolną kobietą, zdarzył się wypadek. Usunęła bez żalu. Dzieci mieć nie chciała, pana nie kochała. Natomiast za trzecim razem była w ciąży z mężczyzną, na którym jej zależało. On, niestety, nie odwzajemniał tego uczucia. Bardzo tę aborcję przeżyła - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Krystyna Bielewicz, córka Michaliny Wisłockiej.

Krystyna Bielewicz o Michalinie Wisłockiej: była wolną kobietą, usunęła bez żalu
Źródło zdjęć: © (c) Archiwum prywatne Krystyny Bielewicz
Ewa Koszowska

WP: Ewa Koszowska, Wirtualna Polska:*Jak to jest być córką pierwszej damy polskiej seksuologii?*

Krystyna Bielewicz: Można się przyzwyczaić. Zawsze byłam dumna, że mam taką mamę i chwaliłam się nią przed wszystkimi.

WP: Co pani pamięta z dzieciństwa?

- Nie należało do najszczęśliwszych. Mama przez całe życie była zajęta spełnianiem swoich potrzeb, ambicji i planów. W domu zjawiała się bardzo rzadko. Ciągle gdzieś chodziła. Brała dodatkowe dyżury, by dorobić, bo w domu się nie przelewało. Ale nie mam jej tego za złe. Od dzieciństwa byłam nauczona tego, że mama nie jest od karmienia, ubierania i wszystkich tych codziennych czynności, tylko od rozmowy. Mogłam jej się ze wszystkiego zwierzyć, wyżalić, wypłakać w mankiet, kiedy było mi źle. Ojciec też znikał. Tak naprawdę wychowywała nas Wanda, mama mojego brata.

WP: Wanda - przyjaciółka mamy z dzieciństwa, z którą ojciec żył w trójkącie. Jakim uczuciem pani ją darzyła?

- Kochałam ją i przez całe życie chciałam, żeby ona odwzajemniała to uczucie. Ale traktowała mnie, jak piąte koło u wozu. Wanda uwielbiała swojego synka Krzysia. Mnie wręcz nienawidziła. Uważała, że jestem zagrożeniem. Czułam się opuszczona i odsunięta. W efekcie stałam się wrednym, zamkniętym w sobie bachorem, który tylko kombinował, jak komuś dokuczyć, jak się odegrać za to, że się źle czuje w tej swojej skórce.

WP: Kiedy zaczęło kiełkować marzenie o trójkącie?

- Ojciec-Stach był bardzo zaborczym człowiekiem. Chciał, by kobieta, która z nim jest, była na jego wyłączność. Wielbiła go i poświęcała mu każdą chwilę swojego życia. Mama nie mogła mieć przyjaciół, koleżanek, nie wolno jej było spotykać się z babcią, bo jeszcze - nie daj Boże - by się jej poskarżyła. Wymyślił sobie, że zostanie jego asystentką - do czego wystarczy ukończenie dwóch lat studiów medycznych i będzie mu pomagać w pracy naukowej. A ona chciała być niezależną kobietą. Wpadła na pomysł, że zaprosi swoją przyjaciółkę Wandę, która z nimi zamieszka. Będzie miała wtedy przy sobie kogoś bliskiego, oprócz męża. I ta się stało. Wanda miała ambicje, chciała się kształcić, a ojciec miał jej w tym pomóc.

WP: Tak pomagał, że wylądowali w łóżku?

- W pewnym momencie Wanda zrozumiała, że Stach zaczyna ją podrywać. Michalina widziała, co się święci, i miała rację. Jednocześnie zdawała sobie sprawę z tego, że jeśli zacznie protestować, to Stach pogoni Wandę. Nie chciała rozstawać się z przyjaciółką. Sama zaproponowała w końcu życie w trójkącie.

WP: Nie była zazdrosna?

