ŚwiatGóry Sanocko-Turczańskie. To tutaj, pod granicą z Ukrainą, ćwiczą polscy żołnierze

Góry Sanocko-Turczańskie. To tutaj, pod granicą z Ukrainą, ćwiczą polscy żołnierze

• Góry Sanocko-Turczańskie to częste miejsce szkoleń polskich żołnierzy
• W Ośrodku Szkolenia Górskiego ćwiczy wiele naszych jednostek
• Dzikie i pokryte lasem góry są przydatne przy ćwiczeniach surwiwalowych
• W górach często ćwiczą polscy strzelcy wyborowi

Góry Sanocko-Turczańskie. To tutaj, pod granicą z Ukrainą, ćwiczą polscy żołnierze
Źródło zdjęć: © PAP | Darek Delmanowicz

Trzcianiec, niewielka miejscowość schowana w górach. To tu na terenie byłej jednostki nadwiślańskiej mieści się Ośrodek Szkolenia Górskiego. Ma to znaczenie, bo po jednostce pozostał kompleks starych budynków gospodarczych i magazynowych. Betonowe szkielety przyciągają żołnierzy różnych jednostek, chcących doskonalić swoje umiejętności. Magnesem są też Góry Sanocko-Turczańskie, z pozoru niewysokie, ale dzikie i pokryte lasem. To część Karpat Wschodnich granicząca od południa z Bieszczadami. Dzięki specyficznemu ukształtowaniu terenu żołnierze mają tam doskonałe warunki do prowadzenia ćwiczeń z rozpoznania i przetrwania w trudnych warunkach, a także sprawdzenia sprzętu wojskowego i doskonalenia posługiwania się nim w górach.

- Szkolą się tu żołnierze z naszej 21 Brygady Strzelców Podhalańskich, 25 Brygady Kawalerii Powietrznej, 6 Brygady Desantowo-Szturmowej, 5 Pułku Inżynieryjnego ze Szczecina, czyli z całej Polski - wylicza st. sierż. Grzegorz Morszczyk, zastępca kierownika OSG, i zaraz dodaje: - Żandarmi z Tomaszowa Mazowieckiego też przyjeżdżają, 18 Pułk Rozpoznania z Białegostoku. No i oczywiście jednostki specjalne.

Gdy w drugiej połowie stycznia odwiedziłem Trzacianiec, szkolił się tu Batalion Kawalerii Powietrznej z Leźnicy Wielkiej, wchodzący w skład 25 Brygady Kawalerii Powietrznej. Około 90 żołnierzy rozpoczęło ćwiczenia w śniegu i w kilkunastostopniowym mrozie, by po kilku dniach kończyć je przy nadal niskich, ale już dodatnich temperaturach i we wszechobecnym błocie.

Nie tracisz głowy, to sobie poradzisz

Pierwsze wyjścia zwiadowców w góry nie były łatwe. Cienka warstwa śniegu i mróz powodowały, że na górskich ścieżkach żołnierze ślizgali się jak na lodowisku. Jedyną skuteczną metodą schodzenia po bardziej stromych i zalodzonych zboczach było wówczas zsuwanie się z nich na siedząco. Roztopy przyniosły niewielką poprawę warunków, ponieważ wiele szlaków pokryło się błotem. Grzęzły w nich samochody terenowe, także dostawcze. Sprzęt i prowiant żołnierze musieli nosić na plecach.

- Musimy działać w różnych warunkach terenowych i atmosferycznych. Tu mieliśmy okazję przećwiczyć nieszablonowe działania taktyczne - śmieje się kpt. Piotr Petrynowski, który dowodził ćwiczeniami. - Dzięki temu możemy się przygotować fizycznie i psychicznie do działania w terenie nam nieprzyjaznym. Taka jednostka jak nasza, aeromobilna, przerzucana w rejon działań drogą powietrzną musi zajmować stanowiska, poruszając się głównie pieszo. Dlatego przygotowanie terenowe, w tym górskie, jest dla nas bardzo ważne.

Wśród 90 żołnierzy 1 Batalionu szkolących się w Trzciańcu byli przede wszystkim żołnierze z pododdziałów szturmowych, ale również ci o typowo artyleryjskich specjalnościach, którzy przygotowywali się do rozpoznania i prowadzenia ognia z moździerzy w warunkach górskich. Umiejętności doskonalili też łącznościowcy i logistycy. - W górach zasięg sprzętu łącznościowego jest zupełnie inny i żołnierze muszą się nauczyć działać przy takich ograniczeniach. Także logistycy muszą być świadomi, co ich czeka, gdzie i jak dowozić żywność i amunicję. Kierowcy muszą się uczyć jeździć po takich górach - tłumaczył nam kpt. Petrynowski.

