Globalna rywalizacja Wschód-Zachód: czeka nas konwergencja czy wojna?

• Gospodarcze centrum świata przenosi się z Atlantyku na Pacyfik

• Prognozy dla Europy nie są optymistyczne

• W nowym zderzeniu Wschodu i Zachodu głównymi graczami będą Chiny i USA

• Rywalizacja może oznaczać konflikt "groźniejszy niż spór zimnowojenny"

• Co ważniejsze: jak zaprząc Wschód i Zachód do walki z globalnymi wyzwaniami?

Szanghaj
Źródło zdjęć: © AFP | JOHANNES EISELE
prof. Bogdan Góralczyk

Ta teza ciągle jest u nas słabo przyswajana i rozumiana: pod koniec pierwszej dekady XXI stulecia natrafiliśmy, jako ludzkość, na nowy fenomen, zwany "wschodzącymi rynkami". O to, jak je zdefiniować, toczy się spór. Kto do nich należy? Czy także Polska i pokomunistyczne państwa naszego regionu, które mocno ruszyły z posad w ostatnich latach?

My jednak postawmy inną twardą ocenę: centrum gospodarcze świata przenosi się lub już przeniosło z Atlantyku na Pacyfik. Wystarczy udać się na "Wschód", do Bombaju czy Delhi, Bangkoku czy Dżakarty, Tokio czy Seulu, a nade wszystko do nowych chińskich megalopolis, począwszy od Szanghaju czy Pekinu, by uświadomić sobie, o co chodzi. Dynamika jest tam, a nie u nas - chociaż my przecież też nie stoimy w miejscu.

Zmierzch Zachodu?

Idzie o to, kto jest bardziej rozwinięty. Coraz częściej w kontekście ogromnej dynamiki wschodzących rynków pojawia się istotne pytanie: czy przypadkiem nie mamy do czynienia ze zmierzchem Zachodu?

Zanim się nad nim pochylimy, spróbujmy jednak zdefiniować, czym jest "Zachód". Intuicyjnie wiemy, to USA plus UE, no i może jeszcze Kanada, bowiem już Australia czy Nowa Zelandia umykają nam z pola widzenia.

Znany u nas dobrze Norman Davies zajął się tą tematyką i naliczył aż 12 różnych sposobów definiowania tego pojęcia - od wartości i korzeni chrześcijańskich, po indeksy wolności i demokracji. Jednakże w kontekście modeli rozwojowych najbardziej intrygujące zagadnienie to "postęp" i idąca w ślad za nim modernizacja.

Innymi słowy, ten jest na czele, ten rządzi lub będzie rządził czy dominował, kto przoduje w modernizacji i postępie, narzuca nowe wzorce, modele, rozwiązania i technologie. Czy "Wschód" i wschodzące rynki są już w stanie to zrobić?

Jak wiadomo, jednym z synonimów tego ostatniego pojęcia jest grupa BRICS - Brazylia, Rosja, Indie, Chiny i RPA - skupiająca rzekomo wszystkie najbardziej dynamiczne wschodzące rynki ("rzekomo", bo brak w niej dla przykładu Turcji czy Indonezji). To też jest pojęcie nieprecyzyjne, ale i tak wiadomo, o co naprawdę chodzi: wewnątrz BRICS to same Chiny mają większe PKB i wolumen obrotów handlowych niż pozostali czterej członkowie tego ugrupowania razem wzięci. Innymi słowy, nie ma i nie byłoby fenomenu wschodzących rynków bez niebywałej w ostatnich dziesięcioleciach dynamiki Chin.

Tu obraz wreszcie nam się rozjaśnia, bo z kolei "Wschód" we wszystkich definicjach, bez względu na ich rodzaj i pochodzenie, jest definiowany jako ta odmiana cywilizacji, która narodziła się przed wiekami, a nawet tysiącleciami gdzieś w dorzeczach rzek Jangcy i Żółtej, a więc na terenie Chin, co kontestują tylko - nie przekonując zbyt wielu - Hindusi.

Jutrzenka Wschodu

W kontekście nowego zderzenia Wschodu i Zachodu chodzi więc o Chiny, a precyzyjniej o groźbę zderzenia Chin z USA, czyli pierwszej i drugiej gospodarki świata walczących o prymat. Wystarczy wziąć jakąkolwiek strategiczną analizę amerykańską, od Henry Kissingera i Zbigniewa Brzezińskiego, po Roberta Kagana czy Edwarda Luttwaka, by się przekonać, że tak naprawdę jedynym "bólem głowy" Amerykanów są dzisiaj Chiny: ich dynamiczny wzrost, rosnący potencjał i efektywny, a tak odmienny model rozwojowy stamtąd się wywodzący. Bo przecież na co dzień mamy do czynienia z towarami "Made in China".