- Miłość ponad wszystko - to była jej dewiza. Rodzice byli niedobrani seksualnie. Stach, przystojny, wysoki i nieczuły, miał wielkie wymagania. Kobiety się za nim uganiały, a jemu jedna nie wystarczała. Często opowiadał mamie o swoich podrywach. Michalinie wtedy zbytnio na seksie nie zależało. Stwierdziła, że poświęci tę sferę życia, żeby tylko zatrzymać przyjaciółkę obok siebie. Sama przed sobą udawała, że jej zazdrość nie dotyczy. A potem wszystko się pochrzaniło.

WP: Dlaczego? Przecież zawarli układ.

- Ojciec mógł mieć kochankę, ale kochać miał tylko mamę.

WP: Nie wyszło?

- To była tylko umowa. I została zerwana. Ojciec zakochał się w Wandzie.

WP: Michalina żałowała swojej decyzji o trójkącie?

- Nie wiem. Ale żal miała nie do przyjaciółki, tylko do męża. Bo to on zawiódł jej zaufanie. Wanda była niewinna. Chciała się odsunąć, chciała odejść. Wtedy Stach się jej oświadczył.

WP: Rozmawiałyście potem, jak ten związek wyglądał? Jak dzieliły się Stachem?

- Walczyły o jego uczucie. Trójkąt nie polegał na tym, że wszyscy razem zabawiali się w jednym łóżku. Najczęściej kiedy jedna była w pracy, druga była "na tapecie". Chociaż zdarzało się, że w nocy Stach szedł do Wandy, a Michalina o tym wiedziała. Cierpiała, gdy słyszała odgłosy zza ściany.

WP: Pani nic nie podejrzewała?

- Nawet mi to do głowy nie przyszło. To była ciocia, która u nas mieszka. Po wojnie często ludzie mieszkali u znajomych, rodziny, nawet u obcych. Warszawa dopiero się odbudowywała i brakowało mieszkań.

WP: Jak to było zorganizowane?

- Na początku to był jeden pokoik, w którym mieszkali we trójkę, a do tego jeszcze dwoje dzieci. Później dostali dwupokojowe mieszkanie. Jeden z pokoi zajęła Wanda, a drugi mama z tatą i my (ja z bratem - Krzysiem). Wanda miała komfortowe warunki. Miała cały pokój dla siebie. A my zawsze gnieździliśmy się na kupie. Ciągle wynikały jakieś problemy.

WP: Dlaczego Wanda nie wzięła syna do siebie?

- Kiedy Wanda zaszła w ciążę, chciała ją usunąć, ale Michalina ją powstrzymała. Zaproponowała, że razem ze Stachem zaadoptują jej dziecko. Nie będzie miało wpisane w dowodzie "ojciec nieznany", co w tamtych czasach mogło przysporzyć mnóstwo cierpień i problemów. Nagle okazało się, że Michalina też jest w ciąży. Mieszkali razem, dopóki ciąża Wandy nie była widoczna. Moja mama obnosiła się z brzuchem, wszyscy wiedzieli, że będzie miała dziecko. A Wanda nosiła luźniejsze sukienki. Zresztą prawie do rozwiązania nic nie było po niej widać. Kiedy rozpoczął się trzeci trymestr ciąży, wyjechały na wieś, żeby nikt nie zauważył. Do Warszawy wróciły razem, mama jako matka bliźniaków, Wanda - bezdzietna panna.

WP: Jak pani się o wszystkim dowiedziała?

- Byłam wtedy bardzo chora. Akurat przebywałam w sanatorium. Dowiedziałam się od 16-letniego wtedy Krzysia, który przyjechał i mi o wszystkim powiedział. Przez jakiś czas ukrywałam go u siebie. Wynosiłam mu jedzenie w kieszeniach. Dużo wtedy ze sobą rozmawialiśmy. Dopiero, kiedy wszystko sobie wyjaśniliśmy, wrócił do domu.

WP: Jaka była reakcja ojca, gdy Michalina z Wandą przyjechały ze wsi z dziećmi?

