PublicystykaJan Wójcik: Co po ISIS? Możliwe scenariusze

Jan Wójcik: Co po ISIS? Możliwe scenariusze

Chociaż walki w Syrii i Iraku jeszcze trwają, ludzie powoli zaczynają wracać do swoich domów na terenach odbitych z rąk Państwa Islamskiego. Pozostaje tylko pytanie, co dalej po upadku ISIS?

Jan Wójcik: Co po ISIS? Możliwe scenariusze
Źródło zdjęć: © PAP | Balkis Press

30.09.2017 | aktual.: 30.09.2017 21:13

Bardzo prawdopodobne jest, że zwycięstwo nie będzie oznaczało zniszczenia samej organizacji terrorystycznej. Raczej niemożność sprawowania przez nią kontroli nad terytorium, przez co rościła sobie pretensje do uważania się za quasi-państwo zdobywała dzięki temu fundusze. Jednak organizacja, wcześniej jako część Al-Kaidy, istniała jeszcze przed podbiciem ogromnych połaci Syrii i Iraku, zagrażając nawet Bagdadowi.

Obecnie jednym z prawdopodobnych trendów jest mutacja ISIS, niczym bakterii, do formy przetrwalnikowej i powrót do partyzanckich działań opartych na sunnickich komórkach w Iraku. Grupa posiada doświadczenie gromadzenia pieniędzy w tych rejonach Iraku, gdzie słabo sprawowana jest kontrola rządowa, a jednocześnie potrafi przenikać do takich miast jak Bagdad, by dokonywać zamachów.

Średniowieczne zasady

Jednym z takich miast-baz ISIS była Faludża, gdzie protesty sunnitów w prowincji Anbad były tłumione brutalnie przez rząd z większością szyicką. To spowodowało, że łatwo wpadła ona w ręce sunnickich terrorystów, a za rządów Państwa Islamskiego miała być wizytówką szczęśliwego życia pod rządami kalifa. Co oczywiście nie przeszkadzało dżihadystom w zamknięciu wesołego miasteczka, spaleniu kawiarni i tym podobnych przybytków.

Spora część mieszkańców początkowo cieszyła się z "przyjścia kalifatu", jednakże szybko uległo to zmianie, kiedy narzucono im siłą średniowieczne zasady. Teraz ludzie powracają i chcą na nowo cieszyć się życiem, jednak przeszkadzają im w tym zamachy bombowe, dokonywane od czasu do czasu. Nie jest też łatwo o odbudowę miasta, ponieważ rządowy budżet, nadwyrężony walką z ISIS i kryzysem, nie znajdzie pieniędzy na finansowanie tych działań, a według ONZ w samej Faludży zniszczono 15 tysięcy domów.

Zobacz także: Terroryzm w Europie

Pomiędzy rządowymi żołnierzami a mieszkańcami miasta zaczynają narastać napięcia. Mieszkańcy mieli już dosyć stacjonujących wojsk, a wojskowi stawali się coraz bardziej nieufni, bo narastał strach przed samobójczymi atakami, których byli celem. Ten rozdźwięk może w przyszłości znowu stać się pożywką dla terrorystów.

Czy jednak terroryści pozostaną wierni przegranej sprawie? Pojawiają się co prawda informacje o spadającym morale bojówkarzy, a porażka prowadzi także do podważania legitymizacji liderów, co z kolei powoduje starcia wewnątrz organizacji. Jednak istotną narracją tego dżihadystycznego ruchu millenijnego jest przypisywana prorokowi Mahometowi przepowiednia, że jego "wojownicy zostaną opuszczeni i porzuceni", ale pomimo tego "będą u wrót Damaszku i u wrót Jerozolimy". Takie podejście pozwoli im wytrzymać wiele, a z pewnością pomoże utrzymać najbardziej zindoktrynowanych zwolenników.

Dzieci pozbawione uczuć

Państwo Islamskie, na wzór hitlerowskich Niemiec, wytworzyło swoiste Hitlerjugend, wysoce zideologizowane i eksponowane na okrutną przemoc oddziały dziecięce. Teraz, kiedy organizacja zaczyna się zwijać, dzieci te mogą znaleźć się w obozach uchodźców na terenie Syrii czy Turcji, ale trafiają też do Europy, jak pokazało ostatnio śledztwo dziennikarskie BBC.

