Kataryna: "Przekleństwa służą do wyrażania emocji, ale trudno je traktować jako postulat" [OPINIA]
Kiedy w kraju emocje wokół orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji z powodu wad płodu sięgają zenitu i na ulice wychodzą tysiące, a nawet dziesiątki tysięcy osób, nie możemy zapominać o kryzysie koronawirusowym. Tylko w czwartek zakażonych zostało ponad 20 tysięcy osób. Zdaniem immunologa Pawła Grzesiowskiego protesty są uzasadnione. Czy uzasadnione jest natomiast, by narażać siebie i innych?
Dr Paweł Grzesiowski: - Zdecydowana większość protestujących ma maseczki. Spacer zwiększa bezpieczeństwo, ale bycie na ulicy, na demonstracjach to ryzyko. Podejmowane w imię większej sprawy. Człowiek może ryzykować swoje bezpieczeństwo, gdy zagrożone są prawa.
Tak lekarz, który jeszcze dwa tygodnie temu nawoływał do zamknięcia na Wszystkich Świętych cmentarzy, aby zapobiec wzrostowi zakażeń, usprawiedliwiał wczoraj w TVN24 przyjęcie przez protesty takiej formy, która w oczywisty sposób znacznie zwiększa ryzyko zakażenia siebie i zakażania innych. Zwłaszcza że nie wszyscy maseczki noszą, maseczki nie zawsze chronią, a zalecanego dystansu też na zdjęciach z demonstracji nie widać.
14 października, kiedy dr Grzesiowski nawoływał do zamknięcia cmentarzy, dzienna liczba zakażeń wyniosła 6 526. Wczoraj, kiedy przekonywał, że "człowiek może ryzykować swoje bezpieczeństwo, gdy zagrożone są prawa", oficjalna dzienna liczba zakażonych przekroczyła już 20 000, a faktyczna - zdaniem Grzesiowskiego - mogła wynieść nawet 200 tysięcy. Tym bardziej szkoda, że doktor nie pomyślał, że "można ryzykować bezpieczeństwo, gdy zagrożone są prawa", właśnie dlatego, że padły z ust lekarza, mogą zostać odebrane jako bagatelizowanie wpływu formy protestu na to, czy jak jutro kogoś z nas dopadnie koronawirus, będzie nas jeszcze gdzie położyć.
Aborcja po wyroku TK. Dr Grzegorz Południewski o zmianach dla kobiet
Bo człowiek może, owszem, ryzykować swoje bezpieczeństwo, ale kto lepiej niż lekarz wie, że akurat w tej sytuacji ryzykuje przy okazji bezpieczeństwo każdej osoby, z którą się przez kolejne dwa tygodnie zetknie. Na przykład na cmentarzu, bo rząd, zdaje się, nie ma odwagi cmentarzy zamknąć, choć zwłaszcza teraz taka decyzja wydaje się oczywista. Nie ma możliwości ograniczenia samych protestów, więc przynajmniej powinno się ograniczyć wszystkie inne okazje do roznoszenia wirusa, zwłaszcza jeśli w tym przypadku ograniczenie nie spowoduje żadnych wymiernych strat dla obywateli i państwa.
Strajki Kobiet. Kto odpowiada za protesty?
Nie mam oczywiście wątpliwości, że wyłączną i pełną odpowiedzialność za wywołany wyrokiem TK kryzys ponosi władza, która dopuściła do tego, że zapadł w samym środku pandemii, a przez ostatnie kilka dni robi wszystko, żeby konflikt eskalował. Nawet jestem skłonna zrozumieć, że w pewnym sensie może jej się to na krótką metę opłacić, bo wzrost zakażeń i w efekcie całkowitą zapaść służby zdrowia będzie można zwalić na protestujących.
TVP Info już puszcza paski "Siewcy śmierci wśród demonstrantów" i "Chmura wirusowa unosi się nad demonstrantami", a premier apeluje, żeby demonstranci skupili swój gniew na politykach, a nie na seniorach. Można się spodziewać, że w tym kierunku będzie szła narracja władzy całkowicie już bezradnej wobec coraz bardziej oczywistej katastrofy. I to jest właśnie jeden z powodów, dla których uliczna i parlamentarna opozycja powinna zacząć rozważać radykalne rozrzedzenie ulicznych protestów i pomyśleć o formach alternatywnych. Ile można chodzić, bez perspektywy wychodzenia czegokolwiek?
