GetBack: windykacja wiarygodności
Tarapaty spółki windykacyjnej GetBack, opisywane dziś w polskich mediach, to wielki test na wiarygodność podawanych informacji. „Gazeta Wyborcza” ten test oblała.
29.05.2018 13:44
„Pisząc list do premiera, Kąkolewski działał w klimacie z czasów upadku Lehman Brothers. Sugerował, że jest „zbyt wielki, aby upaść”. Chciał uświadomić rządowi, że krach GetBacku wstrząśnie finansami państwa. Chciał przypomnieć swoje zasługi dla władzy. Nic nie wskórał, a jego wystąpienie zostało odebrane jako szantaż. Podpisał wyrok na siebie – mówi „Wyborczej” informator z kręgu świata bankowości.”
Tak się zaczyna tekst Wojciecha Czuchnowskiego i Małgorzaty Kolińskiej-Dąbrowskiej z „Gazety Wyborczej” (19 maja 2018 r.) pod „mrożącym krew w żyłach” tytułem „Czy GetBack to Amber Gold PiS-u? Zagrożona upadkiem giełdowa spółka swoją działalność podpierała dobrymi relacjami z władzą i sprzyjającymi jej mediami”.
Mnóstwo niewiadomych
Nie można pozostawić tego fragmentu bez komentarza, bo jest wielką bzdurą. Ta „informacja” jest pozbawiona faktów i zawiera głównie dywagacje anonima na temat tego, co chciał i czego nie osiągnął Kąkolewski, który napisał list do premiera. Cały dramat Czuchnowskiego polega na tym, że nie zna treści tego listu, co później zresztą przyznaje. Ale insynuacje pojawiają się już na początku historii i oto przecież chodzi.
A teraz krótko o źródle. Sformułowanie „informator z kręgu świata bankowości” brzmi dumnie. Sęk w tym, że jest anonimowy. W czasach swojej świetności, „GW” unikała takich źródeł jak ognia. Za nadużywanie takich źródeł (Czuchnowski i Kolińska-Dąbrowska robią to nagminnie) dziennikarze „GW” byli karceni przez swoich redaktorów, bo opieranie tekstów na anonimach to przegrany proces, podważanie wiarygodności podawanych informacji i brak profesjonalizmu. Ale czasy się zmieniły. Coś, co kiedyś było nie do pomyślenia, dziś staje się – niestety - standardem.
Krąg świata bankowości jest tak szeroki, że nie można wykluczyć, a nawet trzeba z góry założyć, że informator Czuchnowskiego świetnie zna klimat upadku Lehman Brothers, porusza się po rynku kapitałowym jak ryba w wodzie, doskonale zna polskie realia polityczne, szczególnie te po prawej stronie. No chyba, że to zmyłka i ta „gruba ryba” po prostu weszła w posiadanie wiedzy. Na przykład pozyskując ją od świadków? Szczerze mówiąc, tylko jedna taka gruba ryba jest w Polsce. Ujawnić źródło? Nieetyczne i niepotrzebne. Czuchnowski mógł przecież to źródło po prostu sobie wymyślić.
Co to jest profesjonalizm
Czuchnowski, gwiazda „Gazety Wyborczej”, musiał poczuć się strasznie, gdy okazało się, że clou jego śledczej roboty, coś co miało być sercem artykułu, jest dla niego niedostępne. Osobisty dramat opisał w sposób następujący:
„Wyborczej” Kąkolewski najpierw obiecał, że udostępni listy. Potem zmienił zdanie: „Skierowana przeze mnie korespondencja nie miała charakteru publicznego i nie widzę aktualnie przesłanek, aby zmieniać jej charakter”.
