Kloce runęły na zebrę
Szczęśliwy zbieg okoliczności uratował wczoraj urzędniczkę z Biskupca od śmierci pod balami drewna, które spadły ze źle zabezpieczonej ciężarówki - informuje "Gazeta Olsztyńska".
Środa, tuż po godz. 11. Jesteśmy w ratuszu w Biskupcu. Nagle wraz z petentami odruchowo patrzymy w stronę wyjścia z budynku. Z zewnątrz dobiega złowrogi łoskot. Wybiegamy na dwór i... naszym oczom ukazuje się przerażający widok. Przejście dla pieszych na łuku pobliskiej ul. Niepodległości jest zasypane balami drewna, które spadły z jadącej w stronę Bartoszyc ciężarówki. Bale mają po półtora metra długości i średnio kilkadziesiąt centymetrów w obwodzie. Pierwsza myśl jeśli nie ma ofiar, to cud - relacjonuje dziennik.
Rzeczywiście, jedyną i w sumie niedoszłą ofiarą wypadku jest ratuszowa urzędniczka Jolanta Zawadzka. Właśnie wracała do urzędu z ubezpieczalni.
- To cud, że żyję! - opowiada "GO" rozemocjonowana. - Już miałam wchodzić na przejście, ale akurat nadjechał samochód. Zatrzymałam się, a on osłonił mnie przed lawiną drewna, która w tym momencie zsunęła się z mijającej go ciężarówki. Gdybym weszła na zebrę trzy sekundy wcześniej, zostałby ze mnie mokry placek! A tak tylko jednym kołkiem dostałam...
Pani Jolanta rozciera potłuczone kolano. Dramatyczna historia kończy się dla niej lekkim szokiem, siniakiem i zadrapaniami. Ale mogło być dużo gorzej. Tak uważają przybyli nam miejsce policjanci, którzy karzą kierowcę ciężarówki 300-złotowym mandatem. - Zagrożenie było spore - kręci głową Bogusław Żuk, kierownik referatu prewencji w komisariacie policji w Biskupcu.
Przyczyna wypadku? - Ładunek nie był właściwie zabezpieczony - nie ma wątpliwości Bogusław Żuk. - Bale drewna były oblodzone i powinny być zablokowane specjalnymi pasami.
Niestety w tej materii pieszym pozostaje liczyć wyłącznie na wyobraźnię kierowców, bo nie ma komu ich kontrolować - zaznacza "GO".