Koziej: armia zawodowa wiąże się z ryzykiem
Najważniejszym dzisiaj zadaniem w wojsku jest niewątpliwie profesjonalizacja. Jestem od lat zwolennikiem, wręcz fanem armii zawodowej. Uważam, że powinniśmy i mogliśmy rozpocząć ten proces z chwilą wstąpienia do NATO. Zabrakło jednak wówczas odwagi decyzyjnej politykom i wyobraźni strategicznej w Sztabie Generalnym.
04.11.2008 | aktual.: 04.11.2008 06:41
Dzisiaj masę krytyczną, która przechyliła szalę decyzyjną, stanowią doświadczenia irackie. Przypuszczam, że to właśnie dzięki opiniom żołnierzy, którzy przeszli przez Irak, jeden z poważniejszych oponentów armii zawodowej, jakim był minister Aleksander Szczygło, radykalnie zmienił swoje stanowisko i stał się tym politykiem, który właśnie taką decyzję podjął, a Sztab Generalny udowadnia dzisiaj wyższość armii zawodowej nad armią z poboru, odstępując od uprzedniego wykazywania zgoła czegoś odwrotnego.
To dobrze. Trzymam kciuki za powodzenie profesjonalizacji. Ale jednocześnie dostrzegam pewne ryzyko, jakie sobie niepotrzebnie fundujemy na drodze do tego potrzebnego i ważnego dla obronności państwa celu. Ważnego i potrzebnego, bo armia zawodowa jest efektywniejsza operacyjnie, może realizować najbardziej złożone i wymagające zadania w obronie państwa i w misjach międzynarodowych. Jest bardziej ekonomiczna – jako że za każdą złotówkę wydaną przez państwo na armię zawodową można uzyskać większy przyrost zdolności obronnych niż za taką samą złotówkę wydaną na armię z poboru. Jest wreszcie bardziej akceptowalna społecznie, zamieniając przymus poboru na szansę realizacji się zawodowej ludzi, którzy mają taką wolę, czy wręcz pasję.
Dlatego uważam, że obowiązkiem takich jak ja zwolenników armii zawodowej jest tropić i pokazywać wszelkie ryzyka dla profesjonalizacji wojska, aby je eliminować i zwiększać szanse powodzenia tego zadania. A takowe, niestety, istnieją.
Pierwsze ryzyko – to krótki czas. Dobrze, że w ostatniej chwili rząd skorygował termin na koniec 2010 roku (zamiast początku 2010). Ale i tak jest to czas zbyt krótki, aby udało się zbudować porządne fundamenty prawne oraz zorganizować wojsko po nowemu tak, aby móc nazwać go zawodowym. To byłby rekord świata, gdyby nam się udało zbudować armię profesjonalną w tym terminie. Warto zauważyć, że już mijają dwa lata od podjęcia decyzji o armii zawodowej i do tej pory wypracowane zostały tylko ogólne założenia profesjonalizacji (zawarte w programie rządowym), a zamierzamy w ciągu takiego samego czasu (kolejnych 2 lat) zrealizować cały program.
Drugie ryzyko – to ogromne napięcie między jakością i wielkością wojska. Dobrze, że również w ostatniej chwili zmniejszono planowane pierwotnie wielkości. Ale wciąż zakłada się utrzymanie etatowej wielkości sił zbrojnych w czasie pokoju („P”) na poziomie 150 tys. i stanu rzeczywistego na poziomie do 120 tys., czyli w istocie rzeczy na poziomie podobnym do stanu dzisiejszego. Należy podkreślić, że to nie może być założenie realne, gdyż za te same pieniądze (bez zmiany budżetu MON) nie uda się utrzymywać armii zawodowej o takiej samej wielkości etatowej i faktycznej, co armia z poboru. Gdyby nawet to się udało, to z pewnością nie będzie to armia profesjonalna.
Tym bardziej, że zakłada się (zupełnie błędnie), iż armia zawodowa miałaby mieć taką samą strukturę, taką samą liczbę oddziałów, związków taktycznych, dowództw. Już dzisiaj mówi się, że mamy „za dużo wodzów, za mało Indian”. W mniejszej armii zawodowej to powiedzenie będzie tym ostrzejsze. Dlatego uzawodowienie musi być połączone z poważną reorganizacją całych sił zbrojnych, z komasacją wielu małych i niewydolnych jednostek w większe struktury. Bataliony w wojskach lądowych powinny stać się oddziałami, brygady zdolnymi do samodzielnego działania związkami taktycznymi (oczywiście musi ich być mniej niż obecnie). Należy integrować dowództwa szczebla centralnego w dowództwa połączone, likwidować etatowe szczeble pośrednie między centralą i związkami taktycznymi. Np. przy silniejszych, samodzielnych brygadach zbędny stanie się szczebel dywizji.
Wojsko czeka na kompleksowy program transformacji, a nie tylko na proste zawieszenie poboru i przejście na system zaciągu ochotniczego. To bardzo dobry ruch we właściwym kierunku, ale niepotrzebnie narażany na poważne ryzyka i szkoda, że słabo powiązany z innymi zadaniami strategicznej transformacji.
Gen. Stanisław Koziej specjalnie dla Wirtualnej Polski