W ten sposób Czuchnowski usiłuje usprawiedliwić przed czytelnikiem swoją nieudolność. Tak doświadczony dziennikarz śledczy powinien na tym etapie wstrzymać prace nad tekstem i kontynuować je dopiero po dotarciu do treści listów albo pogodzić się z porażką i nie pisać nic. Ale przecież nie o profesjonalne dziennikarstwo tutaj chodzi. Dlatego Czuchnowski wraz z redakcyjną koleżanką zamiast mięsa postanowili swoim czytelnikom zaserwować suchara. „Dowiedzieliśmy się jednak, że były prezes skarży się w listach, iż jego firma „wspierała”, wręcz „sponsorowała obóz wolnościowy”. Wymienia media, którym GetBack dawał reklamy, imprezy z udziałem polityków PiS-u, które finansował, oraz instytucje powiązane z obecną władzą, które sponsorował” – ujawniają Czuchnowski i Kolińska-Dąbrowska.
„Dowiedzieliśmy się” – ale od kogo? Znów anonimowe źródło. Znów „gruba ryba”? Wszystko wymyślone? Jedno jest pewne: autorzy artykułu nie czytali rzeczonych listów. Cały akapit, o tym czego „dowiedzieli się” dziennikarze „GW”, to tak naprawdę informacja o tym, czego się nie dowiedzieli. Gdyby bowiem Czuchnowski i Kolińska-Dąbrowska przeczytali treść listów rozsyłanych przez Konrada Kąkolewskiego, prezesa GetBack, musieliby dojść do takich wniosków jak Bartek Godusławski z „Dziennika Gazety Prawnej”. Ten dziennikarz akurat rzeczone listy zapewne czytał i nie ujawnił ich treści, bo uznał je za próbę uwikłania rządu, za działanie na granicy prowokacji. Czuchnowski i Kolińska-Dąbrowska, nie znając treści listów, tę granicę przekroczyli.
Podają tylko część faktów
Autorzy „GW” wzięli też na warsztat Igora Janke, który – ich zdaniem – połączył GetBack z „obozem wolnościowym”. Przedstawiają go tak: „konserwatywny dziennikarz, którego kariera od lat związana jest z prawicą. Za AWS był szefem PAP, pracował też w TVP.”
Jakiego klucza użyli Czuchnowski i Kolińska-Dąbrowska, by nakreślić karierę Igora Janke? Dlaczego wybrali tylko PAP i TVP? Janke dorobek zawodowy ma przecież bogatszy, pracował m.in. w redakcjach: „Po Prostu”, „Życia Warszawy”, „Ekspresu Wieczornego”, „Wprost”, „Rzeczpospolitej” czy Polsatu. Ale to wszystko za mało „reżimowe”. A już na pewno nie pasował im do układanki fakt, że Janke trzy lata pracował w TOK FM, rozgłośni Agory. To trzeba było wymazać z jego życiorysu, więc wymazali.
Potem autorzy wzięli się za polityczny portret Igora Janke, śmiało i otwarcie pisząc: „To nie człowiek w typie Dominika Tarczyńskiego czy Krystyny Pawłowicz; raczej klimat Jarosława Gowina, Jana Ołdakowskiego czy Dariusza Gawina, z którymi zresztą Janke blisko współpracuje.” Niezwykle ciekawe informacje! Skąd je mają? Raczej nie od Dominika Tarczyńskiego, Krystyny Pawłowicz, Jarosława Gowina, Jana Ołdakowskiego czy Dariusza Gawina. Ich wypowiedzi nie ma. W tekście nie ma nawet śladu po tym, że dziennikarze „GW” próbowali się kontaktować z tymi politykami, aby zweryfikować „bliską współpracę”. Czy to może być zatem informacja zmyślona? Na pewno nie jest wiarygodna, bo niepotwierdzona.
W końcu Czuchnowski i Kolińska-Dąbrowska „rozprawiają” się z aktywnością biznesową Igora Janke, pisząc: „Jest założycielem i współwłaścicielem platformy blogowej Salon24, think-tanku Instytut Wolności oraz firmy od „strategicznego doradztwa komunikacyjnego” o nazwie Bridge.”
W miarę przyzwoity dziennikarz zajrzałby przy tej okazji do Krajowego Rejestru Sądowego i wtedy dowiedziałby się, że Igor Janke jest współwłaścicielem spółki Bridge (wpisany do rejestru 23 lutego 2018 roku), ale z pewnością nie jest jej założycielem.
