Jadwiga Staniszkis: premier niekompetentny i arbitralny nie daje nadziei dla Polski
Wyczuwany zanik energii społecznej (tak iskrzącej w czasach buntu "Solidarności") to nie tylko narastająca obojętność wobec "rzeczy wspólnych" i obronne - ze względu na kryzys - uciekanie w prywatność i indywidualne strategie przetrwania. To także rosnąca niezdolność do odczuwania, a nawet rejestrowania, napięcia między społecznymi wymiarami dobra i zła, prawdy i kłamstwa. Ta połowiczność jest mechanizmem obronnym. Odsuwa konieczność zmierzenia się z powagą sytuacji. Wynika również z braku adekwatnego opisu owej sytuacji - pisze w felietonie dla Wirtualnej Polski prof. Jadwiga Staniszkis.
24.01.2013 | aktual.: 24.01.2013 10:47
Trzeba by pokazać fundamentalne wady systemu instytucji i procedur nie odpowiadających naszej fazie rozwoju. Obnażyć słabość państwa eksploatowanego przez klasę polityczną i niezdolnego do skupienia i spożytkowania dla rozwoju resztek energii społecznej. Odwrotnie, przez swą nieudolność, robiącego wszystko, aby społeczeństwo pozostało unieruchomione. Wzrost kosztów przeżycia i systematyczne obniżanie standardów - od edukacyjnych do zdrowotnych - prowadzi bowiem do fragmentacji i obojętności. I właśnie - zaniku energii społecznej.
W czasach "Solidarności" paliwem podtrzymującym energię spolaryzowanego konfliktu (dobro walczące ze złem) był mit o wyłączności własnej racji moralnej.
Dziś w PiS i w różnych gazetach po prawej stronie, obserwujemy próby odbudowania takiego mitu. Ale - oprócz jednorazowych happeningów - trafia to na obojętność. Bo owego napięcia między wartościami nie odtworzy się atakując sędziego Tuleyę. Z jednej strony ludzie dostrzegają również w sobie podobną łatwość zacierania granic i niezdolność do rozróżniania. A z drugiej, tzw środowiska opiniotwórcze (kiedyś inteligencja) nie mają już zaufania i statusu z lat 80.; jako warstwy mającej prawo i obowiązek określania standardów moralnych.
Okazało się bowiem - i dziś to widać - że środowiska inteligenckie nie sprostały wyzwaniom transformacji. Proponowanie imitacji, a nie innowacji, brak kompetencji - choćby z historii instytucji rynkowych - zastępowanych ideologią, hipokryzja i brutalność sporów zniszczyła nasz autorytet.
Podobna, masowa obojętność wobec siebie jako podmiotu moralnego istniejąca w czasach komunizmu, została przełamana nie w słowach, ale działaniu. Ryzyko dla wartości (obrony słabszych załóg robotniczych w drugiej fali strajków sierpniowych) uświadomiło, że jest próg gdy mówi się "nie". Nazwano to godnością i żądano jej uznania. Stworzono też utopię państwa i społeczeństwa bez polityki (i wewnętrznych konfliktów), bo zorganizowanych wokół tych samych norm moralnych. Realność transformacji okazała się jednak inna. Trudno dziś wyobrazić sobie podobne, zbiorowe uniesienia.
Klincz rozwoju zależnego może być przełamany tylko przez gruntowną przebudowę systemowych reguł . Kryzys, paradoksalnie, mógłby to ułatwić. Z jednej stronie boleśnie uświadamia niskie zdolności formowania kapitału krajowego. Z drugiej - jest polityczną okazją, żeby walczyć w UE o zgodę na rozwiązania instytucjonalne odpowiadające naszym wyzwaniom. I pewno można by taką zgodę uzyskać, bo Unia też dostrzega, że klientelistyczny, imitacyjny, pozbawiony strategicznej wizji model Tuska grozi załamaniem. I wcale nie chce brać nas w przyszłości na garnuszek.
Ale premier, niekompetentny i oportunistyczny, a równocześnie - arbitralny i niszczący wszelki odrębny głos w rządzie i w PO, nie daje nadziei na takie, pozytywne dla Polski, wykorzystanie kryzysu.
Jean Baudrillard pisał w "Przed końcem", że moment, gdy rzeczywistość wchłania całą energię nierzeczywistości (w naszym wypadku - form nie korespondujących z naszymi wyzwaniami rozwojowymi) to staje się fikcją. Wtedy ludzie żyją dalej. Ale nie ma już społeczeństwa, zanika też państwo i gospodarka rozumiana jako system próbujący optymalnie wykorzystać własne zasoby.
Wszystko staje się łupem. Ani władza, ani opozycja, ani środowiska opiniotwórcze, nie są w Polsce na miarę tych wyzwań!