Koniec śledztwa w sprawie prostytutek na bunga-bunga
Prokuratura w Bari, na południu Włoch, zakończyła śledztwo w sprawie prostytutek, uczestniczących w przyjęciach u premiera Silvio Berlusconiego. Zarzuty postawiono ośmiu osobom, a w aktach jest zapis 100 tys. podsłuchanych rozmów - informują media.
Głównym oskarżonym jest 34-letni biznesmen z Bari Gianpaolo Tarantini, który od początku września przebywa w areszcie pod zarzutem szantażowania premiera. Według prokuratury, Tarantini werbował uczestniczki rozwiązłych zabaw - około 30 Włoszek i cudzoziemek. Postawiono mu między innymi zarzut nakłaniania do prostytucji.
Ze szczegółów śledztwa, ujawnionych przez piątkową włoską prasę wynika, że Tarantini od września 2008 roku do maja 2009 roku 21 razy przyprowadził młode kobiety na przyjęcia w rzymskiej prywatnej rezydencji Berlusconiego Palazzo Grazioli, a także do jego posiadłości w Arcore koło Mediolanu i Villa Certosa na Sardynii.
Prokuratorzy twierdzą, że Tarantini wraz ze wspólnikami tworzył grupę przestępczą, która rekrutowała kobiety, aby prostytuowały się w domu premiera, i czerpała zyski z prostytucji. W zamian ten biznesmen z Bari liczył na to, że otrzyma od szefa rządu stanowisko polityczne i intratne kontrakty biznesowe, na przykład w ramach przygotowań do szczytu G8 w mieście L'Aquila.
Dziennik "La Repubblica" przytoczył fragment zapisu podsłuchanej rozmowy, podczas której Tarantini sugerował Berlusconiemu, by wystawił go jako kandydata do Parlamentu Europejskiego. Gazeta przytacza też inny fragment ich rozmowy, gdy premier zapytał: "Kogo mi dzisiaj wieczorem przyprowadzisz?"
Osobne śledztwo w sprawie prostytucji w otoczeniu premiera prowadzi prokuratura z Neapolu, która bada wątek domniemanego szantażowania Berlusconiego przez Tarantiniego, jego żonę i wspólnika. Otrzymali oni od szefa rządu ponad 800 tys. euro. Premier jednak zaprzecza, jakoby padł ofiarą szantażu i tłumaczy, że była to jedynie "pomoc finansowa".