Mniej wiemy o tym, że w istocie odbicie jest lustrzane. Również w Chinach, u tamtejszych strategów jedynym prawdziwym punktem odniesienia są właśnie Stany Zjednoczone, czasami jeszcze malowane - zazwyczaj złowrogo - w sojuszu z asertywnymi ostatnio, przynajmniej względem Chin, Japończykami.

Nie pozostawiał co do tego wątpliwości główny ideolog nacjonalistycznego nurtu płk Liu Mingfu, twierdząc w swym głośnym tomie "Chińskie marzenie": "Za kilka dekad rozwój Chin wyprzedzi rozwój Ameryki". A przy tym dodawał: "Wyprzedzimy Zachód. Kiedy nasz naród będzie gotowy, gdy Chiny staną się silne, przegonimy ich". Ba! Chełpliwie zaznaczał nawet: "Gdy Chiny przejmą rolę światowego lidera, będzie to najlepszy lider, jakiego ten świat kiedykolwiek miał". Takie i im podobne tezy nie są odosobnione, wręcz przeciwnie, są teraz w Chinach nagminne.

Inny tamtejszy wybitny specjalista Yan Xuetong, analizując powrót do bogatej chińskiej tradycji w strategicznym myśleniu, twierdzi: "Chiny wkraczają na światową scenę jako nowe supermocarstwo". Natomiast jeden z najlepszych tamtejszych specjalistów od współczesnej Ameryki Jin Canrong w pracy wydanej również po polsku "Odpowiedzialność wielkiego mocarstwa. Chińska perspektywa" dodaje: "Fakt, iż Chiny są pchane ku centrum światowych wydarzeń jest wynikiem raczej obiektywnej sytuacji, a nie naszego subiektywnego projektu".

Innymi słowy, cokolwiek nie zrobimy, Chiny i tak będą ważnym punktem odniesienia, wyzwaniem, zagrożeniem czy konkurentem (w zależności od punktu widzenia) dla całego "Zachodu". Dla nas to szok, ale nie dla nich. Jak wynika z klasycznych już dzisiaj analiz eksperta z OECD Angusa Maddisona, jeszcze do wojen napoleońskich u nas, a wojen opiumowych u nich, Państwo Środka dawało światu 1/3 jego PKB.

To, co się mocno w Chinach eksponuje, to czas na powrót - po "stu latach narodowego poniżenia" (termin również często tam teraz podkreślany) - do statusu mocarstwa.

Widmo Apokalipsy

Czy tym samym świat wpadnie w "pułapkę Tukidydesa", czyli raczej nieunikniony w takim przypadku konflikt, gdy pretendent do tronu ściera się z podmiotem tron ten zajmującym, jak dowodził ten starożytny grecki historyk i strateg?

Może, niestety, tak być. Tym bardziej w tym kontekście warto sięgnąć po wielce oryginalną i rewelacyjnie napisaną pracę amerykańskiego archeologa i historyka Iana Morrisa, który w tomie o znamiennym tytule "Dlaczego Zachód rządzi - na razie" przedstawia nam nie tylko szeroką panoramę ludzkich dziejów, ale też zupełnie odmienną perspektywę patrzenia na współczesny świat. Morris dochodzi do jednoznacznego wniosku: nie ma się co sprzeczać czy kruszyć kopie w starciu z nowo odrodzonymi kolosami, takimi jak Chiny czy Indie, Zachód stoi na przegranych pozycjach. Z długotrwałych cykli jednoznacznie wynika, że tendencja jest nieodwracalna: teraz idzie czas Wschodu, z czym Zachód musi się pogodzić. Chodzi przy tym nie tylko o borykającą się z kłopotami UE, ale także USA.

Co do przyszłej pozycji UE, to może jedynie tyle. Autor, na podstawie bogatej kwerendy, definiuje swych własnych "pięciu jeźdźców Apokalipsy". Zalicza do nich: głód, epidemie, migracje, niewydajność państwa i jego urzędów oraz zmiany klimatyczne. Jak widać, większość z nich niestety puka do naszych drzwi.

Nadzieja Zachodu, to oczywiste, tkwi więc w USA, a może jeszcze w proponowanej ostatnio transatlantyckiej umowie o inwestycjach i handlu - TTIP. Morris, chyba słusznie, proponuje nam jednak zmianę optyki i perspektywy. Już na wstępie swego rozległego studium zadaje kluczowe pytanie: kto jest bardziej rozwinięty? Kto i na jakiej podstawie będzie światu dyktował swoje warunki?

