Kpt. Wiesław Jedynak ws. filmu "Śmierć prezydenta": są tam uproszczenia, mogące budzić wątpliwości
- Nie spodziewałem się zbyt wiele po tak krótkim filmie, który dotyczył tak złożonej sprawy. Zostały tam zastosowane pewne uproszczenia, które u osób znających się na lotnictwie mogą budzić wątpliwości i zastrzeżenia, czy ten film był merytorycznie dobrze osadzony - powiedział w Radiu ZET kpt. Wiesław Jedynak, komentując film „Śmierć prezydenta”. - Ktoś nie przewidział, jak to jest czuły materiał dla nas, mieszkających tutaj. Ten film robili ludzie, którzy są dalecy od kontekstu - dodał członek Komisji Jerzego Millera. Podkreślił kilkukrotnie, że jego zdaniem uproszczenia wyjaśnia fakt, że filmu nie robili eksperci, a dziennikarze.
28.01.2013 | aktual.: 28.01.2013 10:10
Kpt. Jedynak pytany, które uproszczenia mogą drażnić, odpowiedział, że "choćby sposób prowadzenia dochodzenia". - Te sceny, gdzie na tablicy rysowano kredą lub przy pomocy sylwetki samolotu określano rzut. To uproszczenia nie odnoszące się do sposobu pracy komisji. Narzędzia były dużo bardziej wyszukane niż kreda, tablica i słuchawka w uchu - odpowiedział.
Dodał, że jego zdaniem użycie w filmie prawdziwych zdjęć lotniska w Smoleńsku, które pokazałyby stan oświetlenia i stanowisko kontroli lotów byłoby lepszą decyzją. – To robi duże, negatywne wrażenie. Proszę też zwrócić uwagę, jakie tam były symbole. Zwykły komputer udawał wskaźnik radarowy, to są te uproszczenia – mówił pilot.
Kolejnym elementem, który zdaniem kpt. Jedynaka nie został dostatecznie dobrze pokazany, to przygotowanie polskich pilotów i praca rosyjskich kontrolerów lotu w Smoleńsku. – To nie zepsułoby filmu, a wręcz przeciwnie, wzbogaciłoby go – stwierdził.
Zapytany również m.in. o wątek presji współpracowników Lecha Kaczyńskiego na podejście do lądowania, odpowiedział: – Ja się z taką tezą nie zgadzam. Jestem daleki od tego, żeby wiązać te rzeczy. Presja wykonywania lotów z VIP-ami jest wpisana w ten rodzaj lotów i sama obecność najważniejszych osób w państwie obciąża tych, którzy te operacje przeprowadzają. Tutaj te elementy mogły być rzeczywiście zbyt mocno uproszczone.
Członek zespołu Jerzego Millera przyznał, że zaskoczyła go konkluzja filmu określająca wynik prac nad badaniem przyczyn katastrofy jako owoc współpracy polsko-rosyjskiej. – Nie potwierdzam tego. W ostatniej scenie, ostatnich sekundach filmu powiedziano, że „dzięki współpracy”. Nasza ocena tej współpracy została określona w naszych uwagach do raportu – mówił.
Pytany, w jaki sposób rosyjscy śledczy utrudniali pracę polskim specjalistom, Jedynak zdecydował się na inny dobór słów: – Tu nie chodziło o utrudnianie, co bardziej o nie ułatwianie. (...) Było sporo uwag dotyczących nie udostępniania dokumentacji, swobody dostępu do wraku i materiałów. Z naszego punktu widzenia dużo lepiej by się stało, gdyby ta współpraca była szersza i nie obarczona takimi trudnościami administracyjnymi.
Uściślił, że w Tu-154 były cztery rejestratory. W filmie National Geographic mowa była tylko o trzech. - Jeden z nich w ogóle nie został odnaleziony. Na pokładzie był jeden rejestrator katastroficzny, rejestrator głosów oraz rejestrator eksploatacyjny, tzw. „quick access recorder” produkcji polskiej, który został odnaleziony nieco później. Czwartym był dawny rejestrator, który przed pojawieniem się rejestratora eksploatacyjnego służył do bardzo zgrubnego określenia, czy samolot nadaje się do dalszej eksploatacji przy lądowaniu. Tak naprawdę były cztery rejestratory - wyjaśnił kpt. Jedynak.