Żołnierze szkolili też umiejętności niezbędne podczas działań w górach wysokich. Takie możliwości daje im sztuczna ściana wspinaczkowa pod gołym niebem. Żołnierze 25 Brygady Kawalerii Powietrznej ćwiczyli techniki wspinania i asekuracji. Uczestniczyli też w zajęciach z ratownictwa na polu walki z uwzględnieniem wymagań terenu górskiego. W tym wypadku skorzystali ze starych obiektów magazynowych. Kilkukondygnacyjne tory przeszkód pokonywane z rannym na noszach, zjazdy na linie w szybach po zdemontowanych towarowych windach, nauka zakładania stanowisk ratowniczych, były dobrym uzupełnieniem ćwiczeń terenowych.

Batalion ma własnych instruktorów wspinaczki, żołnierzy, którzy uprawnienia zdobywali w cywilu np. na poznańskim AWF-ie, ale też w prywatnych ośrodkach szkolenia wspinaczkowego. To oni odpowiadają za przeszkolenie pozostałych. - Tutaj uczymy się budowy stanowisk wspinaczkowych: asekuracyjnych i ratowniczych. Są to stanowiska kierunkowe samonastawne, budowane przy użyciu lin lub taśm. Dzięki temu będziemy mogli nie tylko pokonywać takie przeszkody terenowe jak skały, ale też zjeżdżać z budynków, konstruować mosty linowe i za pomocą stanowisk ratowniczych robić układy wyciągowe - opowiada nam instruktor plut. Dariusz Bieniek. Chwali swoich żołnierzy za to, że szybko przyswajają wiedzę. Twierdzi, że są już przygotowani, by sprawdzić się w górach wysokich. - Każdy człowiek boi się wysokości. Ale jest ważne, by podchodzić do tego strachu na zimno. Jak umiesz się asekurować i nie tracisz głowy, to sobie poradzisz.

Obok żołnierze ćwiczą ratownictwo w warunkach górskich. Zadanie: pierwsza pomoc po upadku żołnierza z wysokości. - Zaczynamy od zdjęcia hełmu i stabilizacji odcinka szyjnego kołnierzem ortopedycznym - instruuje żołnierzy st. szer. Marcin Tkaczyk, ratownik medyczny w 1 Batalionie Medycznym 25 BKP. - Zawsze jak jest wypadek, trzeba brać pod uwagę możliwość naruszenia struktur kręgosłupa. Uraz to jest uraz. Nie ma znaczenia, czy zdarzył się na polu walki, czy w górach, czy w środkach komunikacji. Żołnierz wszędzie musi sobie poradzić.

Opatrzenie i zabezpieczenie rannego to jeszcze nie koniec ćwiczeń. Żołnierze muszą go dostarczyć na noszach w bezpieczne miejsce. Oznacza to bieg po schodach trzy piętra w górę i pokonywanie dodatkowych poustawianych przez instruktorów przeszkód. Później muszą przebyć trasę z rannym jeszcze raz, tyle że w przeciwnym kierunku.

Są góry, jest adrenalina

Gdy dwie grupy żołnierzy ćwiczyły na terenie starych obiektów magazynowych, dwie kolejne doskonaliły w innych miejscach umiejętności typowo wspinaczkowe - na ścince i wiązanie węzłów. Nauka wiązania węzłów przy temperaturze kilku stopni nie nastrajała żołnierzy optymistycznie. Instruktorzy wymagali skupienia i opanowania, by w ciągu dwóch godzin każdy poznał około 15 najważniejszych ich rodzajów. Oznaczało to żmudne powtarzanie tych samych czynności. Kluczka, wyblinka, półwyblinka, ósemka z pojedynczym i podwójnym koluchem, zderzakowy i podwójny zderzakowy, ratowniczy, to tylko niektóre z węzłów, jakie ćwiczyli żołnierze. - Wiązanie ich jest podstawą, żeby rozpocząć szkolenie wspinaczkowe. Trzeba to umieć, żeby przywiązać się bezpiecznie liną do uprzęży. To są podstawy, które każdy musi opanować. Dopiero po zdobyciu tych umiejętności żołnierz może przystąpić do dalszych ćwiczeń - tak motywuje kolegów st. szer. Krzysztof Majtczak, w brygadzie instruktor wspinaczki.

Więcej werwy wykazywali żołnierze ćwiczący na sztucznej ścianie. Wspinaczka na świeżym powietrzu zdecydowanie poprawiała ich nastroje i pozwalała rozgrzać się, choć dłonie kurczowo ściskające chwyty nadal pozostawały sine z zimna. - To nie pierwsza moja wspinaczka. Ćwiczyłem już wcześniej tu na poligonie, w Trzciańcu. Lęku nie czuję już żadnego. Chętnie spróbowałbym wspinaczki gdzieś w wyższych skałach czy górach. Myślę, że na następny wyjazd właśnie tego typu już się załapię - nie krył w rozmowie z nami st. szer. Grzegorz Ptak, który właśnie pokonał jedną z treningowych dróg wspinaczkowych. - Co w Trzciańcu robi na tobie największe wrażenie? - spytałem szeregowego, gdy już odwiązał się od liny. - Zmiana otoczenia, góry są przepiękne i jest adrenalina. Tu jest inaczej niż u nas w jednostce. Cały urok jest w tym, że miejsce jest odludne, nie ma tu takich atrakcji jak restauracje czy dyskoteki. Tu można poczuć prawdziwą naturę i to ma swój urok. Miasto mamy na co dzień, dlatego dobrze jest się wyrwać do lasu,
w góry, na takie szkolenie.

Możemy poczuć góry w nogach

Zachwyt górami idzie w parze z programem ćwiczeń taktycznych, jakie dla żołnierzy przygotowali dowódcy. Poligon w Trzciańcu to 800 ha górskiego terenu, lasów i bezdroży, ale żołnierze dzięki zgodzie nadleśnictwa mogą wędrować znacznie dalej: na nartach lub pieszo. - Dziś zadanie postawione drużynie to przygotować bazę plutonową, czyli rejon do zajęcia - opowiada ppor. Leszek Fraga, dowódca plutonu szturmowego, gdy jego żołnierze przemieszczają się w szyku wzdłuż górskiego zbocza. - Teren został rozpoznany, stwierdzono, że nie nadaje się do zajęcia i zadanie zostało zmienione. Ten rejon jest zbyt odkryty i widoczny od strony północnej, nie zapewnia zatem dobrych warunków do maskowania. Łatwo tu może zaskoczyć nas atak przeciwnika, bo może nas podejść z drugiej strony stoku - stwierdza po chwili Fraga. Jeśli kolejny wyznaczony rejon do zajęcia okaże się bezpieczny, żołnierze będą mieli chwilę odpoczynku i czas na reorganizację. Dowódcy plutonów i drużyn wskażą im nowe współrzędne marszu i postawią kolejne
zadanie. Może to będzie wyjście do zasadzki lub natarcia czy rajd na wyznaczony obiekt - w tej chwili żaden z żołnierzy nie zna planów szykowanych przez dowódców.

Podczas ćwiczeń, które obserwujemy, niektórzy niosą spore plecaki. Jak się okazuje, mają w nich tylko podstawowe wyposażenie i niewielkie racje żywnościowe. Tylko strzelcy wyborowi dodatkowo niosą karimaty, na których w razie potrzeby zajmą pozycje, składając się do strzału. - W wypadku dłuższych marszów, które też ćwiczymy, zabieramy ze sobą więcej sprzętu: dodatkową parę butów, śpiwór, sprzęt surwiwalowy, spore zapasy wody i racji żywnościowych, kuchnie turystyczne, termosy - wymienia Fraga. - Przy dłuższych marszach, kiedy dana grupa nie wraca w rejon dyslokacji przynajmniej przez jedną dobę, żołnierze mają w plecakach dodatkowo od 20 do 30 kg - wyjaśnia. Tak długie akcje ćwiczy się niezależnie od pogody. - Żołnierz jest tak przygotowany, że musi odpowiadać za siebie. Dlatego moi ludzie mają namioty jednoosobowe albo tzw. bivi bagi - wodoodporne worki zakładane na grube śpiwory. To nam wystarczy na przetrwanie jednej nocy, nawet w mrozie i w śniegu. Ale im dłuższy jest nasz marsz w takich warunkach, tym z
każdym dniem jest coraz trudniej, bo sprzęt i ubrania mokną, a nie ma jak ich wysuszyć.

Oprócz pododdziałów szturmowych w górach wokół Trzciańca ćwiczą też żołnierze o specjalności artyleryjskiej. Przygotowują się do rozpoznania i prowadzenia ognia z moździerzy, co jest utrudnione w warunkach górskich. - Mamy tu sporo przeszkód terenowych, co powoduje kąty zakrycia i trzeba dopasować działanie taktyczne do ukształtowania terenu - ocenia dowódca plutonu ogniowego ppor. Krystian Mazurek. - Jak ustawiamy moździerze do strzelania, to góry utrudniają obserwację przeciwnika, a także samo strzelanie. Dlatego musi nas wspierać drużyna dowodzenia, która na stoku przeciwległej dla naszego stanowiska góry będzie kontrolować, czy nasz ogień jest skuteczny. Tu w Trzciańcu możemy doskonalić działania drużyny dowodzenia i sprawdzać sprzęt w warunkach górskich.

Doświadczeni żołnierze mogą się poruszać w górach z realną prędkością zaledwie 4-5 km/h, bo gęsty las, błoto i inne przeszkody zwalniają tempo marszu. Gdy w patrolu są młodzi, niedoświadczeni żołnierze, prędkość ich poruszania zmniejsza do 2-3 km/h. Choć są to góry niewysokie, to utrudniają przemieszczanie się. Ciągłe podejścia i zejścia ze sprzętem są uciążliwe i w tym wypadku kluczowe jest przygotowanie kondycyjne żołnierzy. - Lubimy te ćwiczenia. W jednostce mamy tylko płaski teren, a tu możemy poczuć góry w nogach. Wysiłek daje żołnierzom do myślenia i motywuje ich do dalszych treningów. Ten, kto dostanie w kość, bardziej się cieszy, gdy później ma wolne - uśmiecha się ppor. Fraga.

Krzysztof Kowalczyk, "Polska Zbrojna"

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (5)