PolskaKino miecza i sandałów

Kino miecza i sandałów

Wielkie kino zawsze lubiło pełną przepychu i epickiego rozmachu starożytność. W tym roku w kinie zapanowała na nią prawdziwa moda. Po blisko pięćdziesięciu latach kino spod znaku mitycznych bohaterów, umięśnionych torsów oraz miecza i (choć nie zawsze) sandałów przeżywa prawdziwy renesans. Na polskich i zagranicznych zestawieniach ‘box-office’ prym wiedzie wielkie widowisko historyczne „Troja” (chociaż w ubiegły weekend w USA zdetronizowała ją druga część przygód zielonego ogra). A „Troja” to pierwsza superprodukcji z całej serii filmów ‘miecza i sandałów’, które nawiedzą nasze kina w tym sezonie.

28.05.2004 | aktual.: 28.05.2004 20:10

W latach pięćdziesiątych na ekranach i ceremoniach wręczenia nagród królowały epickie widowiska o tematyce biblijnej i mitologicznej. Najsłynniejsze z nich to „Ben Hur”, „Spartacus”, „Kleopatra”, „Dziesięć przykazań”, „Aleksander Wielki”, „Upadek Imperium Rzymskiego” czy choćby ekranizacja „Quo Vadis” Sienkiewicza wyróżniona 8 nominacjami do Oscara. Trudno zliczyć ile rozmaitych statuetek zgarnęły filmy tej kategorii, a między 1950 a 1965 rokiem w USA powstawało co najmniej kilka filmów rocznie sięgających do tematyki starożytnej, biblijnej bądź mitologicznej. Grali w niej aktorzy tej miary co m.in.: Elizabeth Taylor, Sophia Loren, Kirk Douglas, Richard Burton, Peter Ustinov, Charlton Heston, Alec Guiness. Po 1965 roku gatunek ‘miecza i sandałów’ odszedł w cień i zapomnienie i nic nie zapowiadało jego triumfalnego powrotu. Aż do 2000 roku...

Gdy cztery lata temu sale kinowe i Shrine Auditorium w Los Angeles zawojował „Gladiator”, mało kto przypuszczał, że może to być sonda hollywoodzkich producentów i zapowiedź odrodzenia gatunku zapomnianego przez kilkadziesiąt lat. Po przetrawieniu sukcesu „Gladiatora” rok 2004 stał się rokiem wielkiego wysypu widowisk czerpiących obficie z historii i opowieści starożytnych.

Zaczęło się wszystko od „Pasji” Mela Gibsona. Nie jest to może typowe dzieło spod znaku miecza, ale spod już sandała już z pewnością. Obraz, którego akcja dzieje się w czasach Imperium Rzymskiego i który z historycznym pietyzmem stara się odtworzyć ostatnie godziny z życia Jezusa Chrystusa przyciągnął do polskich kin największą w tym roku ilość widzów. Niebagatelne 3 430 000 to osiągnięcie na miarę „Titanica” (nieco ponad 3,5 mln widzów) i wynik znacznie lepszy od faworyzowanego „Powrotu króla”, który obejrzało 2,1 mln Polaków. „Pasja”, która w USA zarobiła już prawie 370 mln dolarów, już jest na 7 miejscu amerykańskiego ‘box office’ wszech czasów.

Potem przyszedł czas na „Troję”. Zrealizowana z hollywoodzkim fasonem, pełna efektów specjalnych i upstrzona gwiazdami na miarę Brada Pitta czy Orlando Blooma, superprodukcja o wojnie trojańskiej zaczęła nieźle. Zaczęła nieźle, ale jednak spodziewano się czegoś więcej. Sam film zachwycać może tylko jako pełne rozmachu widowisko, a nie wybitne dzieło kinematografii. W świadomości przeciętnego widza „Gladiatora” nie pobije. Pewnie już wkrótce większość widzów o niej zapomni ostrząc sobie zęby na nową pozycję z Pittem czy Bloomem. Ale na ‘box office’ „Troja” swoje robi. W USA zaczęła jak można się było spodziewać od ostrego wejścia i miejsca 1. Po tygodniu dała się zepchnąć o jedno miejsce w dół „Shrekowi 2”, ale po kolejnym tygodniu na pewno przekroczy magiczną kwotę 100 milionów usd, a skończy pewnie gdzieś w pierwszej dziesiątce najbardziej dochodowych filmów roku. W Polsce „Troja” od dwóch tygodni rządzi i dzieli na krajowym ‘box office’. Zaczęła mocno, ale chyba bez spodziewanego impetu. Ćwierć miliona
widzów po pierwszym weekendzie to trzeci wynik tego roku w Polsce, ale jest on tylko minimalnie lepszy od np. rodzimego ‘Nigdy w życiu’. Po 2 tygodniach wyświetlania skusiła już 600 000 widzów i wkrótce liczba ta z pewnością przekroczy milion, ale wyniku „Pasji” raczej nie poprawi.

