"Jest dokument, który określa status lotu do Smoleńska"
Sekretarz Krajowej Rady Lotnictwa, prezes agencji lotniczej "Altair" Tomasz Hypki mówi, że lot prezydenckiego Tu-154, który rozbił się pod Smoleńskiem, miał status specjalny. - W takim wypadku możliwe są odstępstwa od standardów cywilnych czy wojskowych, ale to musi być wcześniej ustalone - dodaje. Podobnego zdania jest były pilot wojskowy mjr Michał Fiszer z miesięcznika "Lotnictwo". - Status lotu był taki, jak zgłoszono w zgodzie dyplomatycznej. Należy dotrzeć do dokumentu "diplomatic clearance" i sprawdzić, jak tam określono lot. Ten dokument jest wiążący - mówi Fiszer.
Hypki: lot specjalny - ani cywilny, ani pasażerski, ani wojskowy
- W każdym kraju istnieją procedury dotyczące lotów specjalnych. W Polsce jest to np. instrukcja lotów HEAD. Jednocześnie wojsko - szczególnie w lotnictwie transportowym - posługuje się procedurami cywilnymi, jako podstawą - wyjaśnia Hypki. - Samoloty wojskowe poruszają się w przestrzeni cywilnej, ogólnodostępnej i muszą w czasie pokoju przestrzegać tych procedur. Ze względu na specyfikę wykonywania lotów, wojsko może jednak wprowadzać swoje odstępstwa od tych procedur w rejonie swoich lotnisk, baz, albo np. nad poligonami.
Hypki mówi, że szczegóły lotów specjalnych są wcześniej między stronami uzgadniane - "i tak było w tym przypadku". - To niewątpliwie nie zwalniało pilotów z przestrzegania ogólnych zasad, czyli np. procedury, która mówi, że nie wolno schodzić poniżej określonej wysokości obowiązującej albo dla lotniska, albo dla załogi, albo dla samolotu. W tym wypadku było to 120 m i 1800 m widoczności poziomej - obowiązywało i dla załogi, i dla samolotu. To wynikało z certyfikatów, które piloci posiadali. Nie wolno im było lądować w tamtych warunkach - mówi.
- W wielu krajach - tłumaczy Hypki - w lotach lokalnych nie obowiązuje język angielski, tylko rodzimy. Tak jest w Rosji i nikt się temu nie dziwi. Tylko że tego typu odstępstwo musi być jasno określone i nie stwarzać żadnych zagrożeń dla ogólnego ruchu lotniczego.
Jak mówi ekspert, odstępstwem od standardów z polskiej strony była zgoda na używanie języka rosyjskiego, mimo że żaden z pilotów w załodze nie miał certyfikatu na używanie tego języka w operacjach lotniczych. - To już było naruszenie zasad prawa. Strona polska zrezygnowała też z uczestnictwa w locie nawigatora rosyjskiego, który mógł znacznie lepiej posługiwać się tym językiem i znacznie lepiej znać procedury obowiązujące po stronie rosyjskiej - twierdzi.
Lotnisko w Smoleńsku zostało w ub.r. zamknięte. Jest to stare lotnisko wojskowe, używane nie do normalnego latania, tylko do lotów specjalnych. Są tam loty małego lotnictwa. Czasem są jakieś loty wykonywane, nawet bez użycia wieży kontrolnej - ale to zupełnie inne przepisy, które nie dotyczą lotnictwa cywilnego, pasażerskiego, ani nawet wojskowego".
Fiszer: w planie lotu był zapis o obowiązujących procedurach
Były pilot wojskowy mjr Michał Fiszer z miesięcznika "Lotnictwo" mówi, że kwestia statusu lotu nie jest najważniejsza. - Status lotu to jedno. Co innego, z jakich procedur korzystano. Te z kolei określa się w planie lotu. Ten dokument jest składany do służby ruchu lotniczego. Pismo składa się do służby polskiej, a ona powiadamia stronę rosyjską. Natomiast wszystkie te służby na świecie pracują w jednym systemie - wyjaśnia.
- Samolot w trakcie lotu opuścił strefę powietrzną kontrolowaną według przepisów międzynarodowych i wszedł w przestrzeń kontrolowaną przez wojsko rosyjskie, która obejmuje obszar wokół lotniska. Kwestia jest taka, czy w planie lotu było napisane, według jakiej procedury samolot będzie leciał w końcowej fazie, w strefie kontrolowanej przez wojsko - mówi Fiszer.
Fiszer zwrócił uwagę, że na lotnisku w Smoleńsku obowiązywały rosyjskie procedury wojskowe i załoga starała się do nich dostosować. - Natomiast piloci polscy akurat nie są szkoleni według tych procedur, po prostu one u nas, ani w NATO nie obowiązują. - mówił. - Polscy piloci znali rosyjskie procedury, nie jestem pewien, czy mieli uprawnienia do korzystania z nich - dodał.