- Mama opowiadała mi to wielokrotnie. Krzyś był ślicznym dzieckiem, w czepku urodzonym. Jak mu ten czepek-błonę ściągnęli, to pod spodem miał długie włosy, piękne niebieskie oczy, mały nosek, usta uformowane w serduszko. Do tego Wanda miała dużo pokarmu. Krzyś był najedzony, zawsze pogodny i uśmiechnięty. Z kolei mojej mamie tego pokarmu brakowało. Była wychudzona po wojnie, zabiedzona. A ja byłam brzydka. Urodziłam się strasznie chuda. Mama do końca życia nie mogła darować ojcu, że tak ją upokarzał. Jako pierwsza pokazała ojcu dziecko Wanda. Tata je pochwalił, że takie ładne. Potem dumna Michalina podsunęła mu swoje dziecko. Ojciec stwierdził, że wyglądam jak skrzyżowanie starego Żyda z małpą. Tak, że musiałam śliczna być bardzo (śmiech - przyp. red).

WP: Jak wyglądały pani kontakty z bratem?

- Były poprawne. Na początku, jako dzieci, bawiliśmy się ze sobą, ale dochodziło też między nami do kłótni. Kiedy miałam 7 lat, zniknął z mojego życia i pojawił się dopiero jako dorosły człowiek. Gdy spotkaliśmy się jako starsi już ludzie, brat mi powiedział, że byłam jedyną osobą na świecie, która nie zrobiła mu w życiu świństwa. Potem ciężko zachorował. W tym samym czasie zmarła jego matka - Wanda. Nasz ojciec zmarł jeszcze wcześniej. WP:

Co Michalina widziała w Stachu? Jaki on był?

- Bardzo go kochała. Ja pamiętam ojca głównie z dzieciństwa. Nigdy się nami nie zajmował. Przesiadywał w pracy i zabawiał się z panienkami. W domu zjawiał się bardzo rzadko. W zasadzie tylko po to, żeby się wyspać. Pamiętam, że był bardzo wysoki, miał ponad 2 metry wzrostu. Kiedy o coś z Krzysiem go prosiliśmy, zawsze nam odmawiał. Na przykład, żeby dał nam na lody. Tata wstawał, sięgał do kieszeni, wyjmował portfel, schylał się i pokazywał, że w portfelu nie ma ani grosza. Był strasznym skąpiradłem (śmiech - przy. red.). W każdym razie nigdy od niego nic nie dostałam. Nie kochał nas i dawał nam to odczuć.

WP: Pani dużo chorowała w dzieciństwie.

- Kiedy Wanda zachorowała na gruźlicę, ja się od niej zaraziłam. Ta gruźlica w postaci sepsy rozlała się po całym organizmie. Zdjęcia płuc wykazywały, że są czyste. A ja miałam gruźlicę w bardzo rzadkim miejscu - w węzłach chłonnych między jelitami, gdzie nikt jej nie szukał. Dlatego ciągle chorowałam. Organizm, który walczy z poważną chorobą, nie jest już w stanie walczyć nawet ze zwykłym przeziębieniem.

WP: Michalina także wiele miesięcy, jak nie lat, spędziła w szpitalach.

- Widocznie to dziedziczne. Miała tyfus, gruźlicę, zapalenie płuc. We znaki cały czas dawały jej się poważne alergie. Ciągle musiała chodzić w chustce. Nie mogła bez niej nawet spać. Cierpiała na bardzo rzadką chorobę - uczulenie na powiew chłodnego powietrza.

WP: Mówiła, że mąż złamał jej serce - dosłownie.

- Nerwica potrafi wykończyć człowieka. Serce miała także w bardzo złym stanie. Zawsze nosiła w torebce wynik ostatniego EKG. Kiedy mdlała, co jej się często zdarzało, ratownicy z karetki po zrobieniu EKG od razu chcieli zabierać ją do szpitala. Wtedy ona wracała do przytomności, wyciągała wynik ostatniego badania i mówiła: ja mam takie od 20 lat.