Przed nami w tym roku jeszcze co najmniej dwie interesujące superprodukcje pokrewne „Troi” gatunkowo. Najpierw w lipcu będzie to „Król Artur” z Clivem Owenem i Kierą Knightley w rolach głównych. Film bardziej spod znaku miecza niż sandałów jest ekranizacją celtyckich podań o legendarnym władcy Brytów, którego rycerze poszukiwali Św. Graala i walczyli z anglosaskimi najeźdźcami w bardzo wczesnym średniowieczu, ale w końcu nie tak długo po upadku Cesarstwa Rzymskiego. Jak niosą słuchy z ma to być podobno najbardziej realistyczna wersja historii o Królu Arturze i Rycerzach Okrągłego Stołu, jaka kiedykolwiek została pokazana na ekranie. Tym razem nie zostaną bowiem pominięte aspekty historyczne i polityczne czasów, w których rządził legendarny bohater. Realia historyczne zostaną odtworzone z niespotykanym dotąd pietyzmem. Jedno czego możemy być pewni, to fakt, że zdjęcia do tej produkcji na pewno stały będą na najwyższym światowym poziomie. Ich autorem jest wybitny polski operator Sławomir Idziak.

Kolejny obraz to filmowa biografia jednego z najwybitniejszych wodzów (przynajmniej na tyle, na ile możemy ufać legendzie i przekazom starożytnych) w dziejach ludzkości – Aleksandra Wielkiego. W latach pięćdziesiątych tego kontrowersyjnego wojownika zagrał już Richard Burton. Potem filmem zainteresowanym był sam Gregory Peck, który chciał go wyprodukować i wcielić się w nim w postać ojca Aleksandra, Filipa Macedońskiego. Potem projektem był ponoć zainteresowany sam Steven Spielberg, po „Walecznym sercu”, a przed „Pasją” chciał go też wyreżyserować Mel Gibson. Jednak producenci nie ryzykowali. Dopiero sukces „Gladiatora” sprawił, że zmienili zdanie. I wówczas nagle dwie ekipy zapragnęły przenieść na ekran dzieje sławnego Macedończyka. Początkowo zdecydowanie więcej szans dawano Bazowi Luhrmannowi, w jego dziele Aleksandra miał zagrać Leonardo DiCaprio. Z drugiej strony Oliver Stone też pisał scenariusz, jednak miał trudności z funduszami. Nagle jednak projekt Luhrmanna zniknął nam z oczu, a wszem i wobec
gruchnęła wieść, że u Stone;a Aleksandra zagra najgorętszy i najmodniejszy aktor Hollywoodu Collin Farrell, a u jego pojawi się sama Angelina Jolie (notabene jako jego matka!). Znając zamiłowanie Stone’a do kontrowersyjnego ujmowania biografii, po które sięga możemy spodziewać się interesującego przedsięwzięcia. Oby tylko, jak w przypadku „Troi”, widowiskowość nie zabiła dramaturgii i filmowości.

Jednak w tym roku druga młodość ‘miecza i snadała’ się nie skończy. Na rok 2005 producenci już przygotowują kolejną porcję spod znaku ‘miecza i sandałów’. Swojego „Aleksandra Wielkiego” ma dokończyć Luhrmann. Sam Ridley Scott kończy realizację „Krzyżowców” z Orlando Bloomem, opowiadających o oblężeniu Jerozolimy przez uczestników wyprawy krzyżowej w XII wieku. Powoli zbliża się także ekranizacja losów kolejnego wielkiego wodza starożytności – Hannibala, który przeprowadził słonie przez Alpy, by zaatakować Rzym, w roli tytułowej ‘dopakowany’ Vin Diesel. No i krążą pogłoski, że szykuje się druga część „Gladiatora”, chociaż raczej bez Ridleya Scotta. Chyba że może jakiś prequel...(jak)

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)