Dzieci te dokonywały egzekucji, ćwiczyły z bronią ciężkiego kalibru i są wierne kalifatowi. Uczono je szariatu i obcinania główek blondwłosym i niebieskookim lalkom, pokazywano filmy instruktażowe z zamachów samobójczych i przygotowywania pułapek. Specjaliści od przeciwdziałania terroryzmowi obawiają się, że mogą stanowić ryzyko, bo poprzez ekspozycję na przemoc od wczesnego wieku i indoktrynację zostały pozbawione uczuć.

Sam Irak podjął decyzję o wydaleniu do krajów pochodzenia 500 kobiet, które dobrowolnie dołączyły do Państwa Islamskiego i ponad 800 dzieci terrorystów. Tymczasem na przykład Norweska Rada Uchodźców nie mówi o ryzyku, jakie to niesie, ale jest zamiast tego zaniepokojona warunkami, w jakich przetrzymywani są ci ludzie, którzy jej zdaniem nie mogą być odpowiedzialni za czyny członków swoich rodzin. Co jednak, jeśli zostali oni przeszkoleni do kontynuacji tych działań?

Przenoszenie konfliktu w inne miejsca

I to jest drugi spodziewany trend rozwoju sytuacji po upadku ISIS - przenoszenie konfliktu w inne miejsca, już jako ugrupowanie stricte terrorystyczne. Mówienie o ryzyku przedostania się większej liczby terrorystów do Europy i otwarcie tutaj „frontu” nie jest, jak twierdzi część sceny politycznej, jedynie podgrzewaniem wrogiej atmosfery wobec uchodźców. To historyczny fakt.

Mieliśmy już do czynienia z dżihadystami, którzy wezwani na wojnę przeciwko Związkowi Radzieckiemu w Afganistanie, dozbrojeni przez Stany Zjednoczone i ich sojuszników z Zatoki Perskiej, po skończonej wojnie wrócili do domu lub rozpełzli się po całym świecie. Dotarli do Bośni, Czeczeni, Somalii, Filipin czy Indonezji. Wszędzie tam wzniecili rebelie lub dołączyli do nich, nadając im islamistyczny charakter. Ostatecznie byli też w stanie zadać cios samym Stanom Zjednoczonym.

Dlaczego więc z 30 tysiącami - jak często się szacuje - zagranicznych terrorystów w Syrii i Iraku miałoby być inaczej? Spora ich część przybyła z Europy. "Tysiące ludzi, którzy pojechali do Syrii, to setki czy tysiące legend, historii, opowieści" - mówił w wywiadzie dla WP Opinie, ekspert ds. terroryzmu z Globsec, Kacper Rękawek, dodając: "Weterani, którzy wrócą, odsiedzą swoje, wyjdą na wolność i dadzą zastrzyk kolejnemu pokoleniu ludzi, którzy zostaną przekonani, że jedyną formą ich ekspresji politycznej jest walka zbrojna".

Tymczasem oburzenie niektórych budzą listy poszukiwanych terrorystów rozdane siłom specjalnym państw zachodnich operujących w rejonie konfliktu, z rozkazem: zlikwidować lub odstawić władzom w Iraku. W Europie czekają na nich programy deradykalizacyjne, które wywołują oburzenie obywateli, a prawdopodobnie będą nieskuteczne, gdyż deradykalizacja jest to zadanie podobne do wydostania zmanipulowanego fanatyka z sekty.

Gdy ISIS słabnie, wzmacnia się konkurent

Nie tylko Europa zaniepokojona jest dżihadystami z ISIS, którzy wracają do swoich krajów. Podobne niepokoje wyrażają też władze w większości muzułmańskiej Indonezji. Rząd próbuje przeciwdziałać rekrutacji do ISIS przez publikację filmu z udziałem osiemnastu "rozczarowanych" dżihadystów, którzy wrócili w sierpniu do Indonezji, obnażających kłamstwa propagandy Państwa Islamskiego. Mówią o tym, jak zamiast być bojówkarzami czyścili ubikacje, albo że zamiast obiecanej dla córki szkoły, czekał na nią mąż-dżihadysta.

