Jacek Żakowski: ustawa antyterrorystyczna czy antydemokratyczna?
Nie mam wątpliwości, że tzw. ustawa "antyterrorystyczna" to bardzo duża cena, jaką wszyscy płacimy za coś, co jest w interesie jakiejś niewielkiej i bezwzględnej grupy. Tylko jeszcze nie ma pewności której. Ale to się kiedyś okaże - pisze Jacek Żakowski dla Wirtualnej Polski.
09.06.2016 | aktual.: 26.07.2016 12:02
Każde ludzkie życie zasługuje na to, by je chronić i - kiedy trzeba - ratować. Ale jaki jest sens dość iluzorycznie chronić życie stosunkowo niewielkich grup ludzi przed zagrożeniem ściśle hipotetycznym, jeśli ceną jest ryzykowanie życia dużo większych grup obywateli w sposób bardzo realny, a w praktyce - pewny? Inaczej mówiąc: czy rząd dobrze robi, skazując na śmierć sporą grupę Polaków, by niewielu uchronić przed niebezpieczeństwem, które być może dotyczy jakiejś niewielkiej grupy?
Od stanu wojennego, kiedy władza dała sobie prawo pozbawiania ludzi wolności bez wyroku sądu, żaden polski rząd nie dał tajnej policji takich uprawnień i takiej kontroli nad obywatelami, jakie daje ustawa "antyterrorystyczna". Od ponad trzydziestu lat nie było w Polsce wolno więzić ludzi bez sądu, zakazywać wedle widzimisię zgromadzeń publicznych, inwigilować bez (przynajmniej formalnego) nadzoru sądów, ani zabijać bez ostrzeżenia. Jeżeli senat tej ustawy nie zmieni. Jeśli prezydent Andrzej Duda ją podpisze. Jeżeli nie obali jej obezwładniony ostatnio Trybunał Konstytucyjny, to zanim skończy się Euro 2016, Polska - przynajmniej potencjalnie - stanie się państwem policyjnym w pełnym tego słowa znaczeniu.
Pod dość mglistym pretekstem "zdarzenia o charakterze terrorystycznym" (wedle załącznika może to być np. zniknięcie munduru kolejarza lub zgubienie przez kogoś dowodu osobistego) tajna policja będzie miała prawo m.in. cenzurować (blokować) strony internetowe i zakazywać demonstracji. Pod rządami nowej ustawy karty przedpłacone będą musiały być imiennie rejestrowane, służby będą się mogły włamywać do wszystkich sieci teleinformatycznych pod pretekstem testowania ich zabezpieczeń, a cudzoziemcy (więc też osoby kontaktujące się z nimi) będą mogły być inwigilowane praktycznie bez ograniczeń.
Musi być jakiś bardzo szczególny powód, żeby władze (rząd, sejm, senat, prezydent) chciały oddać służbom tak gigantyczną władzę nad nami wszystkimi (więc także nad sobą!). Zwłaszcza, gdy jest to władza, która od lat przestrzega przed służbami, wciąż węszy ich spiski, itp. Wedle oficjalnej narracji chodzi o zagrożenie terrorystyczne. Czyli o to, żeby chronić nas przed ewentualnymi zamachami. Ale nic nie wskazuje, by takie zagrożenie istotnie w Polsce było. A zwłaszcza, by było większe niż w przeszłości. Chyba, że słowo "terroryzm" dla tej władzy znaczy coś innego niż tradycyjnie rozumiany terroryzm (na przykład pokojowy sprzeciw obywateli wobec bezprawnych rządów).
Być może zagrożenie terrorystyczne wzrośnie w Polsce w czasie Dni Młodzieży i szczytu NATO. Pewnie podczas takich wydarzeń potrzebne są przejściowo szczególne środki bezpieczeństwa. Ustawa "antyterrorystyczna" nie ma jednak charakteru epizodycznego. PiS chce, by obowiązywała trwale.
Od czasu do czasu, zwłaszcza w warunkach ostrego konfliktu politycznego, może się też zawsze zdarzyć jakiś "samotny wilk" - jak na przykład ostatnio we Wrocławiu. Ale na to podsłuchy, inwigilacja, aresztowania obcokrajowców bez sądu nie pomogą. Bo samotny wilk do nikogo nie dzwoni, raczej się nie afiszuje ze swymi zamiarami i nie jest też - co widać po przypadku wrocławskim - obcokrajowcem, ani zawodowcem. To zwykle jest po prostu pojedynczy świr. Niezorganizowany, niezdiagnozowany i swój. Obce świry się nami nie interesują. Jak ktoś chce zrobić coś strasznego, robi to w miejscu, które grzeje jego emocje. Polska nie budzi wielkich emocji wśród obcych. Ani na Bliskim Wschodzie, ani ani we Francji, ani nigdzie indziej.
Krótko mówiąc: szansa, że na pozbawieniu nas praw obywatelskich cokolwiek zyskamy, jest bardzo bliska zeru. Natomiast cena jest dużo większa, niż się przeważnie twierdzi. Nie chodzi "tylko" o budowanie państwa policyjnego, które może być narzędziem dyktatury lub demokratury w rosyjskim czy białoruskim stylu i na dłuższą metę zawsze hamuje rozwój. Stawką nie jest tylko jakość życia, demokracji, rynku i naszej wolności. Stawką jest życie. Życie wielu z nas. I to na kilka sposobów.
Najprostsze tworzone przez formalnie mająca nas chronić ustawę "antyterrorystyczną" zagrożenie dla naszego życia jest takie, że rejestrowane karty przedpłacone będą oczywiście trudniej dostępne, niż karty nierejestrowane. Dla części z jakichś 20 mln osób, które ich używają, z różnych względów staną się niedostępne. Bo będą mieli daleko do punktu rejestracji, bo zgubią dowód, albo go dawno zgubili itp. Będą to często ludzie starsi, niezaradni, niesamodzielni itp. Gdyby chodziło o 1 proc. użytkowników, byłoby to 200 tys. osób (tyle mieszkańców mają Kielce). Gdyby miało to dotknąć 1 promila, było by to 20 tys. osób (niewiele więcej liczy Zakopane).
Tak się składa, że szybka i łatwa łączność ma dla tej grupy szczególne znaczenie, np. kiedy trzeba zasięgnąć szybkiej porady, albo poprosić kogoś o pomoc. Nie podejrzewam, żeby autorzy tej ustawy starali się oszacować, do ilu z tych osób pomoc nie dotrze na czas z tego tylko powodu, że nie będą miały pod ręką telefonu. Trup nie będzie się ścielił gęsto, ale nawet jedna osoba rocznie to dużo, w porównaniu z liczbą ofiar zamachów ściśle terrorystycznych, która (jeśli nie liczyć napadów rasistowskich) przez dekady wynosi w Polsce zero.
Nasze życie będzie też ceną za tę ustawę na dwa inne sposoby.
Po pierwsze, jeżeli służby mają faktycznie używać dużo większych kompetencji, będą też musiały dostać dużo większe pieniądze. Tych pieniędzy na coś zabraknie. Na przykład dla pielęgniarek. Kilka milionów, o które rozbijają się negocjacje w CZD to pryszcz w porównaniu z tym, czego będą się domagały służby, żeby inwigilować wszystkich oraz wszystko wedle nowej ustawy. A jak na pielęgniarki brakuje, to życie pacjentów jest realnie zagrożone. Ale jeśli rząd zamiast na pielęgniarkach zaoszczędzi na policjantach, na nowych wagonach, albo na remoncie dróg, to też jakieś ryzyko wzrośnie i statystycznie ktoś za to własnym zdrowiem lub życiem co jakiś czas zapłaci.
Po drugie, zamachy m.in w Nowym Jorku, w Paryżu i w Brukseli pokazały, że im więcej służby wiedzą i im więcej mają rozmaitych gadżetów, tym bardziej gubią się w nadmiarze informacji, toną w analizach i mniej zajmują się tym, do czego są powołane. Nadmierny strumień informacji sprawia, że posiadana wiedza staje się mniej zrozumiała. Ważne umyka w powodzi nieważnego. Gdy nasze służby zamroczy huragan informacji pochodzących z inwigilowania wszystkich i wszystkiego, kompletnie śladowe ryzyko terrorystyczne stanie się znacznie mniej śladowe.
Inaczej mówiąc: 99,99 procent z nas z powodu ustawy "antyterrorystycznej" straci trochę pieniędzy i jakąś część bezpieczeństwa. Prawo wielkich liczb (jest nas kilkadziesiąt milionów) sprawi, że wiele osób poniesie jakąś szkodę, a ktoś (nie wiemy kto) zapłaci cenę najwyższą.
Jaki więc może być ten "bardzo szczególny powód" wprowadzenia przez obecną władzę najbardziej radykalnej w Unii Europejskiej, najmocniej ograniczającej prawa obywatelskie i stanowiącej największe zagrożenie dla demokracji oraz ludzkiego życia ustawy "antyterrorystycznej" akurat w Polsce, czyli kraju, w którym terrorystów nie ma i nie ma żadnego szczególnego powodu, żeby się pojawili?
Możliwe wyjaśnienia są cztery:
1. Być może PiS chce trwale zamienić polską demokrację w demokraturę i tworzy narzędzia, przy pomocy których będzie nas inwigilował, zastraszał, terroryzował, prowokował, żeby zdławić opór.
2. Być może PiS uważa, że wykazując takie "zdecydowanie"; w walce z terrorystami, zyska popularność i poparcie "ciemnego ludu", wierzącego w terrorystów, których nikt nie widział, natomiast mało przywiązanego do idei wolności i praw obywatelskich.
3. Być może za czyimś podpuszczeniem PiS uwierzył, że jacyś straszni terroryści istotnie na nas dybią, choć nie wiadomo, dlaczego akurat na nas.
4. Być może wreszcie PiS jest kontrolowany przez służby, które chcą w Polsce rządzić swoimi metodami i w ten sposób formalnie przekazuje im faktyczną władzę (PO też niemal im uległa, ale po protestach się opamiętała)
. Te wyjaśnienia mogą być prawdziwe pojedynczo lub łącznie (np. 1 i 4, albo 3 i 4). Tego dziś nie da się sprawdzić. Ale żadne z nich nie odpowiada interesowi Polski ani polskich obywateli. Nie mam wątpliwości, że tzw. ustawa "antyterrorystyczna" to bardzo duża cena, jaką wszyscy płacimy za coś, co jest w interesie jakiejś niewielkiej i bezwzględnej grupy. Tylko jeszcze nie ma pewności której. Ale to się kiedyś okaże.
Jacek Żakowski dla Wirtualnej Polski