Karolina Korwin-Piotrowska: Kwestia smaku
Profile społecznościowe gwiazd to temat na serial: obyczajowo-marketingowy horror z elementami fantasy. Śmierć aktora to okazja do pokazania żalu. Choroba i kroplówka to sposób na uczłowieczenie. Opowiadanie o wierze to sposób na newsa. A wszystko to w "obronie prywatności".
25.04.2017 | aktual.: 25.04.2017 13:25
Pokaż mi swoje konto na Instagramie, a powiem ci kim jesteś. Już nie trzeba autoryzowanych wywiadów o dupie Maryni, retuszowanych sesji w gazetach, ustawek z mediami w sklepie podczas żucia gumy czy picia konkretnego napoju, bo wszystko jest tam. W sieci, w którą wszyscy wpadli. Nie ma cię w sieci, nie ma cię w ogóle. Media społecznościowe to narzędzie promocji, informacji, ale też miejsce, gdzie tylko z pozoru kontrolujemy wszystko. Gdzie króluje iluzja bycia bogiem swego świata.
Targowisko próżności
Wszystko tam jest. To, co jemy, dokładnie sfotografowane, z hashtagiem, od kogo to jedzonko i gdzie jedzone. Osobna subkultura trawienna to jedzenie w pudełkach albo diety sokowe. Do wyboru, do koloru, na autentyczną albo wyimaginowaną alergię, na gluten czy tylko mleko, na schudnięcie, na sześciopak, na pupę. Pudełko goni pudełko, butelka butelkę, wszystko sfotografowane. Z należnym podziękowaniem oczywiście.
To, co mamy na sobie, też tam jest. To wręcz osobna galeria handlowa: ostatnio pewna firma zarzuciła celebrytów bluzami i dresami, więc każdy paraduje, bez względu na wiek i poczucie obciachu. Kilku projektantów opiera sporą część swej reklamy na tym, że wysyłają znanym ludziom swoje koszulki czy bluzy, a potem na Instagramie celebrytka za celebrytą w nich pozują. Nieważne, że z błędem, byle za darmo. Osobna rzecz to obuwie. Widać gołym okiem, że kilka firm wyposaża znane osoby w obuwie. Kupują z rabatem podczas ustawionych wizyt w sklepie albo mają za darmo, a potem relacjonują wszystko w mediach. Z widokiem poukładanych pudeł z zawartością. Przy okazji można też pokazać garderobę, wykonaną z rabatem przez firmę X. W tym wypadku to nawet pożyteczne, bo znaleźć fachowca, który prosto półkę powiesi, nawet bez rabatu, to cud.
Samochody zawsze z logo, czasem wywalonym tak, że wstyd, ale jak się ma za darmo albo z rabatem, to trzeba. Podobnie kroplówka, operacja, złamana ręka, ostatnio poród oraz dzieci. Bo dzieci to teraz biznes. Owe zdjęcia wózków znanych dzieciaków, koniecznie w cenie samochodu, prześciganie się na wystrój pokoików dziecięcych, ubranka, łóżeczka i zabawki konkretnych firm. To wszystko to wielka celebrycka galeria handlowa.
Polski celebryta zarabia więc na siebie nie tylko w wieku dorosłym, zaczyna to robić w okresie płodowym, a największe żniwa zaczynają się w momencie, kiedy spojrzy po raz pierwszy na świat, na porodówce, dostępnej z rabatem, z obowiązkową ustawką pod szpitalem wliczoną w cenę.
Świnie bez uczuć
Osobna rzecz to płacz po zmarłym. Jest on dzisiaj obowiązkowy. Nie płaczesz, nie masz serca, jesteś świnia bez uczuć. To naturalne, że instynktownie wchodzimy na Facebooka i piszemy parę słów. Szczególnie, gdy odchodzi ktoś bliski, kto był z nami zawsze. To nowa tradycja w świecie, gdzie emocje stały się uzewnętrznione - łzy nikogo nie krępują. Pokazano je w telewizji już tyle razy i kapią na nas niemal z każdej strony, że sztuką jest dzisiaj NIE popłakać się publicznie. Śmierć osoby publicznej zaczyna za każdym razem zwyczajowe, rozłożone na kilka dni medialne misterium, wielki emocjonalny spektakl, który odbywa się w realu, kończąc na pogrzebie, ale jego znaczna część ma miejsce też w mediach społecznościowych. To tam każdy może powiesić swój nekrolog. Każdy może. Czy każdy powinien?