W Syrii wciąż pozostaje jednak około 500 Indonezyjczyków zaangażowanych w terroryzm. Eksperci obawiają się, że powracający będą mieli większe umiejętności bojowe i terrorystyczne, a jednocześnie będą otoczeni nimbem ludzi, którzy brali udział w prawdziwym dżihadzie.

Powrotu indonezyjskich dżihadystów obawia się też sąsiednia Australia, która pamięta zamachy z 2002 roku na Bali, gdzie zginęło 88 Australijczyków.
Pamiętać w końcu należy jednak, że Państwo Islamskie to nie jedyni terroryści działający na terenie Syrii. Podczas gdy ISIS słabnie, wzmacnia się konkurent, Al-Kaida, znana obecnie pod nazwą Hajat Tahrir al-Szam. HTS powstało z połączenia kilku organizacji terrorystycznych, między innymi z dominującej w sojuszu i reprezentującej Al-Kaidę Dżabat Fatah as Szam, znanej wcześniej jako Dżabat Al-Nusra, ze wspieranego przez Turcję ruchu Nour al-Din al-Zenki i Ansar al-Din - dżihadystów pochodzących głównie z Arabii Saudyjskiej i Czeczenii.

Ugrupowanie, jak szacuje się obecnie, ma pod bronią 30 tysięcy bojówkarzy i rekrutuje nowych z ugrupowań, które się rozpadają, a także z obozów dla uchodźców wewnętrznych uciekających przed wojskami Asada. I będzie rosło w siłę tym bardziej, im bardziej ISIS będzie upadało, a sunnicy Arabowie nie znajdą innej siły przeciwstawiającej się Asadowi. Jednocześnie wojska Asada nie są w stanie same walczyć na dwóch frontach - na wschodzie przeciwko ISIS i na północy przeciwko HTS.

To nie oznacza końca niepokoju w Syrii

Już dzisiaj eksperci w sprawach Syrii nawołują, żeby międzynarodowa koalicja zwiększyła zaangażowanie także przeciwko HTS, nim ta urośnie w siłę w prowincji Idlib, którą zajmuje. Tymczasowo Moskwa, Teheran i Ankara zgodziły się, że strefa w Idlib zostanie uznana za obszar "zawieszenia broni" i rozmieściły obserwatorów wokół granic prowincji, żeby zapobiegać walkom między terrorystami a oddziałami rządowymi.

Rosja będzie pełnić funkcję policjanta na zewnątrz regionu, a Turcja przygotowuje się do rozmieszczenia 25 tysięcy wojsk w samej prowincji, żeby kontrolować deeskalację wewnątrz. HTS nie uznaje porozumień Turcji, Iranu i Rosji w Astanie i zapowiedziała opór. Rezultatem może być jednak - podobnie jak w przypadku ISIS - ucieczka w organizację bardziej utajnioną albo próba przeniesienia konfliktu na tereny kontrolowane przez syryjskich Kurdów, postrzeganych jako słabszy przeciwnik od wojsk tureckich.

Pokonanie ISIS nie oznacza końca niepokoju w Syrii, a być może nasilenie konfliktów i zagrożenia terrorystycznego w innych częściach świata. W samej Syrii i Iraku podstawowym nierozwiązanym problemem pozostają relacje pomiędzy władzą centralną a sunnitami i Kurdami, włączając w to różne zainteresowane siły regionalne i globalne.

Na razie to, na co można liczyć, to jedynie deeskalacja konfliktu w niektórych rejonach, a i to z potencjalnym ryzykiem jego eskalacji przy założeniu dążenia Kurdów do niepodległości i negatywnym stosunku do tego Turcji i Iranu. Kluczową rolę mogą tu odegrać Stany Zjednoczone, ale pytanie czy nie zostawią Kurdów samym sobie, tak jak na początku lat 90., po wykorzystaniu ich do walki z Saddamem Husajnem?

Jan Wójcik, Euroislam.pl

Źródło artykułu:euroislam.pl
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)