Firmę w 2001 roku założył Piotr Bazylko, były dziennikarz. Był wtedy jej właścicielem i prezesem zarządu. Rok później do zarządu Bridge dołączyli Maciej Gorzeliński i Rafał Kasprów (ten miał nawet udziały). Po kilku latach obaj zostali wykreśleni z rejestru spółki i wtedy w Bridge pojawił się Piotr Wysocki (dziś prezes i współwłaściciel).
Wszyscy czterej panowie (Bazylko, Gorzeliński, Kasprów i Wysocki) spotkali się swego czasu w spółce MDI. Bazylko i Wysocki byli tam w latach 2004-2005 członkami zarządu i współwłaścicielami. Gorzeliński i Kasprów do dziś zarządzają MDI. Ten wątek jest niezwykle ciekawy. Zarówno Bridge, jak i MDI obsługiwały przez lata wielu poważnych klientów, często doradzając im w sytuacjach kryzysowych. Rzetelny opis tych, niejednokrotnie kontrowersyjnych, relacji to historia na osobny artykuł, a nawet całą serię. Tu jednak potrzebna byłaby nie tylko niezwykle obiektywna i żmudna robota śledczego. Autorzy musieliby się wykazać przede wszystkim odwagą, bo w grę chodzi deptanie po odciskach ludzi z pierwszych stron gazet („Wyborczej” też) - najbogatszych Polaków i wysoko postawionych polityków z zupełnie innego obszaru niż „obóz wolnościowy”.
To może być realny powód, dla którego autorzy „Gazety Wyborczej” niezwykle wybiórczo potraktowali strukturę własnościową Bridge. W tym kontekście eksponowanie Igora Janke i kreowanie go na demiurga Bridge jest z gruntu fałszywe.
Pół biedy jednak gdyby Czuchnowski z Kolińską-Dąbrowską posunęli się tylko do tendencyjnej selekcji faktów. Otóż dziennikarze „Wyborczej” fakty zaczęli kreować. Napisali bowiem, że klientami Bridge „są wielkie państwowe spółki: PZU, Orlen, KGHM, TVP, PAP, Giełda Papierów Wartościowych. Ich obsługa medialna to ogromne pieniądze. Jakie? Tajemnica firmy.”
Prawda jest jednak taka, że wymienione jednym tchem spółki klientami Bridge były ale w przeszłości. A konkretnie przed „dobrą zmianą”. Możliwe, że ich obsługa kosztowała ogromne pieniądze. Nie wiadomo jednak jakie, bo „tajemnica firmy”. Ale której? Bridge? Jednej z wymienionych spółek? Komu w tej sprawie zadawali pytania autorzy tekstu i czy w ogóle zadawali? Do PAP na pewno nie przyszły pytania w tej sprawie, bo gdyby przyszły odpowiedź byłaby prosta: Bridge nie obsługuje Polskiej Agencji Prasowej. To następny dowód na to, że informacje podawane przez Czuchnowskiego i Kolińską-Dąbrowską są niewiarygodne.
Kłopoty GetBack
Tendencyjna selekcja faktów, konfabulacje i anonimowe źródła Czuchnowskiego i Kolińskiej-Dąbrowska stanowią oś artykułów, którego głównym bohaterem jest GetBack. Sęk w tym, że o samej spółce niewiele się z tych publikacji dowiadujemy. Pada na przykład stwierdzenie, że GetBack wyróżniał się wśród klientów Bridge. Ale dalej jest już tylko strumień manipulacji (znowu tendencyjna selekcja faktów, konfabulacje, anonimowe źródła) o rzekomo „bliskich” relacjach Igora Janke z premierem Mateuszem Morawieckim.