WP: Pani podejrzewa, że cierpiała najprawdopodobniej na łagodny rodzaj autyzmu (zespół Aspergera)
. Skąd takie wnioski?

- Jestem diagnostą. Kiedy urodziła się wnuczka, zauważyłam, że coś jest nie tak. Podobnie jak wcześniej córka, mimo tego, że była zdolna, miała ogromne kłopoty w szkole. Zaczęłam szukać informacji w internecie. Czytać książki na ten temat. W pewnym momencie uzmysłowiłam sobie, że to zespół Aspergera, i ja sama w bardzo łagodnej postaci też na niego cierpię. Ludzie z tym zespołem zostają geniuszami, ale tylko w kierunku, który ich interesuje. Mają problemy osobiste, ale w tej wybranej dziedzinie podążają do przodu jak pociąg pospieszny.

WP: Michalina miała potem wielu mężczyzn. Dlaczego z nikim nie związała się na stałe?

- Chyba się bała. Rysio jej się oświadczył. Prawie zgodziła się wyjść za niego, ale marzył o dziecku, którego ona nie chciała. Przecież nie była w stanie wychować nawet jednego dziecka - mnie. Włodek też się oświadczył się, ale koniec końców miał jakieś inne plany. Potem miała jeszcze innych. Ale za każdym razem to nie było do końca to. Była - jak każdy asperger - takim zamkniętym w skorupce ślimaczkiem. Na zewnątrz wydawała się otwarta, jasno wyrażała swoje myśli, ale to tylko jedna strona jej życia. W środku była samotnikiem, marzycielem. Kupiła sobie działkę i w domu kempingowym potrafiła siedzieć przez 4 miesiące. Z nikim się przez ten czas nie kontaktowała. Była przeszczęśliwa chodząc po lesie i wąchając kwiatki.

WP: Opowiadała kiedyś pani o aborcjach?

- Opowiedziała mi o nich, kiedy miałam problemy z własną córką. Mama kiedy coś robiła, to poświęcała się temu całkowicie. Kiedy zajęła się kontrolą płodności - co wówczas w Polsce było w powijakach - to na sobie wypróbowywała wszystkie środki antykoncepcyjne. Skończyło się tak, że trzy razy musiała usunąć ciążę. Dwa razy zaszła w ciążę z mężczyznami, którzy nie mieli dla niej znaczenia. Była wolną kobietą, zdarzył się wypadek. Usunęła bez żalu. Dzieci mieć nie chciała, pana nie kochała. Potem, kiedy byłam dorosła przestrzegała mnie, by nigdy nie iść z poznanym dzisiaj facetem do łóżka. Natomiast za trzecim razem była w ciąży z mężczyzną, na którym jej zależało, którego pokochała. On, niestety, nie odwzajemniał tego uczucia. Chciała tego dziecka, wiedziała jednak, że nie zdoła sama go wychować. Bardzo tę aborcję przeżyła. I ogólnie była aborcjom przeciwna. Uważała, że jeśli się nie chce mieć dzieci, powinno się zapobiegać, nie usuwać. Dlatego później walczyła tak bardzo o to, by kobiety mogły decydować o tym,
kiedy zajdą w ciążę. Ja jestem podobnego zdania.

WP: Kiedy zaczęła z panią rozmawiać o "tych sprawach"?

- Od kiedy pamiętam, zawsze rozmawiałyśmy. Tę samą zasadę stosowałam wobec moich dzieci. Jeśli mały człowiek zaczyna się czymś interesować, trzeba usiąść i mu o tym opowiedzieć. Oczywiście odpowiednio do wieku. Nie tłumaczyłam 5-letniemu dziecku, jak wygląda stosunek, bo to bez sensu. Ale jak już dzieci miały 10-12 lat, to nawet się nie wysilałam, tylko wyciągałam "Sztukę kochania" i mówiłam, żeby przeczytały, a jak nie znajdą odpowiedzi na jakieś pytanie, to mogą przyjść do mnie. Nigdy nie miałam w mamie takiej prawdziwej matki, ale miałam przyjaciółkę. Kiedy umarła, najbardziej brakowało mi tych długich rozmów. Przyzwyczaiłam się do nich. To było jak narkotyk.