Jeśli ocenie, ośmieszeniu czy refleksji podlegać może wszystko, co jest upublicznione, bo jest na publicznych kontach, na których celebryta jeszcze parę zdjęć temu zarabiał na chlebek, reklamując buty, samochody, skarpetki, krem na rozstępy czy dietę sokową, to takiej samej ocenie podlega to, co teoretycznie ma być prywatne, a jest tylko iluzją prywatności, bo zostało upublicznione. Jak żal po zmarłym. I jeśli wcześniej pokazywano na swoim koncie zdjęcie z łóżka, fotkę bucików czy odsłoniętego biustu, to nic dziwnego, że kiedy zaczynamy tam sugerować nagle, że poza sklepikiem i zarabianiem w sieci, interesują nas emocje, niektórzy, zwykle większość ludzi myślących normalnie, ma z tym problem. Bo to się nie składa w całość. Bo to na milę jedzie ściemą. Bo każe postawić pytanie: co jest prawdziwe?
Wiara dla fejmu
Na przykład nagle dajmy post o wierze w Boga. Ostatnio to zalewa polską sieć, choć jeszcze nie tak dawno końmi celebryty do wyznań o wierze nie można było zaciągnąć. Tak, jeszcze parę lat temu było to "zbyt intymne", by o tym publicznie mówić. Sama to wielokrotnie słyszałam. Ale teraz, kiedy u władzy jest określona opcja, nagle wszyscy w Boga wierzą i plotą o tym na prawo i lewo.
Nic dziwnego, że odbiorcy czują jakąś koniunkturalną ściemę, myślą, że to fałsz i kolejna poza, bo wiara jako rzecz intymna, przynajmniej do niedawna, teraz stała się narzędziem w walce o władzę i wizerunek. Stała się drogą do zarabiania pieniędzy, do medialnej obecności. Jest upubliczniana, nie ma nic wspólnego z intymnym przeżyciem, a więc podlega ocenie. Zarówno zachwytowi, jak i bece czy hejtowi. Trzeba było, jak to dawniej bywało, iść się pomodlić, a nie robić sobie selfie. Płakanie teraz, bo ktoś odważył się postawić znak zapytania przy uzewnętrznieniu swoich przeżyć, jest dowodem na posiadanie emocji na poziomie kiepsko rozwiniętego sześciolatka. Tak, można być gwiazdą, mieć masę szerów i lajków, ale mentalnie mieć sześć lat. W porywach do siedmiu.
Dwa światy
Niedawno czytałam w pewnym tekście o celebrytach zza wielkiej wody, że po wejściu mediów społecznościowych, dających złudzenie panowania nad wizerunkiem i karmiącym co rusz nasze głodne akceptacji i emocji ego, są teraz tylko dwa światy. Dwa modele osób publicznych funkcjonujących w sieci. Jest ten, który od razu stawia granicę dla swych upublicznianych emocji, dla prywatności i wie, jak daleko może i chce się posunąć i nie podlega to żadnej negocjacji czy handlowi. Jest też ten, kto tylko rozkłada nogi i mówi otwarcie: „bierzcie, co chcecie, to tylko kwestia ceny” i, co ważne, nie udaje, nie opowiada nigdzie, jak to swej prywatności broni. Bo on już dawno nie wie, co to jest, zapomniał, zajadając się kolejną podarowaną kolacją, siedząc na kanapie kupionej z rabatem albo jadąc na imprezę samochodem użyczonym przez znaną firmę.
Tak, może wreszcie, szanowni państwo drący szaty (bo ktoś ośmielił się podważyć i obśmiać wasz sieciowy sklepik z usługami), pora przestać udawać, że od początku w tym wszystkim nie chodzi o pieniądze. A bałachy o prywatności, intymności i dbaniu o rzeczy ważne zostawić tym, którzy znają jeszcze znaczenie tych słów. Paru takich zostało.
Karolina Korwin-Piotrowska dla WP Opinie
Śródtytuły pochodzą od redakcji