A przecież historia spółki GetBack jest niezwykle ciekawa z zupełnie innych względów. Ale tej historii w tekstach Czuchnowskiego i Kolińskiej-Dąbrowska nie przeczytacie. Otóż dwa lata temu Getin International S.a.r.l. - spółka pośrednio zależna od Idea Banku – sprzedała 100 proc. akcji spółki GetBack firmie Emest Investments, kontrolowanej przez Abris Capital Partners. Wartość umowy opiewała na 825 mln zł. Właścicielem 79,46 proc. akcji Idea Banku był wówczas Leszek Czarnecki (aktualnie nr 13. na polskiej liście „Forbesa” z majątkiem wycenianym na 2,1 mld zł). Dla Leszka Czarneckiego była to niezwykle udana transakcja. Eryk Stankunowicz w relacji (opublikowanej na forbes.pl w dniu 28 maja 2018 r.) ze spotkania z tym biznesmenem pt. „Leszek Czarnecki wraca do gry” podkreśla, że właściciel Getin Holdingu założył GetBack za 4 mln zł w 2012 roku, a sprzedał cztery lata później za 825 mln zł.
Z publikacji „Dziennika Gazety Prawnej” („GetBack vs Leszek Czarnecki” z 26.06.2017 r., autor: Tomasz Jóźwik) wynika, że GetBack po sprzedaży wciąż utrzymywał relacje biznesowe z firmami ze stajni Czarneckiego. Spółka zarządzana przez Kąkolewskiego miała kredyty w Getin Noble i Idea Banku. W Noble Funds TFI (w 2017 roku połączył się z Open Finance, innym TFI kontrolowanym przez Czarneckiego) „zaparkowano” fundusze inwestycyjne. W niektórych z nich GetBack zainwestował własne pieniądze i miał całość lub część certyfikatów, w innych – tak jak w Open Finance Wierzytelności Detalicznych (OFWD) – odgrywał rolę firmy zarządzającej portfelem inwestycyjnym danego funduszu obejmującym wierzytelności.
GetBack wszedł jednak w konflikt z Getin Noble Bankiem. Zarząd GetBack wypowiedział umowę zlecenia zarządzania częścią portfela inwestycyjnego Open Finance Wierzytelności Detalicznych. Jednocześnie kancelaria pracująca dla GetBack wypowiedziała OFWD umowy na obsługę prawną. Po ostatecznym wygaśnięciu umów GetBack oczekiwał od Getin Noble Banku wypłaty 102 mln zł. Getin Noble Bank uznał jednak, że roszczenia GetBack są nieuzasadnione.
„Wielopoziomowa konstrukcja, dzięki której zamożni klienci Getin Noble Banku zarabiali na wierzytelnościach jednak „runęła jak domek z kart”. Zamiast zysków są straty. I konflikt o 100 mln zł” – pisał Tomasz Jóźwik niespełna rok temu w „Dzienniku Gazecie Prawnej”.
Co się stało? Otóż klienci funduszy oferowanych przez Getin Noble Bank zaczęli w pośpiechu wycofywać zainwestowany kapitał. W efekcie gwałtownie skurczyły się aktywa funduszu Open Finance Wierzytelności Detalicznych, zarządzanego przez GetBack – z ponad 500 mln zł do 200 mln zł! Dlaczego?
Tak tłumaczy ten proces autor artykułu „GetBack vs Leszek Czarnecki”:
„Prawdopodobnie dlatego, że z realizującego program naprawczy Getin Noble, którego bilans obciąża największy w branży udział w aktywach kredytów walutowych, odeszła duża część doradców obsługujących klientów bankowości prywatnej. Doradcy pociągnęli za sobą część swoich klientów. Tak zaczął się run na fundusze Open Life, a w konsekwencji umorzenia certyfikatów funduszu OFWD. Zarządzający nim GetBack zmuszony został do wyprzedaży portfeli wierzytelności, żeby mieć gotówkę na zaspokojenie narastającej fali wypłat. Wierzytelności nie są płynnymi aktywami – konieczność natychmiastowej wyprzedaży oznacza, że cena jest niska. W tym wypadku była niższa niż ich oszacowanie w aktywach funduszu. Stąd spadek wyceny funduszy i straty klientów”.
