Krótka kołdra Putina. Musi zdecydować, komu dać nowe czołgi i transportery
Niemal cztery lata wojny wydrenowały rosyjskie magazyny zbrojeniowe. W ostatnich miesiącach Kreml skupił się na odbudowie stanów jednostek na zapleczu. Tym samym pozbawia żołnierzy na froncie nowego sprzętu, bo jednego z drugim pogodzić nie jest w stanie.
Od początku wojny Rosja utraciła prawie 50 proc. przedwojennego parku pancernego, z czego ponad 60 proc. stanowiły wozy przeznaczone do działań pierwszoliniowych. Czołgi, które pozostały w służbie, coraz częściej pełnią funkcję ruchomych stanowisk artyleryjskich, a nie klasycznych wozów wsparcia w natarciu.
Sytuacja nie wygląda lepiej w przypadku transporterów opancerzonych i bojowych wozów piechoty. W ich przypadku straty sięgają 60 proc. stanu sprzed 2022 r. Braki sprzętowe wymuszają improwizację. Rosyjska piechota szturmowa porusza się często na motocyklach, lekkich pojazdach terenowych oraz przerobionych cywilnych terenówkach pełniących funkcję improwizowanych środków transportu.
Kreml jest zmuszony do odbudowy zdolności bojowych armii i nie może być ona doraźna. Stąd plan, by odtworzyć ją do końca dekady kosztem nawet ponad biliona dolarów. Jak podkreśla ukraiński wywiad wojskowy, celem nie jest jedynie utrzymanie frontu w Donbasie, ale także - a może przede wszystkim - przygotowanie Rosji na potencjalne starcie z NATO.
Putin straszy nową rakietą. Ekspertka ostrzega przed konsekwencjami
Gigantyczne straty frontowe
Według analityków grupy Oryx - liczącej wyłącznie sprzęt, którego zniszczenie, porzucenie lub przejęcie zostało potwierdzone zdjęciami lub nagraniami - Rosja straciła ponad 4 tys. czołgów. Z kolei Sztab Generalny Sił Zbrojnych Ukrainy twierdzi, że całkowita liczba utraconych rosyjskich czołgów, czyli zarówno zniszczonych, jak i uszkodzonych przekracza 11 tys. sztuk.
W przypadku bojowych wozów piechoty i transporterów opancerzonych - znów według ukraińskich danych - Rosja miała stracić ponad 20 tys. pojazdów.
Wszystko to spowodowało, że stany jednostek liniowych i szkolnych, które nie uczestniczyły w działaniach, a także zasoby magazynów zostały dość poważnie naruszone. Z magazynów wyciągnięto ok. 15 proc. czołgów typu T-72, 80 proc. T-80B, 50 proc. T-62 i ok. 30 proc. T-55. W większości, żeby przywrócić je do użytku, trzeba było zbudować je niemal od zera przy wykorzystaniu części z innych maszyn.
Rok temu szacowałem - patrząc na poziom strat, stany magazynowe i moce remontowe zakładów naprawczych - że Rosjanom może zabraknąć czołgów już latem 2025 r. I faktycznie mniej więcej od maja znacznie ograniczyli użycie sprzętu pancernego na froncie. W działaniach brały udział nie tyle pojedyncze plutony, co pojedyncze wozy. Dlatego teraz Kreml musi myśleć nie tylko o walkach toczących się w Donbasie, ale także o odbudowie poważnie nadwyrężonego potencjału.
Chcą odbudować potencjał, ale dla wszystkich nie wystarczy
Szef ukraińskiego wywiadu wojskowego, gen. Kyryło Budanow, wskazał, że na program odbudowy Kreml chce przeznaczyć ok. 1,1 biliona dolarów. Mowa tylko o okresie do 2023 roku. Ta astronomiczna kwota rodzi równie wielki problem - w budżecie powoli zaczyna brakować pieniędzy. Szacunkowo, wedle rosyjskich doniesień, fabryka czołgów Uralwagonzawod, która produkuje nowe czołgi T-90M i modernizuje T-72B3 i T-80BW, jest w stanie dostarczyć 50 czołgów miesięcznie. W rzeczywistości jest znacznie gorzej. Produkcja ma nie przekraczać 30 wozów miesięcznie, a same zakłady mają problemy finansowe i właśnie ogłosiły, że planują redukcję zatrudnienia o 10 proc.
Jeśli idzie o produkcję transporterów opancerzonych i bojowych wozów piechoty, to Rosjanie zapowiadali produkcję na poziomie 1,1 tys., przy czym realizacja tego planu wymaga intensywnego wykorzystania zapasów magazynowych i linii remontowych, a nie tylko seryjnej produkcji nowych kadłubów.
Nawet jeśli cel zostanie osiągnięty, jakość i gotowość bojowa sprzętu pozostanie niższa niż fabrycznie nowych maszyn, co w dłuższym okresie zwiększy koszty utrzymania i niesie ryzyko ograniczenia zdolności operacyjnych.
Kolejny problem w tym, że nawet tak duże założenia produkcyjne nie są w stanie w najbliższych latach wypełnić luki sprzętowej spowodowanej wojną, a równocześnie zaspokoić potrzeby jednostek frontowych. Chyba że dowództwo nie zamierza na to zapotrzebowanie odpowiedzieć w wystarczający sposób. Na razie wygląda na to, że Kreml woli odbudować potencjał na tyłach, niż wyposażyć w walczące jednostki.
Transportery prowizorycznie opancerzone
Rosjanie na froncie masowo adaptują cywilne Łady Niva i Buchanki, jak nazywają UAZ-452. Pełnią one funkcję tanich i szybko dostępnych środków transportu bojowego. Łady służą przede wszystkim jako pojazdy zwiadowcze i transportowe na krótkich odcinkach: przewożą zwiad, łączność oraz małe grupy szturmowe. Ze względu na niewielkie rozmiary i dużą zwrotność sprawdzają się przy patrolach drogami polnymi, przemieszczaniu snajperów czy wysyłaniu drużyn naprawczych do stanowisk artyleryjskich. Ich zaletą jest niska wykrywalność i łatwość naprawy w polowych warunkach, wadą — praktycznie zerowa ochrona przed ostrzałem i odłamkami.
Nieco inną rolę w rosyjskiej improwizowanej logistyce zajmują Buchanki. Służą jako ambulanse, platformy dowodzenia niewielkich pododdziałów oraz prowizoryczne pojazdy transportowe do przewożenia amunicji, części zamiennych i żywności. W warunkach, gdy brakuje opancerzonych transporterów, Buchanki bywają też przekształcane w kołowe transportery prowizorycznie opancerzone. Montowane są na nich stanowiska ręcznych karabinów maszynowych lub płyty stalowe, które mają zapewnić żołnierzom choćby minimalną ochronę. To rozwiązanie daje dużą elastyczność operacyjną, ale zagrożenie zmniejsza jedynie symbolicznie.
W praktyce adaptacje są zwykle prymitywne. Poprawiają funkcjonalność pojazdu, lecz nie rekompensują braku wozów bojowych z prawdziwego zdarzenia. Na razie rosyjscy żołnierze nie mogą liczyć, że dostaną fabrycznie nowe pojazdy. Muszą sobie radzić w Ładach i Buchankach.
Sławek Zagórski dla Wirtualnej Polski