Gronkowiec pod gipsem
Co dziesiąty pacjent wychodzi ze szpitala z powikłaniami - alarmuje Rada Europy. W Polsce na razie takich badań nie prowadzono, można jednak przypuszczać, że wyniki byłyby podobne, jeśli nie gorsze.
21.04.2005 | aktual.: 21.04.2005 08:59
Zakopiańczyk Jan S. przez rok próbował wyleczyć się z gronkowca, którym zaraził się w Klinice Ortopedii i Rehabilitacji w Zakopanem. Wszystko zaczęło się od dość banalnej operacji ścięgna Achillesa. Panu Janowi po operacji założono gips, o po jakimś czasie odesłano do domu. - Trudno mi powiedzieć, ile to dni mogło upłynąć od powrotu męża ze szpital, a jak zobaczyłam wyciek spod gipsu - opowiada pani Maria, żona Jana S. - Zawiozłam męża z powrotem do szpitala. Tam rozcięto mu gips. Noga - to była po prostu tragedia! Mąż dostał antybiotyk i but rehabilitacyjny, ale żadnego poważnego leczenia nie robiono.
Podczas badań u chorego wykryto obecność groźnej bakterii - gronkowca. Lekarze z kliniki jednak twierdzą, że rana została zaleczona. - Rzeczywiście znam całą sprawę - przyznaje profesor Daniel Zarzycki, szef Katedry Ortopedii Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego. - Wystąpiły powikłania skórne u pacjenta. Po prostu złe gojenie się rany pod gipsem. Z informacji, jakie mam, wynika, że rana została zaleczona. Pacjent ma pretensje i ma prawo skarżyć się na, jego zdaniem, niezadowalające leczenie. Jak mówią lekarze kliniki, w chirurgii zawsze zdarzać się będą czasem powikłania.
Rodzina pacjenta ma też żal o to, że podczas jednej z wizyt w sekretariacie kliniki żona pana Jana usłyszała, że jak ma pretensje, to powinna zmienić szpital. - Na pewno nie chodziło o sugerowanie, aby chory poszedł się leczyć do innego szpital. Skoro jednak żona pacjenta powiedziała w sekretariacie, że nie ma już do nas zaufania i nie chce, aby jej mąż był tu leczony, to przecież zawsze może zmienić placówkę medyczną.
Nie mogę nikogo zmusić na siłę do leczenia w naszej klinice - odpiera zarzuty prof. Zarzycki. Pacjent i jego rodzina skarżą się również, że zostali opuszczeni w całej tej ciężkiej dla nich sytuacji. Według nich nikt z kliniki nie chciał pomóc w leczeniu zakażonej rany. - Kiedy poszłam do sekretariatu, usłyszałam, że dyrektor nie ma dla mnie czasu - żali się żona pacjenta. - A żaden inny szpital nie chce zająć się leczeniem operowanej nogi. Na szczęście udało się umieścić chorego w innej placówce. Obecnie pan Jan leczy się w Warszawie. Jego rodzina złożyła skargę do Izby Lekarskiej, która wdrożyła postępowanie w tej sprawie. Na razie trudno ocenić, jakie będą efekty postępowania i po czyjej stronie jest racja.
PRZEMYSŁAW BOLECHOWSKI