Wniosek: problemy GetBack mogą być emanacją problemów imperium finansowego Leszka Czarneckiego. On sam jednak - jak twierdzi Eryk Stankunowicz z „Forbesa” w relacji ze spotkania z miliarderem - obciąża za kłopoty zarząd i Radę Nadzorczą GetBack oraz fundusz Abris, któremu sprzedał swój biznes w 2016 roku. Czarnecki w rozmowie ze Stankunowiczem zwrócił uwagę, że „pod rządami nowego właściciela zostały zdemontowane wszystkie bezpieczniki chroniące GetBacka przed nadmiernym zadłużaniem się, co z czasem doprowadziło do obecnej katastrofy”.
Ale tego zagadnienia Wojciech Czuchnowski i Małgorzata Kolińska-Dąbrowska z „Gazety Wyborczej” w swoich tekstach nie dotykają. Wolą inną wersją:
„Na rynku wierzytelności mówi się, że problemy GetBacku mogą być efektem wojny konkurencyjnej. O prymat walczą spółki windykacyjne GetBack SA i Kruk SA. Kruk był wściekły, że GetBack skupił najwięcej długów. Brał wszystko, jak leci: długi sprzedawane przez banki, operatorów komórkowych, firmy pożyczkowe.” - piszą autorzy Gazety Wyborczej.
Kolejne anonimowe źródło - „mówi się”. Ale do tego czytelnik „GW” jest już przyzwyczajony. Wojny konkurencyjnej oczywiście nie można wykluczyć, ale nawet jeśli tak było, to jest tylko pół prawdy o problemach GetBack, a może nawet ćwierć. Wśród tych problemów były też: Abris, spółki z grupy finansowej Leszka Czarneckiego i być może Altus TFI, o którym za chwilę.
Ale Czuchnowski i Kolińska-Dąbrowska tego nie widzą. Wolą analizować komercyjne zaangażowanie GetBack w mediach z „obozu wolnościowego”, które – tak, jak w przypadku wydawnictwa Fratria – nie zostało zmonetyzowane. A mogliby policzyć, ile pieniędzy zostawiły w Agorze firmy kontrolowane przez Leszka Czarneckiego? Ale po co?
Polityczne inklinacje
Nie ma sensu wyciąganie na światło dzienne prawdy o GetBack, skoro celem jest tworzenie zasłony dymnej, intrygi politycznej, uporczywego wikłania w całą sprawę ekipy rządzącej.
„Z ustaleń „Wyborczej” wynika, że ojciec premiera zaangażował się w sprawę w pierwszej połowie kwietnia, gdy GetBack, wiodąca na rynku spółka windykacyjna, zaczęła mieć poważne problemy finansowe” - snują niewiarygodną historię w kolejnym paszkwilu pt. „GetBack i ojciec premiera Morawieckiego”. Jakie to ustalenia? Oczywiście donosy anonimowych informatorów. Wiarygodność – poziom zero.
Nieważne, że w rozmowie z dziennikarzami „Gazety Wyborczej” Kornel Morawiecki zdementował rzekome zaangażowanie. Jego słowa i szczerość versus doniesienia anonimowego źródła nie miały znaczenia. Nieważne też, że Paweł Borys, prezes Polskiego Funduszu Rozwoju (PFR) pytany o rzekome rozmowy z Kornelem Morawieckim o spółce GetBack kategorycznie zaprzeczył, iż miały one w ogóle miejsce. Czuchnowski i Kolińska-Dąbrowska bez względu na wszystko postawili twardą tezę i stworzyli tekst o zaangażowaniu Kornela Morawieckiego w sprawę GetBack. Stworzyli fakt medialny, oderwany od rzeczywistości.
Eskalacja tej fikcji spowodowała, że Platforma Obywatelska - za pośrednictwem Sławomira Neumanna - złożyła wniosek o powołanie komisji śledczej w sprawie GetBack.
"Można powiedzieć, że Platforma zgłaszając pomysł powołania komisji śledczej w sprawie spółki GetBack właśnie - jak to się potocznie mówi - wchodzi na grabie.” - skomentował wniosek opozycji Michał Dworczyk, szef Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Trzeba przyznać Dworczykowi, że ta ironia to przy okazji całkiem trafna diagnoza podstawowego problemu Platformy Obywatelskiej, „Gazety Wyborczej” i jej anonimowych źródeł.