Strajk kobiet. "Przede wszystkim powalczyć o to, co możliwe"
Przez tydzień uliczne protesty szły pod hasłem "Wypie…ć!". I choć jest to hasło dobre do wyrażania emocji, trudno je traktować jako postulat. A bez postulatu każdy protest skończy z niczym. Można oczywiście dalej maszerować, ale będzie to droga donikąd, bo władza nigdzie "wypier…lać" nie zamierza i nikt jej do tego nie zmusi ani wyzwiskami, ani tańczeniem poloneza.
Być może zresztą właśnie owo "wypiera…lać!" to jedyny postulat, na który uczestnicy protestów są w stanie się między sobą zgodzić, bo przecież w protestach uczestniczą zarówno osoby żądające aborcji na życzenie, jak i przeciwnicy naruszenia dotychczasowego trudnego kompromisu. Gdyby przyszło do wyznaczania strategicznych celów politycznych, mogłoby się okazać, że niewiele protestujących spaja. Poza - rzecz jasna - "wypiera…lać!". A to się w końcu znudzi, jak każde działanie, które żadnych pozytywnych efektów nie przynosi.
Jeśli protestujący nie mogą znaleźć wspólnego i realnego postulatu docelowego w kwestii prawa aborcyjnego, może powinni spróbować sformułować jakieś bardziej konkretne postulaty doraźne, które przynajmniej na jakiś czas rozwiążą niektóre problemy, jakie spowodował wyrok TK.
Protesty w całej Polsce powinny mieć realne postulaty
Na początek mogłoby to być na przykład wprowadzenie w Kodeksie karnym zapisu podobnego do tego, który pozwala na odstąpienie od ukarania osoby, która zabiła człowieka na jego żądanie i pod wpływem współczucia dla niego. Gdyby udało się zapewnić lekarzom dokonującym aborcji dzieci z wadą letalną podobną prawną furtkę, byłoby to de facto przywrócenie dopuszczalności aborcji w przypadkach najcięższych, nieuleczalnych wad płodu. Trochę od zaplecza, ale jeśli rzeczywiście chodzi o kobiety zmuszane do urodzenia dzieci bez szans na przeżycie i byłoby to do zrealizowania, to chyba warto?
To tylko jeden z przykładów postulatów "na już" i chyba taki co do którego większość się powinna zgodzić. Konkretna, rozwiązująca przynajmniej część problemów, a przy tym możliwa do przepchnięcia przez proces legislacyjny, propozycja powinna się pojawić jak najszybciej, bo protest - jak wszystkie protesty - się wypali, gdy każdy z nas będzie miał w najbliższym otoczeniu już nie tylko osoby zakażone, ale po prostu umierające z powodu braku dostępu do respiratorów.
Protesty kobiet. "Martwe rządu nie obalicie"
Według policji w protestach wzięło udział kilkaset tysięcy osób, z których każda potem wróciła do domu, wysłała dzieci do przedszkoli i szkół, poszła do pracy, a w weekend rozjedzie się po Polsce, odwiedzając groby bliskich, a przy okazji - mieszkania żywych.
12 lipca, czyli w dniu wyborów prezydenckich, liczba nowych przypadków zakażeń wynosiła… 370 osób, a i tak uważaliśmy wtedy, że organizowanie wyborów w takiej sytuacji jest śmiertelnym zagrożeniem i do dzisiaj oburzamy się na słowa premiera, który przekonywał, że koronawirusa nie trzeba się już bać i można masowo ruszać do urn. Przy 370 nowych zarażeniach dziennie! Dzisiaj dzienna liczba dawno przebiła 20 000 i jeśli ktoś się nie boi o siebie i najbliższych, to musi być niespełna rozumu.
Doktor Grzesiowski może mówić - i może nawet mieć rację - że walka o swoje prawa tłumaczy ponoszenie ryzyka, ale pod respiratorem będzie to marne pocieszenie i naprawdę bez znaczenia już będzie, że to władza sprowokowała do wyjścia na ulicę.
Po tygodniu protestów ogromna ich skala robi wrażenie i świadczy o ogromnym sukcesie organizatorów. Z każdym kolejnym dniem będzie jednak coraz bardziej świadectwem braku umiejętności zmiany wojennej taktyki na taką, która będzie miała realne szanse powodzenia i nie będzie potencjalnie śmiertelnie niebezpieczna nie tylko dla samych uczestników, ale też dla ich rodzin i znajomych.
Ryzykować życiem swoim można oczywiście w każdej sprawie, życiem innych - tylko wtedy, gdy nie da się inaczej i naprawdę można coś wygrać. Może to już jest ten moment, kiedy warto się zastanowić, co oprócz "wypier…lać" i jak o to zawalczyć w bezpieczniejszy sposób?