Co więcej, nie tylko - jak Henry Kissinger w swym niedawnym studium "O Chinach" - postuluje swego rodzaju konwergencję i współpracę dwóch potencjalnych rywali, USA i Chin, ale dodaje też jeszcze jeden, kluczowy wymiar swej analizy: dzisiaj postęp i dalsza nieposkromiona konkurencja, a tej wkrótce możemy być świadkami w wydaniu wielkich mocarstw, są już na takim etapie, że grożą skutkami dokładnie odwrotnymi od zamierzonych.

Ważna i mądra konkluzja Morrisa brzmi bowiem tak: "wielkie pytanie naszych czasów nie brzmi, czy Zachód będzie nadal rządzić, tylko czy ludzkość jako całość zdąży przejść do zupełnie nowego rodzaju istnienia, zanim powali nas katastrofa - i już się nie podniesiemy". Inaczej ujmując, to nie nowo wyłaniający się konflikt Wschód-Zachód, który może być jeszcze groźniejszy niż dawny spór zimnowojenny, tyle że teraz z innymi konkurentami w głównych rolach, ma znajdować się w soczewce naszych zainteresowań. Chodzi o to, jak ten nowo rozumiany Wschód i Zachód zaprząc wspólnie do realizacji innej idei: innowacyjnej walki w obronie naszej planety, mocno ostatnio ekologicznie i klimatycznie zagrożonej.

Twardy realista powie: jeszcze jedne mrzonki i majaczenia oderwanych od realiów (czytaj: prawdziwych interesów rządzących tak jednostkami, jak państwami) intelektualistów. Problem w tym, do czego praca Morrisa skłania, choć on tej tezy nie stawia wprost, iż w świetle najnowszej rewolucji naukowo-technicznej i jej - z jednej strony wspaniałych, a z drugiej zgubnych - efektów, wcale nie jest do końca pewne, kto jest realistą. Czy ten, który myśli tylko o sobie, czy może jednak ten, który wychodzi poza swe opłotki?

Dotychczas rozwój i modernizacja oznaczały postęp. Paradoks współczesności polega na tym, że dalszy postęp, taki, jakim go teraz - od naszego podwórka, po Chiny, Indie i USA - obserwujemy, zrodził nam nowe problemy - i to nie byle jakie. W odpowiedzi na to, stratedzy militarni w ramach OBWE ukuli pojęcie "bezpieczeństwa kooperatywnego". Wyszli z założenia, że bez współpracy dzisiejszym wyzwaniom globalnym nie poradzimy. Amerykański archeolog też nam to radzi. Czy go posłuchamy?

Źródło artykułu: WP Wiadomości

Wybrane dla Ciebie

Strajk lekarzy w Nigerii. Plaga węży w szpitalach
Strajk lekarzy w Nigerii. Plaga węży w szpitalach
Koszmarne sceny w Meksyku. Dziesiątki zabitych i rannych w wypadku
Koszmarne sceny w Meksyku. Dziesiątki zabitych i rannych w wypadku
Awantura w administracji Trumpa. "Zdzielę cię w twarz"
Awantura w administracji Trumpa. "Zdzielę cię w twarz"
Norwegia wybrała. Centrolewica triumfuje w wyborach parlamentarnych
Norwegia wybrała. Centrolewica triumfuje w wyborach parlamentarnych
Historyczne spotkanie. Prezydent Palestyny w Londynie
Historyczne spotkanie. Prezydent Palestyny w Londynie
Zapomniana choroba w Hiszpanii. Rekord zachorowań
Zapomniana choroba w Hiszpanii. Rekord zachorowań
Nocny atak Izraela. Syryjskie miasta pod ostrzałem
Nocny atak Izraela. Syryjskie miasta pod ostrzałem
Przejechał na rowerze 25 km. Przerażonego chłopca znaleźli policjanci
Przejechał na rowerze 25 km. Przerażonego chłopca znaleźli policjanci
"Mają krew na rękach". Trump o zabójstwie Ukrainki
"Mają krew na rękach". Trump o zabójstwie Ukrainki
Miedwiediew straszy "wojną biologiczną". Wskazał na Zachód
Miedwiediew straszy "wojną biologiczną". Wskazał na Zachód
"Pięta achillesowa NATO". Może stać się celem Putina?
"Pięta achillesowa NATO". Może stać się celem Putina?
Pogrążą Trumpa? Demokraci pokazali kartkę dla Epsteina
Pogrążą Trumpa? Demokraci pokazali kartkę dla Epsteina