Gdyby bowiem Wojciech Czuchnowski i Małgorzata Kolińska-Dąbrowska chcieli opowiedzieć prawdziwą, wiarygodną historię spółki GetBack, musieliby sięgnąć do archiwów prasowych (np. „Gazety Wyborczej”) i poszukać tekstów z 2012 r. o GetBack, nowej spółce Leszka Czarneckiego, jednego z najbogatszych Polaków.
Gdyby chcieli być tak dociekliwi i złośliwi, jak w przypadku relacjonowania związków Igora Janke z Mateuszem Morawieckim to napisaliby, że Grzegorz Schetyna (rocznik '63) i Leszek Czarnecki (rocznik '62) są prawie równolatkami. Obaj działali we Wrocławiu. Schetyna jest prominentnym politykiem Platformy Obywatelskiej, Leszek Czarneckim biznesmenem. Znają się, nie raz rozmawiali. Czy określiliby te relacje mianem „bliskich”?
Śledząc dalej „zaangażowanie” PO w sprawę GetBack, Czuchnowski i Kolińska-Dąbrowska powinni opisać postać Alicji Kornasiewicz, która była członkiem Rady Nadzorczej i szefową Komitetu Audytu GetBack. Mogliby sprawdzić, co łączy Alicję Kornasiewicz z prezesem mBanku Cezarym Stypułkowskim? Tak się składa, że jego doradcą najpierw w Banku Handlowym, a następnie w PZU był Konrad Kąkolewski były już prezes Getback. Kilka lat później ten sam Kąkolewski, co wynika z jego profilu na LinkedIn, doradzał Leszkowi Czarneckiemu - odpowiadał za projekty M&A (Allianz Bank, Idea Bank, OpenLife)
Analizując tarapaty Konrada Kąkolewskiego, dziennikarze „Gazety Wyborczej” na pewno by też trafili na spółkę Altus TFI, w której fundusze GetBack też jest zaangażowany. Wtedy mogliby zapytać Piotra Osieckiego, prezesa Altus TFI o relacje z prof. Andrzejem Rzońcą, głównym ekonomistą Platformy Obywatelskiej. Oraz o relacje z samym Kąkolewskim, z którym kariera zawodowa Osieckiego przecięła się właśnie w PZU za czasów Stypułkowskiego.
A skoro już jesteśmy przy władzach Towarzystwa Funduszy Inwestycyjnych Altus, to każdy dziennikarz śledczy powinien zauważyć w nich Rafała Manię, przewodniczącego Rady Nadzorczej tej spółki. To człowiek-legenda, nie sposób obok niego przejść obojętnie. Violetta Krasnowska, napisała kiedyś w tygodniku „Wprost” (26 lipca 2001r.) artykuł pt. "Pruszków w Ministerstwie Skarbu”. Opisywała w nim „mafijne” i „służbowe” powiązania Rafała M. (ksywa „Zwierzak”), byłego dyrektora departamentu Nadzoru i Prywatyzacji w Ministerstwie Skarbu Państwa, potem członka zarządu PZU. Rafał Mania, przysłał wtedy (m.in. do „Pulsu Biznesu”) oświadczenie w którym zaprzeczył, jakoby był powiązany z gangiem pruszkowskim, wyłudzał haracze, egzekwował długi. W liście napisał też, że „jedyne kontakty z UOP i prokuraturą miały miejsce podczas pracy w MSP oraz PZU w sierpniu 2000 r. („z jego inicjatywy” – wyjaśnienie „Pulsu Biznesu” ).
Niezwykle interesujące wątki, prawda? Bardzo! Bo nawet tak pobieżna analiza otoczenia spółki GetBack pokazuje, jak rozległa i wielowątkowa jest to historia, także w kontekście politycznym. Ale do ustalenia kto kogo wkręca w GetBack wcale nie jest potrzebna komisja śledcza. Wystarczy prokurator.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl