Gruba przesada
Spożywając pączki w tłusty czwartek, zwróćmy nasze myśli ku braciom i siostrom zza Oceanu. Albowiem tam, w Ameryce, każdy dzień roku jest tłusty.
23.02.2009 | aktual.: 23.02.2009 13:08
Po wylądowaniu w Stanach jedna rzecz uderza za każdym razem z taką samą siłą – rozmiar. Wszystko jest większe niż u nas: samochody, autostrady i wieżowce, lodówki, frytki i cola. No i ludzie. Amerykanie roztyli się do tego stopnia, że wśród wielu pomysłów na to, jak dalszemu narodowemu tyciu zapobiec, pojawiły się też inicjatywy w skali świata bezprecedensowe. Co niektórzy politycy i lobbyści wymyślili mianowicie, że przed pęknięciem z przejedzenia Amerykę uchronią... podatki.
Naród grubasów
Poznajcie Richa: 34 lata, żona, ośmioletni synek Bud, nieciekawa i licho płatna posada biurowa, domek na przedmieściach Oklahomy. I 170 kilogramów wagi przy wzroście metr osiemdziesiąt. Dużo? Nie, w normie. Sąsiad jest od Richa dużo większy. Nie mówiąc o żonie sąsiada.
Rich i jego brzuch nie odstają od otoczenia, bo według Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) nadwagę ma zdecydowana większość Amerykanów (74,1 procent), a ponad jedna trzecia obywateli USA cierpi na jej formę chroniczną i chorobową – otyłość.
Epidemia otyłości sprawia, że z 24 milionów zdiagnozowanych cukrzyków co roku umiera 200 tysięcy. Chroniczna nadwaga jest drugą po paleniu tytoniu przyczyną zgonów, którym można zapobiec. Debatę nad tym, jak tę epidemię okiełznać, ożywiła propozycja gubernatora stanu Nowy Jork Davida Patersona. Chce on obłożyć 18-procentowym podatkiem wszystkie niedietetyczne napoje gazowane oraz soki zawierające mniej niż 70 procent soku w soku. Pomysł przyszedł mu do głowy, kiedy dumał nad tym, jak załatać 15-miliardową dziurę w stanowym budżecie. Nowy podatek miałby przynieść ponad 400 milionów dolarów wpływów rocznie, ale dla zwolenników takiej regulacji od finansowego dużo ważniejszy jest jej aspekt zdrowotny. Nicholas Kristof z „The New York Timesa” nazywa ją kamieniem milowym w walce państwa z otyłością. „Podatkowa dieta cud!” – zachwyca się i przekonuje, że podobnie jak opodatkowanie tytoniu okazało się najskuteczniejszym lekiem na raka płuc, tak wzrost cen niezdrowych napojów zlikwiduje narodową nadwagę. Jednak
Kristof jest w mniejszości. 70 procent Amerykanów sprzeciwia się jakimkolwiek „cukrowym” czy „tłuszczowym” podatkom. Nowojorskiej inicjatywie wytyka się też niekonsekwencję: skoro akcyza na colę, to dlaczego nie na pączki i hamburgery?
Ale jeśli nie podatki, to co powstrzyma epidemię, która uszczupla budżet USA o 218 miliardów dolarów rocznie, a co gorsza, może spowodować, że obecne pokolenie Amerykanów będzie pierwszym w historii, które pożyje krócej od poprzedniego?
Cztery przyczyny i pogrzeb
Rich został skrzywdzony przez naturę. Jego przodek sprzed kilku tysięcy lat musiał zapuścić się w las, zapolować na zwierza bądź nazbierać borówek. Takie wypady kosztowały sporo energii, a ich powodzenie nigdy nie było pewne. Dlatego gdy przodkowi Richa udało się polowanie, najadał się na zapas, bo nie wiedział, kiedy będzie następna uczta. W ten sposób przodek Richa stał się miłośnikiem strawy wysokoenergetycznej – tłustej i słodkiej – oraz wykształcił potrzebę sytości. Takie predyspozycje dostał Rich w genach. Tyle że dziś, żeby zdobyć tłusty i słodki posiłek, Rich najczęściej nie rusza się z fotela. Podnosi słuchawkę i wykręca numer swojej ulubionej pizzerii. Kiedy tylko zapragnie.
