"Kaczyński wyciągnął z rękawa niemiecką kartę"
Jarosław Kaczyński znów na finiszu kampanii wyborczej w Polsce uderzył w antyniemieckie tony, chcąc najwyraźniej zmobilizować ostatnie rezerwy wyborców PiS - ocenia niemiecki dziennik "Sueddeutsche Zeitung". Z kolei w korespondencji z Warszawy dziennikarz „Die Welt” pisze, że na kilka dni przed wyborami Jarosław Kaczyński rozgrzał kampanię w Polsce wyciągając z rękawa niemiecką kartę. Ocenia jednak, że raczej nie pomoże to liderowi PiS wygrać wybory.
06.10.2011 11:17
Głosowanie to wyzwanie! Sprawdź się w grze wyborczej
"Jarosław Kaczyński nie wytrzymał już dłużej prezentowania się jako roztropny polityk, dla którego najważniejsza jest funkcjonująca gospodarka. Na kilka dni przed polskimi wyborami parlamentarnymi wystrzelił całą salwę do sąsiadów w Niemczech" - zaznacza "Sueddeutsche Zeitung".
Jak pisze dziennik, szef PiS insynuował, jakoby Berlin chciał kontrolować Polskę, a nawet odzyskać tereny nad Odrą i Nysą oraz że Angela Merkel została kanclerzem z pomocą Stasi. Ocenił też, że przewodnicząca Związku Wypędzonych Erika Steinbach powinna zostać ukarana za swe knowania.
"Wprawdzie nic z tego nie zostało powiedziane wprost, ale warszawscy komentatorzy w ten sposób zaostrzyli jego aluzje" - dodaje dziennik.
Jak pisze, "Kaczyński, po którym niemal nie widać już żałoby po zmarłym w katastrofie lotniczej półtora roku temu bracie bliźniaku, Lechu, najwyraźniej chciałby zmobilizować ostatnie rezerwy wyborców". "Bowiem kierowana przez niego partia opozycyjna Prawo i Sprawiedliwość, która jest światopoglądowo narodowo-patriotyczna, ale pod względem programu gospodarczego raczej socjaldemokratyczna, niemal dogoniła w sondażach konserwatywną Platformę Obywatelską pod wodzą proeuropejskiego premiera Donalda Tuska" - zauważa dziennik.
"Sueddeutsche Zeitung" przypomina, że już sześć lat temu antyniemieckie tony na ostatniej prostej kampanii bliźniaków Kaczyńskich zaowocowały niespodziewanym podwójnym zwycięstwem w wyborach prezydenckich i do sejmu".
Według komentatora dziennika "niemiecki problem" Jarosława Kaczyńskiego miał swój początek dwadzieścia lat temu, gdy jako zaufana osoba nowego prezydenta Lecha Wałęsy został zaproszony do Bonn i kanclerza Helmuta Kohla. "Chodziło o założenie polskiej CDU. Wielki i ciężki kanclerz oraz mierzący 1,62 metra warszawski sekretarz stanu nie znaleźli jednak wspólnego języka. Jeszcze lata później Kaczyński denerwował się, że Kohl potraktował go protekcjonalnie" - pisze "SZ".
Przypomina, że w 2005 r. jedna z berlińskich gazet na stronie tytułowej napiętnowała Jarosława Kaczyńskiego jako antysemitę, co było "całkiem błędnym zarzutem, ale głęboko go dotknęło". "Również w tym dopatrzył się celowego ataku ze strony Niemców. W rzeczywistości Kaczyńscy energicznie i nie bez powodzenia starali się walczyć z tradycyjnym antysemityzmem polskiej prawicy. W swojej polityce historycznej próbowali nawet skonstruować polsko-żydowską wspólnotę ofiar" - ocenia bawarski dziennik.
Podkreśla, że "Kaczyński nie jest w żadnym wypadku ograniczonym nacjonalistą, jak chętnie przedstawiają go także niemieckie media". "Ma doskonałe wykształcenie i jest świetnym retorykiem. Jednak jest uwięziony w polskim autoportrecie narodu bohaterów i ofiar. Jego zwycięstwo w wyborach stworzyłoby między Niemcami a Polską znów wiele problemów, które uważano za dawno przezwyciężone" - ocenia "Sueddeutsche Zeitung".