WP: Jak panią traktowali rówieśnicy? Dzieliła się pani z nimi wiedzą?

- A jak! (śmiech - przyp. red.). Przecież mnie za to ze szkoły mało co nie wyrzucili. Była wielka afera w podstawówce. Przyszli rodzice innych dzieci i zażądali usunięcia mnie. Dzieci bardzo szybko się orientują, że któreś z nich jest wyedukowane w tym kierunku. Uczyłam ich, a oni opowiadali o tym potem w domach. Moja mama musiała przysiąc w szkole, ze Krysia nigdy nikogo nie będzie więcej uświadamiać.

WP: Dziewictwo straciła pani w nietypowy sposób?

- Bo się bałam. Zresztą mama mi opowiadała, a potem wyczytałam to też w jej pamiętnikach, jak ona źle to zniosła. Miesiąc miodowy był dla niej straszny, "cierpiała jak potępieniec". Ból za każdym razem rozdzierał jej wnętrzności. Bywa tak, że dziewczyna nawet nie zauważy utraty dziewictwa, ale są też kobiety tzw. "zamurowane". I wtedy jest ciężko. Gdyby moja mama po pierwszym razie odstawiła pana i zrobiła trzytygodniową przerwę, wszystko byłoby w porządku. Ale on swoje wymagał i nie patrzył na to, że ją boli. Kiedy się o tym dowiedziałam jako młoda dziewczyna, strasznie się przejęłam. Miałam fobię. Bałam się tak bardzo, że pewnie nie dopuściłabym do siebie męża (wtedy narzeczonego). W końcu mama zaproponowała, że mi to "załatwi". Cnotę straciłam więc na fotelu ginekologicznym. Mąż do dzisiaj nie wierzy, że byłam dziewicą, gdy go poznałam.

WP: Co było największym marzeniem Michaliny Wisłockiej?

- Całe życie marzyła o tym, by odkryć coś takiego, co pomoże wielu ludziom, Chciała być wielką odkrywczynią, tak jak Maria Curie-Skłodowska. To była jej idolka przez całe życie. Myślę, że jej marzenie się spełniło. Otworzyła pewne drzwi. Jej książka "Sztuka kochania" zrobiła furorę. W czasie kiedy została wydana, pobiła w liczbie sprzedanych egzemplarzy nawet "Biblię". Czytano ja nie tylko w Polsce, ale nawet w Chinach. Nigdy nie miałam dla niej współczucia. Osiągnęła w życiu to, co chciała. Mało komu się to udaje.

Rozmawiała Ewa Koszowska, Wirtualna Polska


"Michalina Wisłocka. Sztuka kochania gorszycielki" Violetta Ozminkowski (fot. Prószyński i S-ka)
W roku 2014 ukazała się nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka biografia Michaliny Wisłockiej autorstwa Violetty Ozminkowski "Michalina Wisłocka. Sztuka kochania gorszycielki", która zawiera fragmenty niepublikowanych dzienników oraz rozmowy z córką, Krystyną Bielewicz. Odnalezione dzienniki odsłaniają prywatne życie Michaliny Wisłockiej. Z jej książki "Sztuka kochania", przez lata obowiązkowej lektury w każdym domu, miliony Polaków uczyło się, jak wielką przyjemnością jest seks, jak wielką sztuką przeżywanie miłości i jak dzięki niewielkim zabiegom wzmóc przyjemność. To ona mówiła o przyjemności kobiety, świadomym macierzyństwie i antykoncepcji. Od niej zaczęła się polska rewolucja seksualna w schyłkowym okresie komunizmu. Ale, choć lubiła powtarzać, że nie ma nic do ukrycia, jej życie pełne było tajemnic.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (916)