To, rzecz jasna, nie wyjaśnia, dlaczego Rich jest o wiele grubszy niż jego daleki kuzyn z Polski czy Holandii, który ma podobne predyspozycje genetyczne, taki sam telefon, a w swojej dzielnicy pizzerie tej samej sieci. W dużym uproszczeniu powody tuszy Richa są następujące:
1
To nie jest kraj dla pieszych ludzi. Rich – tak jak 70 procent Amerykanów – żyje w „antypieszym” otoczeniu. W zasięgu spaceru nie ma sklepu spożywczego, kościoła, poczty. Nie ma w zasadzie nic. Jego synek Bud (też całkiem pulchniutki) do szkoły nie idzie, tylko jedzie, tak jak 83 procent amerykańskich uczniów. Tam, gdzie przed domem Richa kończy się trawnik, nie ma nawet chodnika, od razu zaczyna się ulica. Stany, tak jak wyglądają dziś, zostały zbudowane w czasach prosperity po II wojnie światowej. Powstały autostrady, przedmieścia domów z garażami i wyrzucone jeszcze dalej za miasto centra handlowo-rozrywkowe. Każda rodzina kupiła samochód i Amerykanie przestali chodzić. Ojcu Richa zdarzyło się jeszcze spalić trochę energii na schodach albo odkręcając szybę w aucie. Rich nie bywa w budynkach bez windy, bo ich w zasadzie nie ma, a szybę opuszcza guziczkiem.
2
Bardzo tanie kalorie. W porównaniu z innymi krajami Zachodu społeczeństwo amerykańskie jest bardzo rozwarstwione. A badania pokazują, że otyłość dotyka biednych prawie dwukrotnie częściej niż zamożnych. Jak już ustaliliśmy, po praprzodkach Rich odziedziczył potrzebę akumulowania kalorii. Doktor Adam Drewnowski z Uniwersytetu Waszyngtońskiego opracował szablon, według którego oblicza się stosunek ceny do pozyskanej dla organizmu energii. Najtańsze są w USA kalorie pochodzące z podłej jakości wielokrotnie przetworzonej żywności. Przykład? W przypadku chipsów jeden megadżul (MJ, czyli 2,38 kalorii) energii kosztuje 20 centów, a w przypadku marchewki – 95 centów. Nic dziwnego, że 25 procent warzyw Amerykanie spożywają pod postacią frytek lub chipsów. Inny przykład: cola – 30 centów/MJ, sok pomarańczowy – 1,43 dolara/MJ. Rich i jego rodzina nie jadają świeżego chudego mięsa, ryb i warzyw, bo kontrolując domowy budżet, sięgają po nafaszerowane sztucznymi tłuszczami, cukrem i skrobią, pakowane produkty o długim
terminie przydatności do spożycia. Sprawę pogarsza mechanizm błędnego koła: bieda wiąże się ze złym odżywianiem i słabą opieką zdrowotną, co napędza otyłość, a otyłość i choroby z nią związane to większe rachunki u lekarza i ograniczenie możliwości zawodowego rozwoju, co napędza biedę. 3
Dyktat korporacji. Bud, synek Richa – tak jak jego koledzy i koleżanki – ogląda rocznie 10 tysięcy (prawie 30 dziennie) spotów telewizyjnych reklamujących słodki i tłusty junk food. Jak wiadomo, dobra reklama czyni cuda – Bud stołuje się w McDonaldzie albo innym fast foodzie raz na trzy dni, a płyn wprowadza do organizmu wyłącznie w postaci wysokosłodzonych napojów gazowanych.
Pozarządowe organizacje walczące z otyłością wskazują na Skandynawię, gdzie obowiązuje zakaz reklamy skierowanej do dzieci, ale zdają sobie sprawę, że szanse na takie regulacje są w USA równe zeru. Nie na próżno branże spożywcza i restauracyjna do 13 miliardów dolarów wydanych każdego roku na kampanie skierowane do dzieci dorzucają kilka następnych na lobbing w Waszyngtonie. Co więcej, świetne układy mają też w szkołach. Choć z wielu szkolnych korytarzy zniknęły maszyny wypluwające colę za kilka monet, to Bud chodzi (to jest: jeździ) do jednej z niedofinansowanych podstawówek. Te – a stanowią one większość – potrzebują kontraktów z korporacjami takimi jak Coca-Cola, żeby mieć za co kupić nowe tablice i odremontować salę gimnastyczną.
4
Kukurydza. Część pieniędzy, które Rich oddaje państwu w postaci podatku, idzie na dofinansowanie rolnictwa. Farmerzy dostają od rządu 20 miliardów dolarów rocznie. Ich ulubioną uprawą jest kukurydza – rośnie jak zielsko i świetnie się sprzedaje. Poza biopaliwami robi się z niej paszę dla zwierząt hodowlanych oraz syrop. Dzięki paszy produkuje się tanie mięso, o wiele bardziej tłuste od tego droższego, ze zwierząt karmionych trawą. Jednak prawdziwym hitem ostatniego 20-lecia, w ciągu którego odsetek otyłych Amerykanów zwiększył się trzykrotnie, jest syrop kukurydziany. W przemysłowej produkcji żywności wypiera on cukier, bo jest tańszy, łatwiejszy w transporcie i co najważniejsze – słodszy. A jak już wiemy, Rich ma w genach to, że lubi słodkie. Kukurydziane lobby nie ma więc większych problemów, żeby wciskać mu coraz większe ilości syropu już nie tylko do coli i batona, ale też do chleba, keczupu i wędlin. W zasadzie do wszystkiego.
Rich tak jak 58 procent Amerykanów bardzo pragnie schudnąć. Ale na siłownię i zdrowsze jedzenie go nie stać, do pracy nie pójdzie pieszo, bo za daleko i nie ma chodnika, a tabletka od lekarza jakoś nie działa. A poza tym nie zaleca się łączenia jej z alkoholem, a jak tu się rozerwać po nudnej robocie, jeśli nie browarem? Wychodzi na to, że Rich jest skazany na swój brzuch, a co za tym idzie – na cukrzycę, nadciśnienie, choroby serca, wylewy, chore nerki, osteoartretyzm, żylaki i kilka odmian raka.
No, chyba że pomoże mu państwo. Tylko jak? Państwo nie przebuduje przecież Ameryki, tak by z dnia na dzień stała się bardziej „pieszoprzyjazna”. Nie zamknie z dnia na dzień wszystkich McDonaldów, fabryk chipsów i napojów. Nie zakaże uprawiać kukurydzy. Biedy też raczej nie zlikwiduje, wręcz przeciwnie – można się spodziewać, że w czasach kryzysu jeszcze więcej obywateli przerzuci się z marchwi na frytki. Państwo może zrobić to, co robić potrafi najlepiej, czyli wprowadzić nowe podatki. Tak przynajmniej utrzymują zwolennicy tłuszczowo-cukrowych akcyz. Barry Popkin z Uniwersytetu Karoliny Północnej, autor książki „Świat jest gruby”, uważa, że junk food ma taki sam związek z otyłością i cukrzycą jak papierosy z rakiem płuc. A badania pokazują, że 10-procentowy wzrost ceny papierosów przekłada się na trzyprocentowy spadek ich sprzedaży wśród całej populacji i aż siedmioprocentowy wśród nieletnich. Tytoniowe lobby przez lata skutecznie broniło się przed ingerencją państwa w rynek, ale słynny Marlboro Man, kowboj
reklamujący najpopularniejsze papierosy, zniknął w końcu z billboardów, a paczka fajek jest dziś 10 razy droższa niż przed 20 laty. Tak samo – wieszczą antytłuszczowi lobbyści – producenci niezdrowej żywności, choć na pewno nie poddadzą się bez walki, są skazani na porażkę. Biorąc pod uwagę to, z jak druzgocącą krytyką spotkała się propozycja gubernatora Patersona, i to, że nowym sekretarzem rolnictwa, który jest odpowiedzialny za politykę żywieniową kraju, został Tom Vilsack, człowiek silnie związany z rolniczym i spożywczym lobby, ich optymizm wydaje się przedwczesny.
To zła wiadomość dla Richa, a najgorsza dla Buda. Jego pokolenie będzie jeszcze grubsze od poprzedniego. Naukowcy mówią, że komplikacje zdrowotne wynikające z otyłości mogą skrócić życie dzisiejszych amerykańskich dzieci nawet o pięć lat. Sorry, Bud.
Maciej Jarkowiec